PAMIĘTNIKI I OPRACOWANIA HISTORYCZNE
Żywe historie zaczerpnięte z różnego rodzaju pamiętników, biografii i opisów historycznych, a ukazujące urywki z życia przedstawicieli rodu Borzęckich z ich uczuciami, marzeniami, sukcesami ale także niepowodzeniami i życiowymi tragediami.
Objaśnienia:
Tekstem pogrubionym zaznaczono imiona i nazwisko Borzęckich.
Kolorem zielonym zaznaczono imiona i nazwiska współmałżonków.
Kolorem purpurowym zaznaczono nazwy miejscowości związane z Borzęckimi.
Pamiętnik Łosia Towarzysza znaku Pancernego JW. Wdy. Krakowskiego
Myszkowskiego od 1646 do 1668. Ze zbioru Zamku Podhoreckiego. Roku 1656 w dniu 9 maja pod Kockiem mila od Gniezna stanęło Szwedów 8000 wojska doborowego, od których nasi przyszedłszy i zastawszy ich między błotami, nie mogąc przeciwko ich armacie nic uczynić z wielką konfuzyją odeszli, nie małą z dział w koniach i ludziach poniósłszy szkodę. Tam Panu Pawłowi Borzęckiemu zęby wystrzelano: 14 towarzystwa spod jednej chorągwi postrzelonych... Zima 1662 roku lekką była że na Wiśle lodu najmniejszej drobiny. Wojsko nieopłacone konfederację lubo „Związek święcony” zawiązało [lipiec 1661 roku] i siedzibę w pałacu kieleckim znalazło. Marszałkiem był Samuel Świderski, pijak okrutny, porucznik chorągwi JMp. Konstantego Wiśniowieckiego, pomocnikiem albo substytutem pan Paweł Borzęcki świeć Panie nad jego duszą! mąż w męstwie i rozumie nie porównany, gdyby na tego wszystek rząd związku przyszedł pewnie nielada jako byłby uspokojony, a najwięcej w tem go cala ojczyzna żałować mogła, że gdyby go nie otruto [listopad 1662 roku], pewnie by do przebicia i sfałszowania monety nie przyszło, a zatem i Polska nie była by ogołocona z środków do prowadzenia wojny, szlachta też co teraz podwójnie płaci każdą rzecz, nieprzyszła by do takiego zniszczenia... |
Biblioteka Jagiellońska, sygn. Rkp. 5555 IV |
Słownik Geograficzny Królestwa Polskiego i innych krajów słowiańskich.
Warszawa : nakładem Filipa Sulimierskiego i Władysława Walewskiego,
1885, T. 6, S. 453 Mińsk - miasto wojewódzkie na Białorusi. Kiedy wojna z Rosją miała się ku końcowi, traktowano w Mińsku o warunkach pokoju lub zawieszenia broni. W tym celu przybyli do Mińska komisarze obu stron wojujących. Ze strony Rzeczypospolitej działali wówczas: Jerzy Hlebowicz starosta żmudzki, Stanisław Sarbiewski wojewoda mazowiecki i Hieronim Wierzbowski wojewoda sieradzki. Nagleni smutnym położeniem kraju, komisarze polscy zabierali się podpisać twarde warunki, poprzedzające ugodę i przyszły pokój, lecz świetne zwycięstwo Czarnieckiego i Sapiechy pod Połonką 28 czerwca 1660 roku, zmieniło postać rzeczy. Komisarze rosyjscy po otrzymaniu wieści o pogromie armii hetmana najwyższego rosyjskiego Chowańskiego, umknęli z Mińska, Polacy zaś, nie wiedząc nic o losie bitwy, pozbawieni przytem wszelkiej pomocy zbrojnej, z trwogą oczekiwali dalszych wypadków. Wówczas to hetman Czarniecki wysłał spod Połonki dla ich bezpieczeństwa oddział jazdy, złożony z 12 chorągwi, pod dowództwem Pawła Borzęckiego, zięcia wojewody mazowieckiego. Pod osłoną tej eskorty komisarze polscy Mińsk opuścili, udając się razem z wojskiem do obozu pod Lachowce... |
|
Pamiętnik Jana Chryzostoma na Gosławicach Paska deputata
powiatu Lelowskiego na koło rycerskie, a pierwej towarzysza pancernego, z czasów
panowania Jana Kazimierza, Michała Korybuta Wiśniowieckiego i Jana Sobieskiego
1656-1688. Odpis. [tytuł oryginału: Reszty Manuskryptu własnoręcznego Pana Chryzostoma na gosławicach Paska, Deputata z powiatu Lelowskiego na Koło rycerskie Króla Michała Korybuta, a pierwey Towarzysza Pancernego]. Roku Pańskiego [25 czerwca] 1660, pod Połonką
[nieopodal Nowogródka] wojska
hetmana Czarnieckiego siła moskali pobiły tak sromotnie że Chowański ich hetman
najwyższy, jeno z 4000 konnych ujść zdołał. Natenczas w Mińsku, na traktatach z
Moskwą, byli nasi komisarze. Hetman Czarniecki posłał zaraz 12 chorągiew
dobrych, żeby ich sprowadzić. Komendę dano
Pawłowi Borzęckiemu. Roku pańskiego [lipiec] 1661 niepłatne wojska hetmańskie rozgoryczone na dwór
poczęły zbierać się do związku. Wojsko koronne pod dowództwem Czarnieckiego nie
chciało się łączyć, ale namówione, poszedłszy z pod Kobrynia stanęło wraz z
inszymi chorągwie. Zwołano tedy radę starszyzny. Ta uradziła, że z hetmańskich
marszałek a z koronnych substytut obrany będzie. Stanął tedy marszałek
Świderski, człowiek prosty i szczery, to w nim wojsko upatrywało, substytutem
zaś [Paweł]
Borzęcki, porucznik chorągwie pancernej Franciszka Myszkowskiego, margrabie
pińczowskiego, człowiek uczony, fantazyi górnej. Konsyliarzów połowa z
hetmańskiego, połowa z koronnego. [1. Stanisław Sarbiewski z małżeństwa z Zofią Napiórkowską miał trzy córki: Anastazję Barbarę, Katarzynę Teresę i Elżbietę. Anastazja Barbara została wydana za Franciszka Myszkowskiego, kasztelana bracławskiego. Katarzyna Teresa wstąpiła do klasztoru Sióstr Brygidek w Lublinie. O Elżbiecie wiadomo iż na pewno była zakonnicą]. |
Biblioteka Narodowa, sygn. Rps 3051 III |
Pamiętnik Mikołaja Jemiołowskiego, towarzysza lekkiej chorągwi.
Ziemianina województwa bełzkiego, obejmujący dzieje Polski od roku 1848
do 1679 spółcześnie, porządkiem lat opowiedziane. Lwów w Drukarni
Zakładu Narodowego Ossolińskich. 1850. Rok 1661. Tym czasem w obozie jako
to w wojsku już próżnującym z pod Fastowa pod Lubar wyszedłszy, różne gadki
wszczęły się i miej potrzebne jednego z drugim dysputy, z których do tego
przyszło, że Wilczkowskiego regimentarza naprzód sobie lekceważyć poczęli,
który, by był jako niektórzy radzili, wojsko po konsystencjach tu i ówdzie po
Wołyniu lokowawszy rozerwał, mogłoby to do tych pokątnych tumultów
nieprzychodzić. Aleć on gdy skończenia sejmu czekając, wojsko w obozie próżnując
trzyma, tym czasem wszczęły się nieco pewne w wojsku nowiny, że Chmielnicki
Jurko znowu hetmana z Szemczenkiem umohoryczywszy, sposobem batochowskim na
wojsko ma uderzyć, za temi tedy rumorami ruszył się Wilczkowski aż pod Zasław,
gdzie gdy posłowie pośledniej od wojska wyprawieni przyjeżdżają, a nic pewnego,
ani o hibernie, ani o zasługach nie przynoszą, wnet się na największe bunty we
wszystkiem wojsku zaniosło, tak dalece, że Wilczkowskiemu posłuszeństwo
wypowiedziawszy, a Samuela Świderskiego porucznika chorągwi Stadnickiego
rotmistrza, obrawszy i onemu 12 konsyliarzów z wojska całego przydawszy i
przysięgą się związku zobopólnego obowiązawszy, Wilczkowskiemu od wojska
odjechać każą, albo też z sobą za prywatnego żołnierza zostawać perswadują. Lecz
on przedtem jeszcze regimenty piechotne pod Dubno wyprawiwszy, przodem i sam za
niemi cicho udał się. Wojsko zaś tak polskie jako i cudzoziemskie pod dyrekcją
Świderskiego pierwej pod Ptyczą, a potem pod Lwów podstąpiło i tam kilka tysięcy
na wiarę wojska wszystkiego u Lwowian wytargowawszy, Świderskiemu w posiłku pod
Szczercem obozem stanęło. I tam dopiero artykuły i prawo sobie nowe knując, a
uniwersały do wszystkich wojskowych, jeźli by się do nich nie kupiło, pod
utraceniem zasług rozsyłając, ledwie nie ćwierć roku tam pod Szczercem darmo
czas trawili. Oczem jednak przez posłów swoich do Warszawy oznajmili, że
ponieważ w zasługach swoich żadnego od Rzeczypospolitej ukontentowania nie mają,
tedy sami o sobie myśleć muszą. Za tem tedy poselstwem dopiero na sejmie
warszawskim materyję elekcji nowego pana czyli porzuciwszy, czyli na dalej
odłożywszy, koło zasług wojskowych trochę zachodzili się i 50 poborów z łanu,
więc i insze od pługów, wołów, rogów, od świni podatki uchwaliwszy, sejm ledwie
nie w pół roku skończyli, a do wojska posłów wyprawili, napominając, aby buntów
zaniechawszy, zasług swych odebrania, na które Rzeczypospolita podatki tak
wielkie obmyśliła pewnymi byli. Ale nie rychłe i nie pewne rzeczy żadnego
nieodniosły skutku, bo wojsko codzień w większe siły z przybywającego
towarzystwa zamożne, tych posłów napomnienia mniej słuchali, ale przysięgami
zobopólnemi między sobą powiązane, u tychże posłów z senatu wysłanych nie
obietnic, ale skutecznego ukontentowania upominali się i satysfakcją onych tylko
do niedziel sześć oczekiwać deklarowali. Przysłali i hetmani posłów swoich do
tego związku zwołując, ale im uczciwie odpowiedziano, że ponieważ ichmość nie
byli gorącymi oddania zasług wojsku na sejmie promotorami, lubo byli na wojnach
krwi naszej szafarzami, niechże nie mają za złe, że sami teraz o sobie myśleć
musimy i sami sobie musimy być opiekunami; zgoła im dalej tem bardziej różnemi
sposobami w swojej imprezie wojskowi gruntowali się. Tentowano niektórych
chorągwi, pułkowników i rotmistrzów nie tylko słowami, ale i złotemi i srebrnemi
perswazjami, ale i to nie pomogło, bo każdy jeden drugiego pod przysięgą
pilnować i co by wiedział szkodliwego wojsku opowiedzieć powinien. Musiał coś
takowego na samym początku związku Bronowski substitut, alias do rady
Świderskiemu dodany, począł był zamyśliwać i na one złote czyli srebrne
perswazje nakłaniać się, ale postrzeżony w tem surowie sądzony i od wszystkiego
odsądzony i ledwie nie na gardło skazany, za intencją niektórych uwolniony, po
staremu z wojska wywołany został, nawet pułki wszystkie i chorągwie z dawnego
regestru pomieszane, aby z niemi rotmistrae i pułkownicy, których od wojska
abdankowano, żadnej korespondencji nie miały... Rok 1662. Na początku roku koło
generalne w Kielcach uczyniwszy, z środka siebie sześciu ludzi poważnych na sejm
wyprawili i przysięgą wszelką obowiązali, aby punkta sobie złączone serio bez
żadnych interesów prywatnych promowali. Tych punktów była mała liczba (rzec
prawdę, nad powinności i wokacją wojskową), drugich do samego wojskowego
ukontentowania należących konnotacja, które gdy na sejmie już zaczętym od posłów
wojskowych podane i czytane były, wielce się niektórych zalternowały animusze,
twierdząc że to żołnierzom nie należy takowe w Rzeczypospolitej proponować, nie
zasług, albo raczej niełaski polskiej godniejsze i prawie zniesienia z gruntu
godniejsze. Stanęło jednak na tem, że punkta podane od posłów wojskowych
względem całości wojskowej approbowano i na zapłatę wojsku nie tylko 50 poborów,
ale i pogłówne generalne od każdej głowy pewną naznaczono kwotę i samej nie
folgując królowej. Aleć i te uchwały ledwie przez 12 niedziel sejmując przyszły
i to aż się kilku pułkom związkowych ruszyć blisko Warszawy około na postrach
stanąć od wojska rozkazano. Tamże na sejmie tym komisja generalna zapłaty wojsku
we Lwowie w miesiącu maju naznaczona, dawszy moc konisarzom, aby tam i mennicę
jakoby rozumieli wymyślili. Ta komisja generalna do zapłaty wojsku we Lwowie
naznaczona, skoro się zaczęła zaraz tamże prędko król i królowa ze wszystkim
dworem zjechali... |
Biblioteka Narodowa, sygn. 481.445 |
Historya stołecznego Królestw Galicyi i Lodomeryi miasta
Lwowa od założenia jego aż do czasów teraźniejszych przez X. Ignacego
Chodynieckiego Zakonu Karmelitów. Lwów 1829 Nakład Karola Bogusława Pfaffa.
Sam nawet Król ażeby do ten prędszego zwożenia poborów dał zachęcenie, d. 17
Września [1662]
przybył do Lwowa, podczas gdy Królowa zachorowawszy w drodze, przez ośm dni w
Żółkwi zabawić zmuszona była. Przyjęty był Król, i powitany od Magistratu
lwowskiego, z wielkim uszanowaniem i okrzykiem radośnym, chociaż większa część
tey okazałości uroczystey, stanowił wspaniały orszak Komissarzów, i liczny
poczet związkowych, którzy na przeciwko niemu wyszli. Już bowiem Paweł
Borzęcki Namiestnik związku, z 500 Deputowanemi od Pułków, ukazał się był w
Lwowie, a mnóstwo starych Officerów zbiegło się dla odebrania zasłużonego żołdu... |
Wojewódzka i Miejska Biblioteka Publiczna w Rzeszowie, sygn. AD-80760 |
KOZYRSKI R. : Sejmik
szlachecki Ziemi Chełmskiej 1648-1717. Lublin : Towarzystwo Naukowe KUL,
2006.
Laudum Sejmiku elekcyjnego podsędka ziemskiego w dniu 20 sierpnia 1703. [Marszałkiem sejmiku obrano Aleksandra Borzęckiego, wojskiego płockiego].
Laudum Sejmiku konfederackiego w dniu 27 kwietnia 1706. Laudum Sejmiku gospodarskiego w dniu 20 kwietnia 1711. Laudum Sejmiku (zjazd) w dniu 8 października 1715. [Podstawą zwołania sejmiku był uniwersał prymasa z 28 marca 1697 roku. Na posłów sejmu walnego obrano m. in. Aleksandra Borzęckiego łowczego płockiego i Marcina Franciszka Borzęckiego sędziego ziemskiego chełmskiego]. |
KOZYRSKI R. : Posłowie ziemi
chełmskiej, laudum sejmikowe i instrukcja poselska na sejm elekcyjny 1697 roku. Rocznik Chełmski,
1998,
T. 4, S. 201-211. Bezkrólewie 1696-1697 należało do najdłuższych w tym stuleciu, będąc jednocześnie okresem zupełnego upadku wewnętrznego państwa. Sejm elekcyjny wyznaczono dopiero na dzień 15 maja 1697 roku. Sejmik przedelekcyjny ziemi chełmskiej zebrał się 19 kwietnia 1697 roku w Chelmie na cztery tygodnie przed planowaną datą rozpoczęcia sejmu warszawskiego. Zdecydowano na nim aby wzorem innych województw wysłać do Warszawy reprezentację poselską, by ta na miejscu czuwała nad przebiegiem obrad, informując na bieżąco kasztelana chełmskiego. Brać szlachecka miała stawić się na polu elekcyjnym viritim, po uprzednim zwołaniu pospolitego ruszenia całej ziemi w zwyczajowo przyjętym miejscu pod Łopiennikiem. Dla posłów uchwalono instrukcję. Była ona formą mandatu poselskiego ale zawierała również ogólny spis konkretnych spraw do załatwienia. Przeważająca większość postulatów miała charakter ogólnopaństwowy ale znalazły się również sprawy o znaczeniu lokalnym.
Instrukcya Ziemie Chełmskiey y Powiatu Krasnostawskiego na seym ellectionis
przyszłego Pana na Królestwo Polskie na seymiku prorogationis w Chełmie: Jaśnie
Wielmożnym Ichmciom panom posłom obranym... |
PROCHASKA A. : Akta grodzkie i ziemskie z archiwum t. z. Bernardyńskiego we Lwowie w dalszym ciągu wydawnictwa fundacyi Al. hr. Stadnickiego ogłoszone przez Towarzystwo Naukowe we Lwowie. T. 23, Lauda sejmikowe wiszeńskie, lwowskie, przemyskie i sanockie 1731-1772. Lwów : Towarzystwo Naukowe, 1928.
Po śmierci Augusta II Mocnego wybuchły spory wokół wyboru nowego władcy. Rosja i
Austria popierały kandydaturę Augusta Wettyna, syna zmarłego króla, zaś Francja
kandydaturę przychylnego jej Stanisława Leszczyńskiego, któremu już raz
umożliwiła sięgnięcie po tron polski. W tym czasie wojewoda krakowski, Teodor
Lubomirski, sam skrycie marzący o koronie zawiązał w Proszowicach konfederację
szlachty, a następnie przeforsował postanowienie:
Konfederacja województwa ruskiego. Wisznia, 20 marca
1733. W trakcie dalszych obrad sejmiku wiszeńskiego wybrano posłów na sejm konwokacyjny oraz sędziów (m. in. Antoniego i Franciszka Borzęckich), którzy mieli za zadanie rozstrzygać wszystkie sprawy województwa w czasie konfederacji. Zobowiązano również szlachtę do terminowego wpłacania podatku na wojsko oraz do tego aby była w każdej chwili przygotowana do ruszenia na elekcję. Postanowienia sejmiku spisano w stosownym dokumencie:
Laudum ziemi skonfederowanych województwa ruskiego
spisanym w Wiszni w dniu 26 marca 1733 roku. Działania konfederatów przyniosły spodziewany skutek. W czasie odbywającego się w dniach 27 kwietnia - 23 maja 1733 roku sejmu konwokacyjnego ogłoszono wykluczenie kandydatów cudzoziemskich i zaprzysiężono oddanie głosów na rodzimego kandydata. Postanowienia te wywołały gwałtowną reakcję dworów Rosji i Austrii. Przed zbliżającym się sejmem elekcyjnym ich stronnicy wszystkimi możliwymi sposobami starali się zmienić układ sił. Nie cofano się nawet przed zbrojną interwencją. W tej sytuacji skonfederowana szlachta zamiast rozjechać się do domów nadal pozostawała w gotowości. Na kolejnym sejmiku wisznieńskim odbytym w dniu 16 lipca 1733 roku potwierdzono wszystkie wcześniejsze wybory marszałka i konsyliarzy dołączając do tych ostatnich Antoniego Borzęckiego. Ustalono również plan wyruszenia skonfederowanej szlachty województwa na sejm elekcyjny.
Laudum sejmiku wiszeńskiego. Wisznia, 16 lipca 1733. Elekcja przebiegła po myśli szlachty wisznieńskiej gdyż królem obrano Polaka Stanisława Leszczyńskiego. Z takim wyborem nie pogodziła się jednak część magnaterii wysuwająca za namową Rosji i Austrii kandydaturę Augusta Wettyna. Zaczęła ona gromadzić wojsko aby siłą wprowadzić swojego kandydata na tron. Interwencją zbrojną zagroziły również Rosja i Austria. W sytuacji zagrożenia zarówno wewnętrznego jak i zewnętrznego nowo wybrany król Polski rozesłał po kraju wici. W odpowiedzi na nie w dniu 10 grudnia 1733 roku szlachta postanowiła się ponownie skonfederować. Wyznaczono konsyliarzy (m.in. Antoniego Borzęckiego) oraz delegatów i posłów do Króla:
Konfederacja województwa ruskiego przy Stanisławie
elekcie. Wisznia, 10 grudnia 1733. W czasie dalszych obrad sejmiku wiszeńskiego w dniu 29 grudnia 1733 roku zmieniono marszałka konfederacji zastępując Siemięńskiego Mniszkiem podczaszym przemyskim.
Po śmierci Mniszka w 1734 roku pozbawiona przywódcy szlachta województwa stojąca
do tej pory w polu oddała konsyliarzy do pomocy kasztelanowi przemyskiemu a
następnie po zalimitowaniu pospolitego ruszenia zaczęła w sierpniu rozjeżdżać
się do domów.
Laudum pod Kobylnicą 23 sierpnia 1734.
Laudum obozowe generału województwa ruskiego pod
Kobylicą 3 września 1734. Niezadowolona z takiego obrotu sprawy część szlachty powiatu żydaczewskiego ziemi lwowskiej oraz ziemi przemyskiej i sandeckiej województwa ruskiego ogłosiła w dniu 18 września 1734 roku pod Makuniowem manifest generału województwa ruskiego zawiązujący nową konfederację. Pod dokumentem widnieje m.in. podpis Piotr Borzęcki. Po koronacji Augusta III jego zwolennicy stwierdzili że lepiej mieć niedawnych przeciwników w swoim obozie i dlatego postanowiono co bardziej wyróżniających się uczestników konfederacji zjednać sobie obdarowując ich różnorakimi przywilejami. Na pierwszym po koronacji sejmiku województwa wybrano delegatów (m.in. Franciszka Borzęckiego) i posłów na sejm.
Laudum sejmiku wiszeńskiego. Wisznia 14 marca 1735. W 1735 roku Trybunał Koronny Lubelski wydał dekret w związku z czym sejmik wiszniewski delegował przedstawicieli szlachty do zapoznania się na sesji z jego postulatami. Był wśród nich Antoni Borzęcki.
Uchwały ziem przemyskich. Przemyśl 20 lipca 1739.
W czasie obrad sejmiku wiszeńskiego wybrano Franciszka Borzęckiego posłem
na Sejm ordynaryjny warszawski. Od dnia 13 września 1740 roku Antoni Borzęcki miał prawo pobierać cło od przewożonych trunków.
Laudum sejmiku wiszniewskiego. Wisznia, 13 września
1740. W dniu 26 września 1740 roku odbył się sąd referendarski w którym udział brał Antoni Borzęcki. Uchwałą ziem przemyskich z dnia 23 października 1741 roku prawo pobierania cła od przewożonych trunków przekazane zostało Janowi z Charczewa Charczewskiemu staroście ciężkowskiemu.
Uchwałą ziem przemyskich z 5 listopada 1742 roku p. Kraiński łowczy sieracki
administrator podatku czopowego może za rok zeszły odebrać sobie Antoni Borzęcki, chorąży zawskrzyński wymieniany jest w aktach z lat 1754- 1771. Uchwałą ziem przemyskich zlecono mu nadzór nad naprawą murów miejskich we Lwowie. Fundusze na ten cel miał pobierać z podatków szelężnego i czopowego.
Uchwały ziem przemyskich. Lwów, 25 marca 1754. Antoni Borzęcki podpisał się też pod Manifestem przeciwko Laudum sejmiku wiszeńskiego deputackiego, datowanego w Wiszni w dniu 11 września 1754 roku. Sejmik ten obradujący zgodnie z uniwersałami królewskimi od 19 sierpnia miał wyłonić deputatów na sejm warszawski. Od początku jednak odbywał się z pogwałceniem praw wolności szlacheckiej. Już na początku zebranej szlachcie narzucona została bez jakiegokolwiek głosowania i przy sprzeciwie większości szlachty kandydatura marszałka mającego przewodzić obradom. Później w ten sam sposób podano asesorów i deputatów, poczym nie zważając na protesty szlachty obrady zakończono. Obrażona szlachta wniosła manifest przeciwko uchwałom tak przeprowadzonego sejmiku. Tym razem nie skończyło się jednak tylko na protestach. Sprawa nabrała niemałego rozgłosu. Interweniował sam król. Marszałka, asesorów a później również wybranych deputatów pozwano przed Trybunał Lubelski.
Naprawa murów miejski we Lwowie trwała kilka lat w związku z czym wielokrotnie
jeszcze przyznawano Antoniemu Borzęckiemu wynagrodzenie z podatków
czopowego i szelężnego. W styczniu 1757 roku potwierdzono że należność za rok
poprzedni nie została jeszcze całkowicie uregulowana i pozostało 200 zł. p. co
zobligowano się jak najszybciej zapłacić.
W 1758 roku Antoni Borzęcki wymieniany jest jako skarbnik.
W deklaracji z kwietnia 1759 roku przyznano [Antoniemu]
Borzęckiemu podstolemu litewskiemu 300 zł. p. z podatku szelężnego.
W styczniu 1760 roku potwierdzono Antoniemu Borzęckiemu 500 zł. p. za rok
poprzedni i zadeklarowano następne 500 zł. p. za rok bieżący.
W styczniu 1761 roku poświadczono Antoniemu Borzęckiemu 500 zł. p.
zaległe za rok poprzedni. We wrześniu 1761 roku poświadczony pokwitowaniami dług wobec Antoniego Borzęckiego nie został jeszcze uregulowany w związku z czym zadeklarowano się go spłacić z podatków w roku następnym.
Laudum sejmiku gospodarskiego wiszeńskiego. Wisznia, 15
września 1761. Na sejmiku w 1765 roku Antoni Borzęcki został wybrany rotmistrzem prezydialnym ziemi przemyskiej.
Laudum sejmiku gospodarskiego przemyskiego. Przemyśl,
10 września 1765.
Na sejmiku we wrześniu 1766 roku uchwalono dla Antoniego Borzęckiego
chorążego zawskrzyńskiego, rotmistrza ziemi przemyskiej pensję w wysokości 1000
zł. p. Zdecydowano również spłacić dług wobec Antoniego Borzęckiego powstały w wyniku nieuregulowania sprawy pokwitowań za naprawę muru.
Laudum sejmiku gospodarskiego lwowskiego. Lwów, 16
września 1766. W dniu 26 sierpnia 1767 roku szlachta wniosła manifestację przeciwko najnowszym uchwałom sejmiku wiszeńskiego. Pod aktem widnieją podpisy m. in.: m.in. Antoni Borzęcki, Franciszek Borzęcki, Ludwik Borzęcki. Antoni i Franciszek Borzęccy znaleźli się również wśród podpisanych pod instrukcją dla posła do marszałka konfederacji radomskiej Radziwiłła (Instrukcja niektórych ziem na sejmiku wiszeńskim posłowi do marszałka konfederacyi radomskiej Radziwiłła wysłanemu dana). W odpowiedzi Radziwiłł pozwał wszystkich sygnatariuszy manifestacji na sąd konfederacji koronnej „...za cztery niedziele od dnia odpowiedzi...” danej 1 września 1767 roku. W maju 1768 roku Antoni Borzęcki wniósł w grodzie przemyskim manifestację w sprawie swojego rotmistrzostwa.
Manifestacja w grodzie przemyskim w dniu 6 maja 1768.
Na sejmiku we wrześniu 1768 roku przyznano Antoniemu Borzęckiemu
chorążemu zawskrzyńskiemu 1166 zł. p. Ostatnia wzmianka o Antonim Borzęckim w dokumentach ziemi lwowskiej pochodzi z 1771 roku. Na sejmiku uchwalono wtedy wyrównanie zaległych pensji za sprawowany przez niego niegdyś urząd rotmistrza.
Laudum sejmiku gospodarskiego lwowskiego. Lwów, 14
września 1771.
Na sejmiku we wrześniu 1762 roku Aleksander Borzęcki podstolic Wielkiego
Księstwa Litewskiego został wybrany deputatem ziemi sanockiej na trybunał
koronny Piotrkowski i Lubelski.
Na sejmiku w lutym 1764 roku Aleksandra Borzęckiego wybrano na posła z
ziemi lwowskiej na sejm konwokacyjny.
W tym samym dniu uchwalono konfederację województwa ruskiego przed sejmem
elekcyjnym obierając [Aleksandra Borzęckiego]
rotmistrzem ziemi przemyskiej.
W lipcu 1764 roku Aleksander Borzęcki został wybrany konsyliarzem
konfederacji.
Na sejmiku w październiku 1764 roku Aleksandra Borzęckiego wybrano posłem na
sejm koronacyjny. Pod uchwałami ziem przemyskich spisanymi w Przemyślu 3 lutego 1765 roku widnieje m.in. podpis: Aleksander Maciej Borzęcki starosta przemyski i dołżański. Powołana Komisja Skarbowa wszczęła proces z sukcesorami podskarbiego Odrowąża Sedlnickiego w 1765 roku który doprowadził do wykrycia wielkiego nieładu i deficytu wynoszącego 2.868.250 złt. i 1 ½ denara oraz należności wątpliwych 1.279.733 złt. gr. 10 odesłane do decyzji Sejmu. Ten olbrzymi remanent został w małej części odzyskany, sukcesorowie bowiem odwoływali się „do kompassyi” sejmowych stanów, twierdząc że zawinił zmarły podakarbi gdyż nieregularnie zaspisywał wpływy „co się ustawicznem wynalezieniem nowych kwitów po różnych miejscach pokazuje”. Popierali ich prośby marszałek w. k. Lubomirski i kanclerz w. lit. Czrtoryski zwracając uwagę na szczupłość substancyi spadkowej i ciężar kosztów prawnych. Oponowali biskup krakowski Sołtyk, krajczy koronny Małachowski i inni bo w imieniu sukcesorów Aleksander Borzęcki podstoli koronny ofiarował tylko 200000 złt. Postąpił później jeszcze 100000 złt. „z krzywdą i przeciążeniem dla siebie”, gdyż substancya ś.p. Sedlnickiego nie tylko na uspokojenie długu Rzpltej dostarczyć nie może, ale też kredytów samych nie wyrówna pretensyi”. Dług prywatny był ważniejszy niż dług wobec państwa. Aleksander Maciej Borzęcki był marszałkiem na sejmikach elekcyjnych podkomorzego lwowskiego (Lwów, 23 maja 1765), sędziego ziemi lwowskiej (Lwów, 24 maja 1765) i pisarza ziemskiego lwowskiego (Lwów, 25 maja 1765) oraz asesorem na sejmiku deputackim ziemi lwowskiej i żydaczowskiej (Lwów, 9 września 1765).
Na sejmiku we wrześniu 1766 roku przyznano Aleksandrowi Maciejowi Borzęckiemu
pensję w wysokości 6000 zł. p. za poselstwo na sejm konwokacyjny 1764 roku i
ponownie wybrano posłem na sejm. |
Pamiętniki Marcina Matuszewicza kasztelana
brzeskiego-litewskiego 1714-1765 wydał Adolf Pawiński. Tom II. Warszawa.
Skład Główny w Księgarni Gebethnera i
Wolfa. 1876. Nastąpił zatem rok 1750. Względem sejmiku umyślił sobie książę podkanclerzy W.
Ks. Lit., ażeby obodwoch swoich utrzymać deputatów. Proponowałem mu tedy Czyża,
(poleconego zięciowi jego Sapiezie wojewodzie podlaskiemu) i Jgnacego
Wyganowskiego, za którego oddanie sam ręczyłem. Chcąc zaś łatwiej ten sejmik do
porządnego przyprowadzić skutku tak umyśliłem: Buchowieckiego, pisarza
ziemskiego brzesko-litewskiego, dotąd oddanego przyjaciela księcia hetmana
wielkiego W. Ks. Lit. do sprawy naszej przywieść. Proponowałem tedy księciu
podkanclerzemu aby mówił Buchowieckiemu, że na niego całe dzieło sejmiku zdaje i
że ja będę od niego zależeć, a to dla dwóch racji: pierwsza aby go tym honorem
pierwszeństwa zachęcić do tym lepszego dla sprawy księcia podkanclerzego oddania
i aby ustała ze mną, jako niżej położonym, niezgoda; druga przyczyna ażeby sam
będąc najważniejszym aktorem, nie miał na kogo zwalić niepomyślnego sukcesu
sejmikowego.
[1.
Antoni Borzęcki, strażnik brzeski, litewski; krewny sędziego grodzkiego
brzeskiego Stanisława Kropińskiego (jego matka pochodziła z Kropińskich);
dzierżawca majątku Koroszczyn (własność książąt
Szujskich) i urzędu poborcy czopowego szelężnego (urząd ten był dziedziczną
własnością Radziwiłłów; zaufany stronnik księcia hetmana wielkiego W. Ks. Lit.
Michała Radziwiłła zwanego „Rybenko”, w 1750 roku na sejmiku deputackim
brzesko-litewskim za namową Matuszewicza sprzeniewierzył się woli swojego
możnego protektora i doprowadził do wybrania deputatami stronników księcia
podkanclerzego W. Ks. Lit. Michała Ferdynanda Czartoryskiego. Cała sprawa
zakończyła się jednak fiaskiem gdyż stronnicy Radziwiłła oprotestowali sejmik i
wybory unieważniono.
2. Matuszewicz niewiele mówi o rodzinie
Antoniego Borzęckiego. Z jego pamiętników można wnioskować, że Antoni
pozostawił przynajmniej dwóch małoletnich synów. Starszego z nich zabrał
Matuszewicz w 1761 roku do Warszawy z myślą znalezienia mu posady u któregoś z
możnych Panów. Niestety żadna ku temu okazja się nie zdarzyła i młody
Borzęcki musiał powrócić do domu. |
Biblioteka Narodowa, sygn. 2.016.048 A |
Pamiętniki Michała Zaleskiego, wojskiego Wielkiego Księstwa
Litewskiego, posła na Sejm Czteroletni. Poznań. Nakładem Księgarni
Jana Konstantego
Żupańskiego. 1879. 1776
Tegoż wieczora doniesiono mi
ze wsi, że kilkaset ludzi ekonomicznych z mojem dziedzictwem graniczących,
przysłanych z kosami łąki moje skosiło. Niejeden przykład widziałem gwałtownych
tego rodzaju napaści, wiedziałem i o tem że moje dziedzictwo radby był Tyzenhauz
złączyć z owym przywilejem który na odzyskane awulsa wyjednał, żywość wiekowi
właściwa uczyniła we mnie wzruszenie gwałtowne. Postanawiając jechać na wieś
żebym mojej własności bronił, ułożyłem pierwej uprzedzić trybunał. [1. Prawdopodobnie chodzi o Michała Borzęckiego, dziedzica Milkowszczyzny, którego dobra graniczyły z majątkami zarządzanymi przez Antoniego Tyzenhauza]. |
Biblioteka Narodowa, sygn 294.106 |
Pamiętniki czasów moich dzieło pośmiertne Juliana Ursina Niemcewicza.
Paryż,
1848. Właśnie
gdym przy końcu sierpnia 1777 roku zakończył moje nauki i powrócił do domu,
rodzice moi odebrali zaproszenie od księstwa Czartoryskich, generalstwa ziem
podolskich, mieszkających naówczas w Wołczynie, o cztery mile od Klenik.
Zaprzężono więc sześć tłustych koni do gdańskiej karety, całej ćwiekami żółtymi
obitej. Jóżeśmy na miejscu zastali zbierających się gości, król bowiem obiecał
odwiedzić Wołczyn. |
Biblioteka Narodowa, sygn. 831.901 A |
RUDZINSKI W. : Właściciele Mińska w świetle dokumentów. Rocznik Mińsko-Mazowiecki, 1992, T. 1, Z. 1. Mińsk Mazowiecki.
Właścicielem części
Mińska
był Stanisław Warszycki, miecznik koronny, żonaty z Marjanną Jordanówną. Jedyna
ich córka Emercjanna wyszła za Ludwika Konstantego Pocieja, kasztelana
wileńskiego, a później hetmana w. litewskiego. Jako wiano dostała dobra
Dzierzązna, Jesionka i połowę Warszyc. Natomiast właścicielem
Mińska został brat
jej ojca Jerzy Warszycki, kasztelan a później wojewoda Łęczycki. Sprzedał on
dobra mińskie Ludwikowi Pociejowi, mężowi swojej bratanicy…Potwierdzenie
posiadania Mińska przez Pocieja stanowi zapis w Metryce Koronnej z 8 III 1720
podający, że Ludwik Pociej, kasztelan wileński i hetman wielki litewski po
otrzymaniu z rąk Felicjana Grabskiego, chorążego i sędziego grodzkiego
łęczyckiego, 16000 zł. p. za dobra Dzierzązna, Jesionka i połowę Warszyc,
będących dziedzictwem Emercjanny Warszyckiej, córki zmarłego Stanisława
Warszyckiego i Marianny z Jordanów, zapisuje jej podobną sumę 16000 zł. p. na
swoich dobrach w ziemi czerskiej i wsi Jaworznia w ziemi wieluńskiej.
List Pelagii Potockiej do syna Piotra Potockiego. Mińsk, 16.04.1781. Archiwum
Główne Akt Dawnych,
Archiwum Roskie, sygn. XLII/1, K. 140.
List Pelagii Potockiej do syna Piotra Potockiego. Mińsk, 25.04.1781. Archiwum
Główne Akt Dawnych,
Archiwum Roskie, sygn. XLII/1, K. 145.
List Ignacego Hryniewieckiego urzędnika Potockich do
Pelagii Potockiej. 2.06.1781. Archiwum
Główne Akt Dawnych,
Archiwum Roskie, sygn. XLII/1, K. 8. Mińsk objął Piotr Borzęcki, ale sprawa toczyła się dalej. Włączył się do niej kuzyn Pelagii Piotr Potocki, kasztelan lubelski. W liście pisanym do Pelagii, dał najwyraźniejsze naświetlenie tej skomplikowanej sprawy sukcesji po Warszyckich i Opalińskich. Trybunał Piotrowski rozstrzygnął, że Mińsk otrzyma Piotr Borzęcki, jako spuściznę po Warszyckich, a Potoccy otrzymają „substancję Opalińskich”.
List Piotra
Potockiego kasztelana lubelskiego do kuzynki Pelagii Potockiej. Babimost,
14.07.1785. Archiwum Główne Akt Dawnych,
Archiwum Roskie, sygn. XLII/15, K. 17-19. W ostatnim roku korespondencji na ten temat…Piotr [Potocki] odpisał matce:
List Piotra Potockiego do matki Pelagii Potockiej.
Lublin, 4.08.1788.
Archiwum Główne Akt Dawnych,
Archiwum Roskie. sygn. L/l, K. 803-804. Pelagia napisała do Ignacego Przebendowskiego, marszałka Rady Nieustającej:
List Pelagii Potockiej do Ignacego Przebendowskiego
marszałka Rady Nieustającej. Warszawa, 12.08.1788.
Archiwum Główne Akt Dawnych,
Archiwum Roskie, sygn. LI/88, K. 1-2 Sprawa choć ostatecznie przesądzona - Piotr Borzęcki został właścicielem całego Mińska i okolicznych dóbr - miała jeszcze epilog. Zażądano od Pana Potockiego, starosty kaniowskiego, wyliczenia się z jego działalności jako possesora Mińska. Sprawę tę wyjaśnia list Jana Potockiego pisany do Ignacego Przebendowskiego:
List
Jana Potockiego starosty kaniowskiego do Ignacego
Przebendowskiego marszałka Rady Nieustającej.
Pratolin, 20.09.1788.
Archiwum Główne Akt Dawnych,
Archiwum Roskie, sygn. LI/89, K. 1-3
Nie mieli szczęścia
mieszkańcy Mińska do następnych, po Opalińskich, właścicieli.
Piotr Borzęcki,
typowy utracjusz, odziedziczywszy ogromne majątki, wyzbywał się ich po kolei. W
1789 r. sprzedał Łaziska Dembowskim, 1791 r., Księstwo Zbaraskie Mejsnerom, 1792
r., Konstantynów Tumie. Pozostał jedynie przy
Mińsku z okolicznymi wsiami Jego poglądy polityczne można określić jako ultra konserwatywne a nawet anarchistyczne. Władysław Smoleński pisał o nim:
„Uformowała się
pod przywództwem właściciela Mińska pod Warszawą,
Stanisława Borzęckiego, kompania ludzi młodych, gołych a zuchwałych,
niepowściągliwych w języku, szerzących pogróżki. Za przedmiot obmów swoich brali
zazwyczaj Kołłątaja, o którym głosili, że w błąd wprowadził króla, Ignacego
Potockiego i marszałka Małachowskiego; zwykłą przechwałką ich była gotowość
wywrócenia konstytucji. Gdy podczas limity sejmowej w lipcu zjechał do Warszawy
Wojciech Suchodolski, kasztelan radomski, schadzki stały się częstsze, pogróżki
i przechwałki głośniejsze. Zbierali się w mieszkaniu pani Walewskiej, u Turny,
kasztelana lubaczewskiego, Ryszczewskiego, u posła bracławskiego, miecznika kor.
Grocholskiego, niekiedy i u [Piotra]
Borzęckiego
w Mińsku. Zwracali się do Bułhakowa z zapewnieniem, że konstytucja upaść musi,
mają bowiem na to sposoby, co minister rosyjski aprobował, chociaż zachęty do
czynu nie dawał.” Swoje „credo” wyłuszczał [Piotr] Borzęcki w listach do Szczęsnego Potockiego, np:
List Piotra
Borzęckiego do Szczęsnego Potockiego. Mińsk, 15.10.1791. Biblioteka Czrtoryskich
w Krakowie, sygn. rkp. 3473, K. 930-935.
List Piotra
Borzęckiego do Szczęsnego Potockiego. Mińsk, 29.01.1792. Biblioteka Czrtoryskich
w Krakowie, sygn. rkp. 3474, K. 88. W kolejnym liście wypowiadał się na temat zniesienia władzy królewskiej i usunięcia z Polski Stanisława Augusta:
List Piotra
Borzęckiego do Szczęsnego Potockiego. Mińsk, 31.01.1792. Biblioteka Czrtoryskich
w Krakowie, sygn. rkp. 3474, K. 91. W jeszcze gorszym świetle przedstawiała się działalność [Piotra] Borzęckiego jako pana na Mińsku. Doprowadziła ona do złożenia w 1791 roku przez mieszczan mińskich następującej skargi do Stanisława Augusta.
Najjaśniejszy
Królu, Panie Miłościwy !
Najjaśniejsze Rzeczypospolitej Stany ! Zachowało się również zeznanie na ten temat wójta miasta, Kazimierza Ostrowskiego, z października 1790 roku.
Zeznanie wójta Mińska.
Archiwum Główne Akt Dawnych, sygn. KRS
W 460 g. Mińsk, K. 14-17. Glejt króla brzmiał następująco:
Glejt króla Stanisława Augusta Poniatowskiego dla
mieszkańców Mińska. Archiwum
Główne Akt Dawnych, sygn. KRS W 460 g. Mińsk, K. 10-11. Piotr Borzęcki zwrócił się ze skargą do sejmu na wydany przez króla Glejt. W jego imieniu wystąpił poseł sandomierski Skórkowski na sesji 20 VI 1791. „Gazeta Warszawska” zanotowała:
Gazeta Warszawska, 1791, Nr 50 suplement. O sesji sejmowej 21 czerwca „Gazeta Warszawska” pisała:
Gazeta Warszawska, 1791 r. Nr 51. Zakończenie tej sprawy znajdujemy w protokole rozprawy sądowej, która odbyła się w 1813 roku.
Akta sprawy. Archiwum
Główne Akt Dawnych, sygn. KRS W 460 g. Mińsk, K. 32v-33.
Dobra mińskie kupił
na licytacji w Dubnie 2 XI 1807 Karol hr. Jezierski, syn Jacka, kasztelana
łukowskiego. Zapłacił 1 065 124 zł. p. W skład dóbr tych wchodziły miasto i
folwark Miński oraz wsie i młyny okoliczne.
W pięć lat po
licytacji odżyła jeszcze raz sprawa [Piotra]
Borzęckiego.
„Gazeta Warszawska” podała 26 VIII 1812 wezwanie Łukasza Bogusławskiego „jako
kuratora massy niegdy
Piotra Borzęckiego, Dóbr Mińska z przyległościami dziedzica”
skierowane do „wszystkich Wierzycieli rzeczonego niegdy
Piotra Borzęckiego
albo raczej i pretensje do massy tyle razy wspomnianej
Piotra Borzęckiego
na dniu 1 sierpnia 1806 r. przed bywszym Sądem Szlacheckim Lubelskim formowane,
poparli i usprawiedliwili”. Wymieniono 45 wierzycieli w tym kościoły,
klasztory, kapituły, burmistrza Mińska, ziemian, mieszczan mińskich i
warszawskich. |
Pamiętniki Ks. Adama Czartoryskiego i korespondencja jego z cesarzem
Aleksandrem I. Tom pierwszy. Spółka
Wydawnicza Polska w Krakowie 1904. Rok 1783 Nastąpił
wyjazd do dóbr podolskich; z wielkim dworem się odbył. Szło kilkanaście bryk,
oprócz tego mój ojciec miał wtedy dwór bardzo liczny, złożony szczególniej z
synów obywatelskich, z młodzieży, a nawet z dworzan zjechałych z Litwy. Najpierw
wszyscy zebrali się do Puław, aby stamtąd razem udać się na tę wyprawę.
Jechaliśmy po sześć i pięć najdalej mil na dzień. Po śniadaniu wyjeżdżano na
popas, gdzie był obiad i gdzie kuchnia i piwnica szły naprzód. Wiele było koni
podwodowych i nieraz się przestrzeń odbywało konno. |
Biblioteka Narodowa, sygn. 71.400 |
NARUSZEWICZ A. S : Dyjaryjusz Podróży Jego Krolewskiey Mci na Seym Grodzieński
(od dnia 26 Sierpnia Do 27 Września 1784 roku). 16. Septembris, we czwartek, [1784] Za Malewem przez półtory mili aż do Nieświrza z obu stron droga okryta była wieśniakami, którzy dążyli potem za powozami królewskimi z wolna idącymi, nieustannie Vivat król! wykrykując.O pięć ćwierci mili przed miastem tały przy gościńcu konie powodne, jezdne książęce z dwoma koniuszymi [Ignacym] Borzęckim i Kamńskim dla dworu N[ajjaśniejszego] P[ana]. Koń bardzo piękny, pod suto aftowanym dywanikiem, dla samego monarchy, jeśliby życzył sobie konno jechać. Wszagrze N[ajjaśniejszy] Pan podziękowawszy J[aśnie] Panu [Ignacemu] Borzęckiemu, koniuszemu za tę Księcia J[ego] m[oś]ci atencyą jechał dalej w landarze, wszyscy zaś dworscy królewscy przesiedli się na konie dzielne książęce. Tymczasem nie ustawały huczeć nieświskie harmaty. |
Biblioteka Jagiellońska, sygn. Rkp. 6045 IV |
Ostatni seymik województwa bracławskiego ze współczesnego rękopisu dosłownie
przepisał Piotr Jaxa Bykowski. Petersburg
: W drukarni Kraju (Trenke i Fussot), Maksym. pier., 15, 1885.
Do wiadomości Czytelnika.
Z powyższego rękopisu wyjąwszy wszystkie szczegóły, dotyczące Seymiku
opisywanego, którego autor był marszałkiem, takowe bez żadnych zmian
czytelnikowi podaję. Jeżeli zaś przytem roszczę sobie prawo do jakiejbądź
zasługi, to jedynie roboty prostego kopisty - ale zawsze roboty żmudnej i
niełatwej, bo dokonanej ze zbutwiałego i bardzo uszkodzonego rękopisu. W
niektórych, nielicznych wprawdzie, miejscach, z powodu zatarcia pisma lub braku
kart, zmuszony byłem sens przerwany nawiązać, przez co jednak faktów i zdarzeń
nie tknąłem i nie przeinaczyłem, a poczynając w tem z możliwą ostrożnością,
dawałem pilne baczenie na charakter epoki, znany mi o ile tyle, z
rodzinnych tradycyj i starych dokumentów w mojem posiadaniu - i ta tylko
odrobina jest mojego pióra. Wydawca Die 11 Augusti 1790.
Właśnie dnia wczorajszego, na jakie godzin parę
przed zachodem słońca, a w czas silnego jeszcze upału, zasiadłszy z kilkoma
łaskawie pozostałymi gośćmi w ogrodowej altanie, chłodziliśmy się zimnem winem,
deliberując pomiędzy sobą nad owem niepraktykowanem w Polszcze, przedłużeniem
seymu który agitując się z małemi limitami, już na 23-ci miesiąc zaciągał,
pomimo, iż termin prawny nowego seymu nadchodził... Die 30 Augusti. Po dziesięciu dniach podróży nie objechawszy i połowy zapisanych na naszym regestrze, uradziliśmy z Gutowskim że tym rzemiennym dyszlem przy ochocie szlachty, nie zakończymy objazdu i do zapust die zaś 4 Septembris mieliśmy się zjechać na walną konferencyę u p. Wojewody, a więc postanowiliśmy zakończyć nasze turtum na p. [Piotrowi] Borzęckim, Cześniku koronnym i kawalerze orderu S. Stanisława, tego bowiem obywatela pominąć było trudno, raz, że attencya ta Mu się należała, a potem, że był popularny i wielkiej influencyi na liczną klientelę. Die 31 Augusti. Chciałem prosto nie śpiesząc puścić się w dalszą drogę, ale przez nowe impedimenta zaledwie koło czwartej po południu godziny wyruszyliśmy do Przyłuki do Ip. Cześnika Koron. Droga nam przechodziła przez czarnoziem moczarowaty, przez ciągłe deszcze rozwodniony, a jak mówią, drogi nasze po najmniejszym deszczu prawie nieprzebyte. Die l Septembris.
Nazajutrz przede dniem jeszcze pobudziłem
służbę, kazawszy starannie ochędożyć konie, uprząż i bryki, aby się w zamku
nijako nie stawić. Zawsze to p. Cześnik urzędnik koronny, i pan z panów, z
piękną konigacyą. W sprawie seymikowej na panu Cześniku, wiele też nam zależało,
bo jeżeli Pilawa dostarczyła 40 głosów, to tam ze dwa razy więcej: najprzód, że
lubo Pan ten ostatkami gonił, ale żyjąc honeste, miał mir u okolicznej szlachty,
a powtóre ratując się przed exdywizyą, dobra swoje obszerne rozprzedał
symulacyjnie swoim oficyalistom i adherentom, a ztąd siła posesyonatów
posiadających vocem natworzył. 6 Septembris.
Zaledwiem się rozgościł u moich kochanych
00. Kapucynów, z ociężałą od trunku głową, zjawił się Ip. Olszanowski komisarz
p. Wojewody, który po dwa razy dziennie dowiadywał się o mnie - i w imieniu
swojego pana. prosił, abym dla ważnej sprawy do niego pospieszył. Poszedłem tedy
pod studnię Kapucyńską, a rozebrany kazałem chłopakowi wylać na siebie kilka
konwi wody, a orzeźwiawszy w okamgnieniu, jakby ręką odjął, udałem się do
Pietniczan. Die 10 Septembris Pod wieczór przybył p. Cześnik Kor. z liczną partyą i ogromnem taborem, samych koni przeszło sto, jakby w kompanii kawaleryi. Z trudnością zdołałem Jemu wyperswadować, ażeby zbywającą część tej jazdy wyprawił do domu, pozostawiając niezbędny inwentarz dla ekwipażów i konnej jazdy; chociaż skłonił się do mojej rady, jednak pozostało jeszcze koni ze 30. Co do służby, która w żaden sposób nie mogła się mieścić w zajętej stancyi, lokowałem ją w Collegium OO Kapucynów, gdzie szczęściem kazałem wyporządzić kilka dużych izb i do dyspozycyi dworu p. Cześnika mogłem dać. Die 14 Septembris a.d. 1790 Tego dnia p Wojewoda po tryumfalnym wjeździe do Winnicy mowę wygłosił do licznie zgromadzonej w kościele szlachty, seymik Województwa Bracławskiego otwierając. [1. Stadnina Borzęckich słynęła w całej Rzeczpospolitej. Hodowano w niej konie czystej krwi arabskiej. Ogiery nabywano bezpośrednio w krajach arabskich. Stamtąd przez Odessę były one sprowadzane do majątku Borzęckich. W połowie XIX wieku stadninę Borzęckich kupił Leopold Abramowicz właściciel stadniny w Wołodarce.
2. Jest to oczywiste przeinaczenie. Według Długosza godło herbowe Półkoziców brzmi: |
Biblioteka Narodowa, sygn. 67.578. |
ŁOJEK J. : Geneza i obalenie Konstytucji 3 Maja. Lublin : Wydawnictwo Lubelskie, 1986. W nocy z 15 na 16 lipca 1791 roku garnizon warszawski postawiony został nagle w stan alarmu; rozeszły się wieści, że malkontenci szykują się do napadu na łazienki. I pomimo iż żadne dramatyczne wydarzenia wtedy nie nastąpiły to między 15 a 22 lipca trwało w Warszawie znaczne poruszenie. Spodziewano się powszechnie zamachu stanu, który przypaść miał podobno - jak twierdzono - właśnie dnia 21 lipca. Co się wtedy miało rzeczywiście wydarzyć, okazało się po aresztowaniu przez władze policyjne Rzeczypospolitej niejakiego Kazimierza Oknińskiego, niespełna 40-letniego awanturnika, zdradzającego zresztą wyraźne objawy choroby umysłowej, którego malkontenci używali do rozmaitych posług i prac spiskowych, a opowiadał on podobno wszem i wobec o swoim zamyśle zabicia króla. W czasie przesłuchania dnia 9 sierpnia 1791 roku Okniński zeznał że: Suchorzewski i [Piotr] Borzęcki - dwaj znani malkontenci, z których zresztą pierwszy od miesiąca przebywał już za granicą - mieli jakowyś układ, pochodzący od jaśnie wielmożnego Branickiego hetmana wielkiego Koronnego, o czym jaśnie wielmożny Bułchakow poseł rosyjski wiedział, aby króla jegomości w kibitkę porwać, co miało nastąpić właśnie w nocy z 15 na 16 lipca. Kibitka stała w końcu łazienek trzema końmi uprzężona, w której były i łańcuszki i krzyble żelazne. O niej wiedział imć pan Okniński, dlatego kobiecym charakterem napisał list i podrzucił na drodze, aby mógł być ujrzany, gdy król jegomość o godzinie jedenastej przechodzi się w łazienkach. List ten był zapewne zmyśleniem oskarżonego o spisek Oknińskiego, który chciał w ten sposób stworzyć dla siebie jakieś okoliczności łagodzące, ale cała informacja o kibitce wydaje się być bardzo prawdopodobna. Piotr Borzęcki, jeden z najbliższych zauszników Szczęsnego Potockiego, należał do grupy malkontentów, możnowładców o poglądach konserwatywnych dążących do obalenia Konstytucji 3-maja. Nie brał jednak udziału w proklamowaniu Konfederacji Targowickiej. Poszukiwany usilnie przez Potockiego odnalazł się dopiero w czerwcu 1792 roku. Był autorem francuskiego przekładu napisanej przez Potockiego nowej Konstytucji Rzeczypospolitej. W dniu 15 marca 1793 roku tuż przed Sejmem Grodzieńskim mającym usankcjonować drugi rozbiór Polski wyjechał z Potockim do Petersburga. Z tamtąd wraz z Leduchowskim udał się na emigrację do Anglii. Zmarł około 1806 roku. |
SMOLEŃSKI W. : Ostatni rok Sejmu Wielkiego. Kraków : Nakładem autora, 1896.
Dobrodziejstwa prawa z 18 kwietnia roku 1791, które weszło do artykułu III
ustawy rządowej, służyły tylko mającym przywileje lokacyjne miastom niegdyś
królewskim, obecnie przezwanym wolnymi. Nie rozciągały się one na te
królewszczyzny, które wprawdzie nosiły nazwę miast, lecz przywilejów lokacyjnych
nie miały. Nie przysługiwały również miastom prywatnym, zarówno duchownym, jak i
świeckim, podlegającym zwierzchnictwu dziedziców. Miasta te zarówno królewskie
jak i dziedziczne robiły jednak zabiegi około pozyskania dobrodziejstw prawa
kwietniowego. Już w roku 1790 mieszkańcy Mińska, w ziemi czerskiej, podali do
króla suplikę o glejt to jest list żelazny dla zabezpieczenia ich od
zwierzchnictwa dziedziców. Twierdzili, że Mińsk, lokowany na prawie Chełmińskim,
zrównany był we wszystkich prerogatywach z Liwem, na dowód czego przedstawili
konfirmowany w roku 1556 przez Zygmunta Augusta przywilej Konrada, Bolesława i
Jana, książąt Mazowieckich.
Uformowała się pod dowództwem właściciela Mińska pod Warszawą,
Stanisława
Borzęckiego, kompania ludzi młodych, gołych, a zuchwałych, niepowściągliwych
w języku, szerzących pogróżki. Za przedmiot obmów swoich brali zazwyczaj
Kołłątaja, o którym głosili, że w błąd wprowadził króla, Ignacego Potockiego i
marszałka Małachowskiego; zwykłą przechwałką ich była gotowość wywrócenia
konstytucyi. Gdy podczas limity sejmowej w lipcu roku 1791 zjechał do Warszawy
Wojciech Suchodolski, kasztelan radomski, schadzki stały się częstsze, pogróżki
i przechwałki głośniejsze. Zbierali się w mieszkaniu pani Walewskiej, u Turny,
kasztelana lubaczowskiego, Rzyszczewskiego, u posła bracławskiego, miecznika
koronnego, Grocholskiego, niekiedy u [Piotra]
Borzęckiego w Mińsku. Zwracali się
do Bułhakowa z zapewnieniem że konstytucya upaść musi, mają bowiem sposoby, co
minister rosyjski aprobował, chociaż zachęty do czynu nie dawał. W pracach tych
brał udział Branicki. Korzystając z nieobecności w Warszawie podczas limity
sejmowej głównych stróżów nowego porządku – Ignacego Potockiego, jako ministra
policyi i pisarza Rzewuskiego, jako komendanta garnizonu, powziął Branicki
zamiar porwać króla z Łazienek, następnie sejm rozpędzić i ustawę rządową
zwalić. Król ostrzeżony listem anonimowym, zbadanie sprawy powierzył
Kołłątajowi. Ksiądz podkanclerzy wiadomości niektóre stwierdził, dostarczył też
szczegółów nowych, lubo niepewnych. Jak jednak pisał do króla wszystkie zabiegi
Borzęckich, Rzyszczewskich, Grocholskich, nie wyłączając Branickiego miał za
głupstwo. Choćby za wszczętą rewolucyą mógł nastąpić podział Polski, równym to dla
niej widzę losem, jak gdy się utrzyma rząd 3 maja, żadnej nieznajdując różnicy
między niewolą, którąby Polacy gnębieni byli albo pod własną monarchią, albo pod
monarchią tych potencyi, któreby ich między siebie podzieliły... Gotów był
[Piotr]
Borzęcki na wszystko; z niecierpliwością oczekiwał wiadomości o terminie
rozpoczęcia kontrrewolucyi. Nie przerażała go przewidywana konfiskata majątku,
skoro Szczęsny Potocki przyrzekł mu kredyt. [Piotr] Borzęcki z porucznikiem Dębińskim z Wiednia 31 stycznia 1792 roku zjechał do Lwowa, gdzie u matki zastał listy Szczęsnego Potockiego i Rzewuskiego. Razem z Suchorzewskim, który biegał po Litwie z respektem generała artyleryi na ordynans z 2 stycznia roku 1792, pozbawiający go dawnych tytułów, wyprawił z listami do Jass Dębińskiego. W listach tych pisał: Wielu nawet dobrze myślących obywateli, nad tą się zastanawia uwagą, że mało zyska Polska, jeżeli zrzuciwszy jarzmo 3 maja, wróci do gwarancyi Moskiewskiej. Podług mnie, choćby inaczej nie było można, jak wrócić się do podobnej przemocy Moskwy, jakiej doznała Polska, wolałbym to nieszczęście, jak najhaniebniejsze ze wszystkich 3 maja... Zwalić, haniebne dzieło 3 maja bez najprzykładniejszego, a nigdy nadto surowemu być nie mogącego ukarania jej sprawców; zwalić to dzieło bez ich krwi, bez wyrzucenia ich na zawsze z kraju naszego, zdaje mi się, iż to będzie na czas tylko wziąć górę nad zbrodnią, ale nie zniszczyć ją, nie zmieść ją na zawsze... Wypadałoby, zdaniem
[Piotra]
Borzęckiego, władzę królewską znieść zupełnie, a przynajmniej usunąć
Stanisława Augusta. Byłoby najlepiej przymusić go sekretnie do abdykacyi
dobrowolnej w zamian za pensyę na pędzenie żywota we Włoszech. Dla oszczędzenia
ciężaru skarbowi i nowemu królowi, obywatele urządzą składkę na wyposażenie
Poniatowskiego. Nie ma tak ciężkiej ofiary, jakiej nie byłoby warto ponieść dla
jego detronizacji. Przypisy: 1. Stanisław [Piotr] Borzęcki był prawdopodobnie synem głośnego z dziwactw cześnika koronnego, który, nabiwszy sobie głowę pretensyami do korony, w bezkrólewiu po Auguście III przejadł całą prawie fortunę. Tytułował się właścicielem: Przyłuk (w woj. Bracławskim), Mińska (pod Warszawą), Konstantynowa, Mrzygłodu i Zbaraża, obciążonych olbrzymimi długami. Miał matkę zamieszkałą we Lwowie. |
Biblioteka Narodowa, sygn. II 69.395 |
SMOLEŃSKI W. : Konfederacja targowicka. Kraków : Nakładem autora Skład Główny w Księgarni G. Gebethnera i spółki, 1903. W czasie
gdy obóz postępowy przeprowadzał wielkie reformy kraju poczęli się organizować
wrogowie nowego porządku. Z początku było ich tylko trzech: największy magnat na
Ukrainie, Stanisław Szczęsny Potocki oraz dwaj bezrobotni hetmani koronni,
Franciszek Ksawery Branicki i Seweryn Rzewuski. Pierwsi zdradzili Potocki i
Rzewuski. Udali się oni do Petersburga z prośbą o pomoc w przywróceniu wolności
szlacheckiej. Trafili dobrze gdyż w Rosji dojrzewała właśnie myśl obalenia
przemocą polskich reform. Za pierwszymi zdrajcami podążył nad Newę Branicki.
Carowa nie wdając się w republikańskie prograny magnatów, w dniu 27 kwietnia
1792 roku kazała im podpisać i zaprzysiąc akt konfederacyi, jechać do kwatery
głównej wracających zza Dniepru wojsk rosyjskich i po ich wkroczeniu do Polski
ogłosić konfederację wolnych. Nocą z 18 na 19 maja przez Dniestr przeprawiły się
dwa korpusy rosyjskie pod wodzą Michała Kachowskiego. Jednocześnie na Litwę
wtargnął korpus Michała Kreczetnikowa.
Ulica Wierzbowa w Warszawie.
Pocztówka z około 1910 roku.
Później nieco oćwiczono
Suchorzewskiego. Szukano również zwady z oficerami rosyjskimi, znieważano ich w
miejscach publicznych. Kachowski za pośrednictwem barona Brühla nalegał na
Generalność konfederacką o przedsięwzięcie środków ku uspokojeniu umysłów.
Prosił i króla, żeby zapobiegał ze swej strony szerzeniu się szkodliwych
wiadomości i podburzaniu opinii przeciwko wojsku Imperatorowej. W odpowiedzi
Potocki, stwierdził że najskuteczniejszym środkiem na uspokojenie Warszawy było
by osadzenie w niej Generalności konfederackiej. W złudzeniu, że mu dwór
petersburski pozwoli przenieść się do stolicy, zamierzał wysłać do niej przodem
Złotnickiego. Ten jednak, zrażony przygodami [Piotra] Borzęckiego i Suchorzewskiego, ani
myślał jechać. W tej sytuacji Generalność dla urządzenia policji wysłała do
Warszawy kasztelana przemyskiego. |
Biblioteka Narodowa, sygn. 64.077 |
NOWAK J. : Satyra polityczna Konfederacji Targowickiej i Sejmu Grodzieńskiego. Kraków : Z zasiłku Fynduszu Kultury Narodowej Skład Główny w Kasie im. Mianowskiego Warszawa, Nowy Świat 72, 1935.
W początkach
sierpnia 1792 r. zajął Pragę Kossakowski na czele dywizji wojsk rosyjskich. W
połowie sierpnia nadciągnął już rdzenny generał rosyjski Kachowski, który
okupował Warszawę. Pod osłoną wojsk rosyjskich Targowica rozciągnęła baczną
kuratelę nad prawomyślnością publiczności polskiej, głównie oczywiście
warszawskiej. Gdy się zważy, że czynniejsze i śmielsze elementy polityczne
wyemigrowały z kraju już w końcu lipca, bezpośrednio po akcesie królewskim do
konfederacji, zdawałoby się, że niewielką będzie miała Targowica pracę nad
utrzymaniem w ryzach umysłów podbitych Polaków. Że tak jednak nie było, dowodzi
cały arsenał środków policyjnych, do których zmuszona była uciec się Generalność
konfederacka, aby zdusić jakieś samodzielniejsze odruchy polityczne opinji
publicznej, przede wszystkim warszawskiej, którą uważano za ośrodek monarchizmu
i jakobinizmu. Marszałkowie Koronny i nadworny ze sztabem assesorów rozciągnęli
skrupulatną opiekę nad wszelkimi źródłami dostępu do publiczności jakichśkolwiek
nieprawomyślności. Dnia 6 novembera 1792 w Warszawie ściągnięto J.P. [Piotra] Borzęckiego z konia w nocy, gdy wyjeżdżał z pałacu J.P. Małachowskiego, kanclerza; kilka osób, w kozaki przebranych, oćwiczyły tego nowego szeffa, przez Konfederacyą z Targowicy kreowanego i dały mu ten panegiryk, który podrzucili Bułhakowowi, ambasadorowi rosyjskiemu:
Skrzywdzony na ciele i na honorze [Piotr] Borzęcki zameldował się nazajutrz u generała Kachowskiego ze skargą na swawolę podwładnych mu wojsk kozackich. Nie wiadomo czy generał wyprowadził z błędu szefa targowickiego. W każdym jednak razie odwiedziny musiały dojść do wiadomości opinji publicznej, skoro się ta postarała czem prędzej wyprowadzić [Piotra] Borzęckiego z niepewności, puszczając w obieg wierszyk następujący:
Istnieje jeszcze drugi warjant pod tytułem „Do Borzęckiego i Suchorzewskiego - nie dawaj fałszywego świadectwa”:
|
GASS B. : Krótki rys historyczno-geograficzny Siennicy i okolicy. [W:] W służbie Wsi i Kraju. W setną rocznicę powstania Seminarium Nauczycielskiego w Siennicy. Warszawa : Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, 1966. W czasie powstania kościuszkowskiego poszczególne ziemie lub jednostki administracyjne zgłaszały akty przystąpienia do powstania. Zjazd w tej sprawie zwołany w Siennicy na dzień 1 maja 1794 r[oku] przygotowany był przez Nikodema Domańskiego i Adama Skilskiego. Na tym zebraniu według raportu A. Skilskiego:
Obywatele
nayczulsi i naygorliwsi, osobliwie J[aśnie] W[ielmożny] Bieliński Pisarz
Koronny, J[aśnie] W[ielmożny] Rudzieński Woiewoda Mazowiecki, nayuroczyściey
obywatelów zachęcali, a w przytomności Komissyi Porządkowey, nayprzód niżey
podpisanego komendantem obrali i tym czasem ludzi zbroinych iakich kto z
obywateli mógł mieć, w komendę moią 4-go tegoż miesiąca oddali, z którymi w
Garwolinie stanąwszy znalazłem porzuconą armatę, nie lawentowaną, z Mińska, z
dóbr W[ielmożnego] [Piotra] Borzęckiego przez J[aśnie]
W[ielmożnego] P[ana] Usarzewskiego Majora wziętą. |
Miejska Biblioteka Publiczna w Józefowie, sygn. Regionalia: 377 Mińsk Maz. 49457 |
NIEWIŃSKI S. : Pokój cieniom Ziemi Juchnowieckiej historie nieokrzyczane. Juchnowiec Kościelny, 2014. Co najmniej od dwóch lat przed swoim ślubem 14-letnia Rozalia Rukiewiczówna przebywała na dworze w Hcrmanówce u Ignacego Borzęckiego [Maroszek, 1992]. Prawdopodobnie rodzice jej już nie żyli i kilkunastoletnie dziewczę nie mogło mieć należytej opieki w ojcowskiej Mieńkowszczyźnie. Ignacy Borzęcki, stolnik bracławski, ożeniony z Anielą Hornowską, od około 1784 roku był też posesorem zastawnym majątku Hoźna położonego nad Narwią w parafii zabłudowskiej (posesor zastawny - posiadacz, który za pożyczone pieniądze przejmował do użytku jakieś nieruchomości, a w zamian otrzymywał prawo do czerpania z nich korzyści bez konieczności rozliczania się z właścicielem) i nieprzypadkowo się składa, że właśnie w Hoźncj Borzęckich 12 listopada 1796 przyszedł na świat dekabrysta spiskowiec, działacz niepodległościowy Białostocczyzny, Michał Rukiewicz [Maroszek, 1992; Wernerowa, 1990; PSB, 1991]. Dlaczego tam się urodził? Otóż: rodzicami Michała byli Jan Rukiewicz - brat Jakuba Rukiewicza z Mieńkowszczyzny i Maria Borzęcka - siostra Ignacego Borzęckiego z Hermanówki właśnie [PSB, 1991]. A przy okazji należy zauważyć, że owe koligacje stworzyły przychylne warunki, w których Rozalia Rukiewiczówna mogła odnaleźć niejako drugi dom w Hermanówce. Ignacy był bratem jej stryjenki Marii, a ponadto Hermanówka leży nie tak daleko znowu od Mieńkowszczyzny. Rodzice Michała Jan Rukiewicz i Maria z Borzęckich zaraz po ślubie zamieszkali w majątku Hoźna piszącym się wtedy jako zastaw Borzęckich. W jakimś pewnie następstwie zdarzeń Hoźna stała się legalną ich własnością, a jeśli później przeszła na rodzinę Rukiewiczów, to przypuszczalnie jako posag Marii. Około 1807 roku Jan i Maria Rukiewiczowie sprzedali nadnarwiański majątek w Hoźnej i kupili dom w Białymstoku. Na podstawie manifestu Jego Imperatorskiej Mości z dnia 12 grudnia 1812 roku, za udział [Michała Rukiewicza] w kampanii przeciwko Rosji dom rodzinny w Białymstoku został Rukiewiczom skonfiskowany na rzecz skarbu lub co najmniej nałożone zostały przez „skarb" jakieś sankcje. Podaje się, że właścicielem domu pod numerem 514 była matka Michała [Maroszek, 1992.]
Michał Rukiewicz miał trzy siostry. Najstarsza z rodzeństwa, Antonina, w czasie
rozgrywających się wydarzeń (1825-1827) była już zamężna. Poślubiła niejakiego
Kramkowskiego, sędziego białostockiego sądu powiatowego i mieszkała gdzieś w
mieście [Bukczyn, 1982]. Dwie młodsze: Ksawera i Kornelia, wespół z
Michałem brały udział w konspiracji, działając w Towarzystwie Przyjaciół
Wojskowych i angażując się w grudniową rewoltę 1825 roku w Brańsku. Obie zostały
skazane wyrokiem sądu z 15 kwietnia 1827 roku na odosobnienie w klasztorze o
surowej regule: Ksawera na jeden rok, a Kornelia na sześć miesięcy Karę odbywały
w Grodnie u Brygidek, a po uwolnieniu zamieszkały w majątku
Obrembszczyzna koło Grodna, którym władał Karol
Borzęcki, marszałek powiatowy szlachty, rodzony brat ich matki. Ponadto, tak
się jeszcze ciekawie złożyło, obie były narzeczonymi głównych oficerów,
spiskowców: Ksawera - porucznika Wegelina, a Kornelia - kapitana Igelstroma
(aresztowanych już pod koniec grudnia 1825 roku, a ostatecznie skazanych
wyrokiem z dnia 15 kwietnia 1827 roku). Borzęccy usadowili się na stałe w Obrembszczyźnie blisko Grodna. Do 1854 roku, to jest do śmierci, majątkiem władał wymieniony wcześniej wuj rodzeństwa Rukiewiczów, Karol Borzęcki, ożeniony z Petronelą Zawadzką. Małżeństwo Karola i Petroneli doczekało się trójki dzieci: Józefa (1822-1874 ), Ignacego (1823-1826) i Teresy (1830-1871). Teresa [Borzęcka] zawarła związek małżeński z Kazimierzem Ignacym Marcinem Jeleńskim, a 26 listopada 1853 roku w katedrze wileńskiej trzydziestodwuletni Józef Borzęcki poślubił dwudziestoletnią Celinę Chludzińską [Wójtowicz, 2008] Celina [Chludzińska] - można dodać już na wstępie: przyszła błogosławiona i założycielka Zgromadzenia Sióstr Zmartwychwstanek - urodziła się 29 października 1833 roku w Antowilu koło Orszy. Rodzice, Ignacy Chludziński i Klementyna Rozalia Kossow, postanowili wydać córkę za godnego i poważnego kawalera, chociaż ta od najmłodszych lat pragnęła wstąpić do zakonu [Wójtowicz, 2008]. W duchu posłuszeństwa zdała się jednak na wolę rodziców, a po ślubie z Józefem Borzęckim zamieszkała wraz z mężem w jego rodowej Obrembszczyźnie. Pobierali się prawie wcale sobie nieznani i nie kochając się, jednak wkrótce zrodziła się między nimi ta oczekiwana przez nich i bliska więź. Oboje byli bowiem wychowani w bardzo religijnych rodzinach i wierzący, dlatego sakrament małżeństwa wniósł miłość w ich życie, jako swe zbawienne skutki. Wspomina wnuczka Celiny [Chludzińskiej], Helena Haller-Dunin: Była to naprawdę dobra żona. Wysoko ceniła Sakrament Małżeństwa i to, co ten sakrament daje do spełnienia obowiązków małżeńskich. Cieszyła się tym, że jest kochana, akceptowana przez towarzystwo. Nie wyklucza to chwil niedosytu, poczucia marności życia świeckiego [Wójtowicz, 2008]. Celina, choć nie pałała żądzą „światowego" życia towarzyskiego, to jednak towarzyszyła mężowi w balach, spotkaniach towarzyskich, wyjeżdżała z nim za granicę. Zawsze taktownie strojna, cieszyła się, że jest kochana, że ma powodzenie i korzystała z tego po ludzku, czyli w sposób roztropny. Ponadto gdy życie wspólne niosło im nie tylko same wzloty, lecz i trudności, małżonkowie doskonale we wszystkim się rozumieli, służąc sobie nawzajem wsparciem i pomocą [Wójtowicz, 2008]. Józef i Celina Borzęccy mieli czworo dzieci. Kazimierz, pierworodny, żył niecałe trzy lata. Drugim dzieckiem była Celina, którą z trudnością udało się utrzymać przy życiu. Trzecie dziecko - Marynia, żyła ledwie kilka miesięcy. Najmłodsza - Jadwiga, urodzona 1 lutego 1863 roku, już u progu życia spędziła wraz z matką dwa tygodnie w więzieniu grodzieńskim za pomoc udzielaną przez Borzęckich powstańcom. Na dworze w Obrembszczyźnie panował bowiem iście patriotyczny duch, a walczący powstańcy mieli tu przystań, ranni zaś opiekę i leczenie [Wójtowicz, 2008]. Prawdziwie ciężkim wyzwaniem dla związku Borzęckich okazała się choroba Józefa, który w rodowym majątku szwagrów Kotwiczów, w Turłach, doznał nagle paraliżu i utracił władzę w obu nogach. Małżonka poświęciła się pielęgnowaniu chorego nie szczędząc sił ani kosztów na leczenie. W opiece nad ojcem wydatnie pomagała Jadwiga. Jednak mimo wysiłków i wyjazdu do Wiednia do najlepszych specjalistów, stan chorego pogarszał się. Józef Borzęcki zmarł 13 lutego 1874 roku [Wójtowicz, 2008]. W Celinie [Chludzińskiej] odżyły dawne marzenia o życiu zakonnym, lecz musiała najpierw zatroszczyć się o usamodzielnienie córek. Starszą Celinę [Chludzińską] wydano za mąż za Józefa Hallera (brata stryjecznego błękitnego generała), a młodsza Jadwiga - tak jak matka - postanowiła zostać zakonnicą [Wójtowicz, 2008]. Celina Borzęcka wraz z córką Jadwigą przybyła do Rzymu. Tu poznała generała zakonu Zmartwychwstańców, ks. Piotra Semenenkę. Generał stając się jej kierownikiem duchowym dopomógł penitentce w zrozumieniu dróg Bożych i tym samym przygotowywał ją na założycielkę żeńskiej gałęzi zakonu koncentrującego się na kontemplacji tajemnicy paschalnej Chrystusa [Wójtowicz, 2008]. Po wielu trudnościach starania zmierzające do założenia zgromadzenia zostały zwieńczone sukcesem i 6 stycznia 1891 roku zmartwychwstanki oficjalnie zaczęły istnieć w Kościele jako zgromadzenie kontemplacyjno-czynne. Ich zadaniem było odrodzić polską kobietę przez nauczanie i chrześcijańskie wychowanie dziewcząt [Wójtowicz, 2008]. Już jesienią tego roku zmartwychwstanki zorganizowały pierwszą polską placówkę w Kętach, dokąd przybyły obie Borzęckie. Nie poprzestały na tym. Z czasem zmartwychwstanki działały apostolsko w Bułgarii i nadzwyczaj gorliwie w USA, wśród chicagowskiej Polonii [Wójtowicz, 2008; Guzowska M. C. CR, 2007]. Jadwiga zmarła nagle w Kętach 27 września 1906 roku. Obecnie jest zaliczona w poczet Służebnic Bożych. Matka Celina [Chludzińska] dopełniła żywota w Krakowie 26 października 1913 roku mając 80 lat. Do końca życia pełniła służebną rolę przełożonej. I matka, i córka spoczywają w grobowcach zakonnych w Kętach [Wójtowicz, 2008]. Życie założycielek było wyrazem hasła wyrytego na krzyżu konfesyjnym zgromadzenia: ,,Przez krzyż i śmierć do zmartwychwstania i chwały", dlatego papież Pius XII podczas audiencji prywatnej udzielonej w 1942 roku ówczesnej przełożonej generalnej zmartwychwstanek, Teresie Kalkstein, zachęcił do rozpoczęcia procesu beatyfikacyjnego Matki Celiny Borzęckiej [Wójtowicz, 2008; Grzymska, 2007]. Polski Papież Jan Paweł II podpisał 11 lutego 1982 roku dekret o heroiczności jej cnót. Matka Celina Borzęcka została ogłoszona błogosławioną 27 października 2007 roku w rzymskiej bazylice św. Jana na Lateranie przez portugalskiego kardynała Jose Saraiva Martinsa, Prefekta Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych, wysłannika Papieża [Wójtowicz, 2008]. Rukiewicze, zamożna Szlachta powiatu grodzieńskiego, zajmowali od kilku pokoleń urzędy ziemskie, posłowali na sejmy i Ojczyźnie dali Michała - działacza niepodległościowego, a Borzęccy - błogosławioną Celinę [Chludzińską] oraz Służebnicę Bożą Jadwigę, kandydatkę na ołtarze. |
|
FOURNIER-SALOVEZE R. : Les peintres de Stanislas-Auguste II Roi de Pologne.
Paris : Librairie de L'Art Ancien et Moderne (Ancienne Maison J. Rouam). 1907.
[S. 245, 248]
Ostatnim, być może najbardziej płodnym z malarzy Stanisława Augusta, był Józef
Pitschmann. Po zdaniu pracy dyplomowej krótko przebywał w Korscu u księcia
Józefa Czartoryskiego, następnie wstąpił na służbę Stanisława-Augusta.
Rozpoczął wówczas niezwykle twórcze życie, którego
szczegóły pozwalają nam poznać notatniki artysty. Spisywał w nich wszystkie
swoje prace z datą i miejscem ich wykonania, a ponieważ nie sygnował swoich
obrazów, te cenne wskazówki pozwalają nam je zidentyfikować.
Pani Borzencka
Całe miasto Lwów i cała Galicja, przez którą przejeżdżał, nie przekraczając
granic Polski, były niczym innym, jak ogromną galerią dzieł Pitschmanna.
Docierał do wszystkich warstw społecznych, poczynając od portretów cesarza
Franciszka II i jednej z jego czterech żon, poprzez dygnitarzy koronnych,
wielkich panów i wojowników, a kończąc na urzędnikach państwowych niższego
szczebla, a nawet drobnej szlachcie.
Znani są modele którzy byli portretowani aż sześć razy.
Należą do nich: hrabina Kossakowska z domu hrabina Potocka, kasztelan
kamieński;
rody Tarnowskich, Sapiehów, Lubomirskich, Mniszchów,
Scypiona Krasickich, Morskich, Gzackich itd., itd. wymieniani po kilka razy w
notatnikach artysty, którego moda, iście cudowna, nie miała sobie równych.
RASTAWIECKI E. : Słownik malarzów polskich tudzież obcych w Polsce osiadłych lub czasowo w niej przebywających. Tom II. Warszawa : nakładem autora w drukarni Orgelbanda księgarza i typografa, 1851. Biblioteka Narodowa w Warszawie, sygn. 2.016.701 A (S. 107-110) PITSCHMAN JOZEF FRANCISZEK JAN.
Znamienity artysta, ktorego
zwłaszcza portrety zastugiwały na pochwałę. Wydawca Herbarza Niesieckiego
wywodzi go z przodkow rodu szIachetnego, herbu Krzyż srebrny; twierdzi ze jego
dziad Ferdynand z Sobolewskiej byt chorążym, zaś ojciec Jakób rotmistrzem wojsk
rzeczypospospolitej. Urodził się w Tryeęie roku 1758, odebrał nauki w Wiedniu, a
w akademii tamecznej ukształcił się w sztuce malarskiej pod przewodnictem
Fügera, Brandta i Lampiego. R. 1787, na konkursie publicznym z malarstwa
historycznego otrzynla1 w nagrodę medal złoty, oraz patent na rzeczywistego
tejze akademii członka. R. 1788 przybył na Wołyń do Korca, wezwany przez księcia
Czartoryskiego stolnika. Ztamtąd wkrótce udał się do Warszawy, gdzie mieszkając
do r. 1794 zajmował się wyłącznie malowaniem portretów. Za wykonany wizerunek
króla Stanisława Augusta, obdarzony przez tego monarchę pierścieniem dyamentowym
z cyfrą krolewską. Z Warszawy wyjechał do Lwowa, i tam również malując portrety
lat dwanascie przemieszkał. R. 1806 Tadeusz Czacki wezwał go na professora
rysunków do gimnazyum Krzemienieckiego, a na tej posadzie pozostał do schyłku
zycia, poświęcając się z gorliwością przez ciąg lat 25 pożytkowi uczącej się pod
nim młodzieży. Pitschman był założycielem w Krzemieńcu porządnej i
systematycznej szkoły rysowania, a uczniom wyższe zdolności objawiającym
udzielał z własnej chęci w pracowni swej początków malarstwa. Kilku z nich wyszło następnie na zdolnych artystów, postępy zaś, ochota i wdzięczność tak
uspasabianych uczniów były dla mistrza. najmilszą i jedyną nagrodą. R. 1812
otrzymał medal brązowy szlachcie samej w cesarstwie udzielany; następnie uzyskał
znak nieskazitelnej 25-1etniej służby, niemniej stopień radzcy honorowego.
Zakończł życie w Krzemieńcu jako professor erneryt, d. 1 września r 1834, mając
lat 76. Wszedł był w śluby małżeńskie z Agnieszką de Baudouin.
RASTAWIECKI E. : Słownik malarzów polskich tudzież obcych w Polsce osiadłych lub czasowo w niej przebywających. Tom III. Warszawa : nakładem autora w drukarni Orgelbanda księgarza i typografa, 1857. Biblioteka Narodowa w Warszawie, sygn. 2.016.701 A (S. 354,360)
PITSCHMANN
JÓZEF. Wreszcie objaśnić wypada, iż przytoczone w T. II portrety Nestora Kazim. Xięcia Sapiehy, Generała artylleryi i Marszałka Konfederacyi lit., są jednej i tej samej osoby obie owe godności piastującej. Szereg tak znamienity portretów tu przywiedzionych, jeżeli okazuje jawno, jak prace tego rodzaju naszego artysty, pożądane były wszędzie gdzie tylko przebywał, i jak go obstalunkami ciągle obsypywano; tak też udowadnia zarazem, że ta wziętość opartą być musiała na wyższej jego zdolności w sztuce, a szczęśliwym darze wybornego chwytania podobieństw. Jakoż J. Pitschniann należy bezsprzecznie do rzędu portrecistów celujących swojego czasu. Pozostaje on również dobrze zasłużonym w pamięci krainy, którą ostatecznie zamieszkał, już jako gorliwy professor i wielu zdatnych dziś artystów główny w sztuce przewodnik, już wreszcie jako niepośledni smaku a zamiłowania sztuki tamże krzewiciel.
1. Około 1857 roku Antoni
Kamieński (1795-1862), wychowanek Liceum Krzemienieckiego wspólnie z Karolem
Kaczkowskim i kilku innymi dawnymi krzemieńczanami powzięli zamysł wydania
obszernej, źródłowej monografii o Tadeuszu Czackim i jego szkole. Z pomocą
pośpieszył bratanek twórcy szkoły Feliks Czacki z Sielca (także uczeń w
Krzemieńcu), dostarczając charakterystykę swego stryja i znaczną liczbę jego
listów. Sekretarzem redakcji i głównym współpracownikiem był historyk oświaty,
etnograf i literat Adam Słowikowski
1805-1863, absolwent Liceum Wołyńskiego w 1825 roku.
Dawni krzemieńczanie szeroko rozpropagowali zamiary przygotowania monografii
szkoły, zwracając się o pomoc i współpracę do szeregu osób. Dnia 5 października
1858 roku w Biesiadzie Krzemienieckiej w Paryżu, wydawnictwie dokumentującym
coroczne spotkania dawnych uczniów krzemienieckich na emigracji w Paryżu,
ukazało się Wezwanie do wspólpracownictwa w zamiarze dzieła o życiu Tadeusza
Czackiego i o jego słynnej szkołę w Krzemieńcu. Wydawcy planowanego dzieła,
Karol Kaczkowski i Antoni Kamieński, „przejęci najczulszą wdzięcznością za
odebrane wychowanie w krzemienieckiej szkole”, podjęli się zebrania materiałów
niezbędnych do napisania tego dzieła. Proszą zatem o nadsyłanie wszelkich
materiałów - listów i dokumentów. Autorzy planują skreślić życiorysy
wizytatorów, dyrektorów, prefektów, wszystkich nauczycieli oraz tych osób, które
związane były ze szkołą, poświęciły się jej dobru i rozwojowi, jak Józef
Drzewiecki, Jan Chołoniewski czy Adam Radzimiński. Zwrócili się również do
żyjących jeszcze krzemienieckich uczniów o pomoc, w odtworzeniu ich losów.
Wszystkich zainteresowanych proszono o nadsyłanie materiałów na adres Antoniego
Kamieńskiego. Na ich podstawie
w latach 1860–1862
Adam Słowikowski zredagował dzieło składające się z biografii Tadeusza Czackiego
z dodatkiem jego listów oraz historii szkół krzemienieckich, aż do ich
likwidacji w 1831 roku. Było ono opatrzone przedmową i przypisami Kamieńskiego.
Słowikowski bazuje
w nim przede wszystkim na drukowanych programach zajęć Gimnazjum i Liceum w
Krzemieńcu, ale jego
wartość podnoszą liczne szczegóły wynikające z osobistych doświadczeń
zachowanych w pamięci autora.
W 1862 roku Krzemieniecki na krótko przed śmiercią zdołał odesłać je
do cenzury w Kijowie jednak z
powodu
wybuchu powstania styczniowego jego druk został wstrzymany
[źródło:
Danowska
Ewa
: Po upadku Liceum Krzemienieckiego (1805-1831).
Wystawa portretów kobiecych z XVIII i XIX wieku w gmachu Towarzystwa Przyjaciół Sztuk Pięknych w Krakowie, Plac Szczepański. Wydanie drugie. Kraków : Druk. Uniw. Jagiell., pod zarządem J. Filipowskiego 1910.
Obrazy [Może tu chodzić o dwie kobiety: 1. Klara Paszkowska, córka Józefa i Karoliny, urodzona w Danówce, 1764, w 1789 w Danówce w wieku 25 lat wyszła za Marcina Borzęckiego, syna Antoniego i Konstancji Chreptowicz. w 1788 łowczego, a w latach 1795-1796 szambelana J. K. Mci. Stanisława Augusta Poniatowskiego. W okresie działalności Pitschmana w Galicji (1794-1806) miała 30-42 lat. Jej mąż dzierżawił od małoletniego wówczas Dominika Hieronim Radziwiłła w latach 1793-1796 folwark Rogoźnica w powiecie bialskim, w latach 1796-1808 dobra Dobrzyniówka w powiecie zabłudowskim, a po 1808 roku dobra Grabanów w powiecie bialskim, zmarł w Kobylanach przed 1831 rokiem. W 1831 roku Klara już jako wdowa mieszkała w Kobylanach (gmina Terespol, w guberni Grodzieńskiej) należących wówczas do Kozłowskich (nabytych od Józefy Kuczyńskej w latach 20-tych XIX wieku). 2. Marianna Borzęcka - córka Michała i Johanny Gosiewskiej, urodzona około 1774, przed 1796 wyszła za Jana Rukiewicza, w latach X szambelana J. K. Mci Stanisława Augusta Pomiatowskiego. W okresie działalności Pitschmana w Galicji (1794-1806) miała 20-32 lat. Wraz z mężem była właścicielką majątku Hożna na Podlasiu, sprzedanego w 1807 roku. Zmarła w Białymstoku w 1820 roku. Pochowana na starym cmentarzu w Białymstoku przy kaplicy Marii Magdaleny (parafia Dojlidy). Około 1800 roku właścicielem dóbr Dojlidy jest Dominik Radziwiłł (Teki Glinki, T. 2). Dominik Hieronim Radziwiłł (1786-1813) był synem Hieronima Wincentego (1759-1786) i księżniczki niemieckiej Zofii Doroty Fryderyki Thurn-Taxis. Po jego śmierci wraz z matką znalazł się pod opieką przyrodniego stryja Karola Stanisława Radziwiłła „Panie Kochanku”. Niedługo jednak trwała opieka, stryj zmarł w listopadzie 1790 r.. Dominik został jedynym i głównym sukcesorem dóbr nieświeskiej linii Radziwiłłów. Rozgorzała walka pomiędzy członkami rodu o opiekę nad fortuną czteroletniego księcia. Ostatecznie wychowywanie Dominika i prawo zarządza nia majątkiem na Litwie powierzono Maciejowi Radziwiłłowi, a niemniej dochodowe majątki w Koronie dostały się pod opiekę Michała Hieronima Radziwiłła z Nieborowa. Niestety dalsze rodzinne intrygi doprowadziły do przekazania całej formalnej opieki nad Dominikiem Michałowi Hieronimowi z Nieborowa. Nowy opiekun żądał corocznej opłaty za pieczę nad księciem w wysokości 5 milionów złotych. W 1800 r. zmarła matka czternastoletniego wówczas Dominika. Był on jeszcze za młody na samodzielne stanowienie o swoim losie jednocześnie był właścicielem jednej z największych w Europie fortun. Dlatego też przedstawiciele trzech mocarstw rozbiorowych (Prusy, Austria i Rosja) ustanowili prawa dotyczące jego osoby i majątku. Sprawy zarządzania fortuną przekazano w ręce Michała Hieronima Radziwiłła z Nieborowa, który miał duże wpływy w Berlinie i Petersburgu, co na pewno przyczyniło się do podjętej decyzji. Natomiast pieczę nad edukacją Dominika sprawował Adam Kazimierz Czartoryski. W sierpniu 1804 r. Dominik osiągnął pełnoletniość. Wielka fortuna i wspaniałe rezydencje stały się własnością osiem nastoletniego Radziwiłła. W 1807 roku poślubił Elżbietę Mniszech. W tym samym roku związał ze swoją kuzynką Teofilą Morawską wnuczką Karola Radziwiłła „Panie Kochanku” żoną Józefa Starzeńskiego. Oboje rozpoczęli procedury rozwodowe, a czekając na ich zakończenie mieszkali w Pałacu Radziwiłłów na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. W trakcie podróży za granicę, w Wiedniu urodził się nieślubny syn Aleksander Dominik. Nie uznano go za prawowitego spadkobiercę fortuny Radziwiłłów. Bardzo długo Dominik czynił usilne starania, by syn otrzymał należne mu dziedzictwo. Niestety prawo rosyjskie, które obejmowało dobra Radziwiłłów nie przewidywało dziedziczenia majątków i żadnych uprawnień dzieciom urodzonym przed ślubem rodziców. Pozostali członkowie rodu Radziwiłłów również czynili opory przed przyjęciem i zaakceptowaniem sukcesora Dominika. W 1809 roku Dominik i Teofila wzięli ślub. W 1810 roku podczas podróży poślubnej w Paryżu urodziła się córka Stefania, jedyna spadkobierczyni księcia Radziwiłła. W 1812 roku w odwet za udział w kampanii napoleońskiej Rosjanie wywieźli do Moskwy kolekcję obrazów gromadzoną od XVII wieku, bogaty księgozbiór i rodowe archiwum. Po śmierci Dominika Radziwiłła Teofila udała się do Petersburga. Tam pod naciskiem samego cara Aleksandra poślubiła Czerniszewa. Dziedziczką dóbr bialskich (m. in. Zabłudowa) została jego córka z drugiego małżeństwa, Stefania (1809-1832). Z rozkazu cara w 1828 roku w wieku 16 lat poślubiła księcia Ludwika Adolfa Fryderyka Sayn - Wittgensteina (1799-1866) zruszczonego arystokratę pochodzenia niemieckiego w służbie rosyjskiej, wnosząc mu w posagu m. in. dobra bialskie (w tym Zabłudów). Książęca para zamieszkała w Werkach pod Wilnem, zaś zadłużony majątek bialski został poddany licytacji. Po śmierci Stefanii, Ludwik Wittgenstein tymbardziej nie poświęcał wiele uwagi włości bialsko-litewskiej. Co więcej, rychło ożenił się z Leonillą Baratyńską, jedną z najpiękniejszych kobiet epoki i zaczął sprzedawać na Podlasiu, co tylko się dało i z pozyskanych pieniędzy budować zamek dla ukochanej. Aleksander Dominik nieślubny syn Dominika Hieronima Radziwiłła w 1822 roku został uznany za Radziwiłła tylko w Austrii. Nigdy tego nazwiska i tytułu książęcego nie przyznały mu sądy cesarstwa rosyjskiego. Rezydował więc na stałe w Wiedniu gdyż prawo Habsburgów nie miało problemu z uznaniem go zarówno za dziedzica nazwiska, jak i leżących w obrębie monarchii Austriackiej dóbr. Od Ludwika Wittgensteina udało mu się wynegocjować jako spłatę z włości bialskiej niebagatelną sumę 300 tysięcy rubli. Według katalogu w 1910 roku właścicielem obrazu był książę Dominik Maria Radziwiłł (1852-1938), syn Konstantego Mikołaja ks. Radziwiłła na Nieświerzu h. Trąby (1793-1869) i Adeli Siestrzanek-Karnickiej z Karnic h. Kościesza (1811-1883), wnuk Macieja ks. Radziwiłła na Nieświerzu (1749-1800) i Elżbiety Chodkiewicz h. Kościesza (1770-1804). Podczas studiów w Paryżu poznał na balu pochodzącą z Barcelony piękną Dolores de Agramonte (1854-1920), wdowę po Don Anbtonio Fernandez. Młodzi zakochali się w sobie, wkrótce wzięli ślub i zamieszkali w Paryżu, gdzie przyszła na świat pierwsza trójka ich dzieci. Potem Dolores stwierdziła jednak: „Dominiku, przecież jesteśmy Polakami, co my robimy w Paryżu?” Radziwiłłowie sprzedali więc dom i kupili w 1887 roku od węgierskiej rodziny Homolacsów pałac w podkrakowskich Balicach, w którym stworzyli ognisko staropolskiej gościnności i lokalne centrum kultury europejskiej. W 1926 roku majątek po Dominiku przejął jego syn Hieronim. W 1938 roku obraz był jednym z elementów wystroju w pokoju z meblami francuskimi z XVII wieku w pałacu w Balicach.
Pokój z meblami francuskimi z XVII wieku w pałacu w Balicach. Stan z 1938
roku. Wraz z nastaniem II wojny światowej Radziwiłłowie opuścili Balice zabierając z sobą dobytek, ale gdy dotarli do Tarnowa zawrócili. Kiedy pałac zajęli Niemcy rodzina przeniosła się do pałacowej oficyny. W sierpniu 1944 roku przewidując najgorsze, książę Hieronim zdecydował się przewieźć i zabezpieczyć w formie depozytu najcenniejsze dzieła sztuki w krakowskim Muzeum XX Czartoryskich. Gdy w styczniu 1945 roku do Balic weszli Rosjanie uczynili z rezydencji Radziwiłłów swoją kwaterę, przy okazji doszczętnie ją dewastując. Rozkradli wszystkie co wartościowsze przedmioty, a zabytkowe meble palili w kominkach ogrzewając w ten sposób zajmowane przez siebie pomieszczenia. Książę Hieronim Radziwiłł i jego syn Leon zostali aresztowani. Najpierw trafili do więzienia na Montelupich w Krakowie, a następnie razem z innymi więźniami, po 11 dniach strasznej podróży towarowym pociągiem, dotarli do Ałczewska w Zagłębiu Donieckim. Nie pomogły prośby króla Jerzego VI, który za pośrednictwem brytyjskiego ministra interweniował u samego Mołotowa. Książę Hieronim zmarł z wyczerpania i choroby 6 kwietnia 1945 roku i spoczął bez trumny nieopodal obozu. Cudem udało się rodzinie wyciągnąć stamtąd Leona, który po zwolnieniu udał się do Francji skąd wyjechał do Argentyny, gdzie zmarł w 1973 roku w wieku 86 lat. Do Balic nie powróciła również reszta rodziny, która podobnie jak Leon zamieszkała za granicą.] |
Biblioteka Narodowa, sygn. P.29847 II egz.
Biblioteka Muzeum Narodowego w Krakowie, sygn. I 000851 S Z |
MORAWSKI S. : Kilka lat młodości mojej w Wilnie (1818-1825) wydali Adam
Czartkowski i Henryk Mościcki z 24 ilustracjami. Warszawa :
Instytut Wydawniczy Biblioteka Polska, 1924. Generał
Chackiewicz1 był człowiekiem u którego wytworność, hojność, grzeczność,
wspaniałość wielkiego pana łączyły się z cynizmem brutala, a najwyższa
drażliwość miłości własnej z abnegacją honoru. Ten geniusz swawolników i
psotników, otoczony nimbem przychylności, miłości i szacunku stał się ulubieńcem
salonów całej Europy. Każde jego słowo iskrzyło się dowcipem, każdy gest figlem
i konceptem. [1. Ignacy Chackiewicz
(Chodźkiewicz, Hadzkiewicz) ok. 1760-1825, generał policji republiki Neapolu,
zasłynął z awantur, pijaństwa, szulerstwa i intryganctwa. około 1823 roku osiadł
jako rezydent S. Potockiego w Tulczynie. Za szulercze ogrywanie m. in. wysokich
rosyjskich urzędników aresztowany i zesłany do Wiatki, gdzie się rozpił i zmarł
w nędzy. |
KLICH S. : Apteka w Krzeszowicach. Ziemia Krzeszowicka, 2004, Nr 2 marzec-kwiecień (50). W roku 1824 roku przybył do Krzeszowic aptekarz, pan Andrzej Borzęcki. Był tu osobą bardzo pożądaną ponieważ w tym czasie w okolicy nie działał żaden punkt apteczny, a pobliski lazaret produkował leki tylko (tak się przynajmniej wydawało) na własne potrzeby. A że [Andrzej] Borzęcki posiadał bardzo dobre referencje oraz listy polecające od szanowanych obywateli (stwierdzały one m. in. że „...był w Staszowie u Pana Meciszewskiego i sprawował się dobrze...”) z założeniem nowej apteki nie czyniono mu żadnych trudności. Już w dniu 18 marca 1824 roku zawarł on odpowiednią umowę z plenipotentem Skarbu Dóbr Krzeszowickich (Krzeszowice należały wtedy do hrabiego Adama Potockiego). Zgodnie z tą umową [Andrzej] Borzęcki miał przez sześć lat zapewnione bezpłatne mieszkanie. Po upływie tego okresu miał jednak sam płacić czynsz dzierżawny lub na własny koszt przenieść aptekę do innego budynku. Skarb Dóbr Krzeszowickich zobowiązał się również udzielić [Andrzejowi] Borzęckiemu na okres 4 lat, bezprocentowej pożyczki w wysokości 4000 zł. p., spłacanej rocznymi ratami od momentu zainwestowania całej kwoty w rozwój apteki. Dalej umowa głosiła: Że wszystkie leki brane będą w aptece P. [Andrzeja] Borzęckiego wg. taryfy ustalonej przez Rząd [Wolnego Miasta Krakowa] po potrąceniu 10% na rzecz Skarbu Krzeszowickiego za dzierżawę apteki.
Ponadto Skarb Dóbr Krzeszowickich zobowiązał się dostarczać bezpłatnie do apteki
wszystkie możliwe do zebrania na terenie dóbr zioła. Ziół tych po odpowiednim
wysuszeniu i spreparowaniu miał używać [Andrzej] Borzęcki do produkcji lekarstw
jednak nie mógł za nie policzyć więcej niż 1/3 ich wartości ustalonej według
obowiązującej taksy. Prowizor chirurg P. Mirecki wydaje leki nie tylko chorym leczącym się w lazarecie, ale ekspediuje leki poza jego obręb wieśniakom i niektórym oficjalistom dworskim...
W ciągu czterech lat [Andrzej] Borzęcki miał ponieść z tego tytułu straty w ogólnej kwocie
5000 zł. p. i dlatego nie był już w stanie spłacać udzielonej mu przez Skarb
Dóbr Krzeszowickich pożyczki. W odpowiedzi Skarb Dóbr Krzeszowickich zarzucił [Andrzejowi]
Borzęckiemu, że wydaje leki po zawyżonej cenie i zagroził zerwaniem umowy.
Groźba widocznie poskutkowała bo wkrótce zawarto ugodę w której [Andrzej]
Borzęcki
zobowiązał się do sprzedaży leków tylko po cenie zgodnej z aktualnie
obowiązującą urzędową taryfą. Obiecał również że od tej pory na każdej przyjętej
do realizacji recepcie będzie umieszczał cenę za jaką sprzedał dany lek. |
Pamiętnik Sandomierski. Pismo Poświęcone Dzieiom I Literaturze Oyczystey.
Poszyt I. II. III. IV. Składaią T. 1. W Warszawie w Drukarni Xięży Pijarów. 1829. Prywatna Litografia [szkoła drukarstwa w Kielcach] w 1828 roku ustała; teraz urządza nową Stanisław Borzęcki professor przy szkole woiewódzkiey Oprócz szkoły woiewódzkiey są ieszcze szkoła elementarna płci oboiey, i niedzielno-rzemieślnicza, pod kierunkiem Stanisława Borzęckiego professora... |
JEŁOWIECKI A. :
Moje wspomnienia 1804–1831–1838. Lwów : Wydawnictwo
Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, 1933. Ofiara mszy świętej, wzbudza tajemnicze poszanowanie i w tych nawet, co jej dobrze nie rozumieją: pierwszy raz służąc do mszy, byłem mocno wzruszony, uczestnictwo do tej świętej ofiary przejmowało mię niepojętym uczuciem, które mię nad dziecko wynosiło; była to jedna ze stanowczych chwil w życiu mojem. Po mszy Józef Borzęcki, mieszkający wówczas w domu moich rodziców, dał mi w nagrodę bardzo piękne i doskonałe jabłko, a tak pamiętam urodę i smak tego jabłka, jakbym jadł je w tej chwili. Ten pan Józef był wujem młodych Lipkowskich (syn Ignacego i Marjanny z Kadłubskich, brat Anny z Borzęckich Józefowej Lipkowskiej), sąsiadów i rówieśników, później towarzyszy szkolnych i przyjaciół naszych; poważny już wiekiem, był siły i czerstwości niesłychanej, miły w towarzystwie, doskonały myśliwy, wesół zawsze i krotofilny, uprzyjemniał nam bardzo rozmaitemi figlami wiek dzieciństwa naszego, a później młodości naszej. - On nas sadzał na konie, on sam nabijał Krócice, on nas uczył skakać i biegać, on nas na ręku często wszystkich trzech przynosił śpiących od znużenia długą przechadzką po górach i skałach, on mi otworzył nożyk, który mi usta przymknął, on mi wyjął kindżał, którym się do ziemi przybiłem; czemuż zawdzięczając mu tej przychylności nie dostało mi się odbić moskiewskich grotów, co ugodziły w pierś jego, gdy we dwadzieścia lat później obok mnie zginął śmiercią bohatera, i tym przykładem zapieczętował nauki, które nam od dzieciństwa dawał życiem poczciwem a Bogu i ludziom miłem. W końcu listopada 1830 roku zjawiła się u nas cholera, a że myślano, że jest zaraźliwa, zaczęto pić miętę i ocepiać wsie, gdzie się ta słabość objawiła; trwoga morowa zaszumiała w powietrzu i choć niedługo, ale był strach wielki. W Zawadówce u Leona Lipkowskiego była cholera; szanowana jego matka Anna z Borzęckich w strachu i pan Leon w strachu; wujaszek ukraiński, Józef Borzęcki, już chce się wynosić ze wsi do swojej pasieki, choć pszczoły dawno śpią w stebniku i nieprędko wstaną. Przyjeżdżam do Zawadówki z puzderkiem Le Roy, leczyć cholerę; a w parę godzin pędzi goniec, i na przewozie opowiada koniuszemu o tem, co się stało w nocy 29 listopada w Warszawie. Koniuszy zadyszany przylatuje do dworu, wywołuje swego pana: za parę minut wpada pan zaperzony: Powstanie w Warszawie! Na te słowa taki nas ogień przeniknął, jakbyśmy tam byli. Porwaliśmy się od stołu jakby na koń siadać; a jak kiedy kto matkę od lat wielu niewidzianą, nie wie jakim słowem powitać, a rzuca się w jej objęcia i płacze; tak i my zaczęliśmy się serdecznie ściskać; łza radości błyszczała w oku, a piersi zawrzały ogniem wojny. Z końcem kwietnia 1831 roku zebraliśmy się w Krasnosiółce majętności Lipkowskich. Było nas tam około 1000 jazdy i kilkaset piechoty. Dzięki staraniom okolicznych obywatelów, a w szczególności Sobańskich, Jełowieckich i Rzewuskiego mieliśmy kilka armatek i kasę dobrze zaopatrzoną. Dnia 5 maja obraliśmy naczelnika powstania. Został nim siedemdziesięcioletni już wtedy Benedykt Kołyszko. Mimo wieku mówiła o nim wojenna sława, przyjaźń Kościuszki i odbywane szczęśliwie boje pod jego dowództwem, a na koniec miłość bez granic do ojczyzny. Dnia 7 maja zaprzysięgliśmy wierność Ojczyźnie i posłuszeństwo naczelnikowi Kołyszce; 11 maja wyruszyliśmy kierunku Granowa. Na noc zatrzymaliśmy się pod wsią Ziatkowice; 12 maja w Granowie doszły nowe oddziały Włodzimierza Potockiego z Daszowa i Jana Zapolskiego z Humańszczyzny. Nasze siły powiększyły się do około 3000 zbrojnych. Podzieliliśmy je na 17 szwadronów zwanych pułkami gdyż miano je dopełniać nowo formującymi się oddziałami. Pod wsią Gródkiem, na pół drogi z Granowa do Daszowa jenerał rozkazawszy, aby wojsko dążyło wprost do Daszowa, udał się ze mną na prawo przez inne wioski dla rozpoznawania położenia z tej strony. Objechawszy je spiesznie, stanęliśmy w obozie właśnie kiedy doń dochodziła przednia straż nasza. Jenerał obejrzał i pochwalił wytknięcie obozu, i już w nim ustawiał pierwsze szwadrony, kiedy o milę od obozu, przy naszej tylnej straży, zagrzmiały nieprzyjacielskie harmaty. Jenerał rozkazał memu bratu z dwoma szwadronami czekać dalszych rozkazów w obozie, a ze mną pośpieszył na pole bitwy. Bitwa ta poczęła się między czwartą a piątą po południu. Siły nasze ogromnym smokiem przeszło milę ciągnęły się po równinie od Gródka aż za Daszów, a równina jak gdyby ją wybrał na bitwę dla jazdy. Najwaleczniejszy kapitan Pobiedziński zamykał nasz pochód i strzegł go od niespodziewanego napadu. Oddział wracający z Lewuch pierwszy spostrzegł kilkudziesięciu ułanów moskiewskich, rozproszył ich śmiałem natarciem i w porządku wracał ku nam, prowadząc konie zabrane w Lewuchach. Nieprzyjaciel ochłonąwszy z przestrachu, całemi siłami wystąpił z tej wsi na ową ogromną równinę. Wojsko moskiewskie składało się z trzech pułków ułanów i miało cztery harmaty; dowodził niem jenerał Rot, Francuz. Uszykowawszy swe pułki posuwał się ku nam powoli, stanął nakoniec i zaczął do nas z bardzo daleka grzmieć z harmat, myśląc, że powstańców rozgromi hukiem samym. Dwa najbliższe szwadrony nasze rzuciły się na nieprzyjaciela; Wtedy właśnie jenerał Kołyszko pędził już na pole bitwy z dwunastu szwadronami, co lecąc szerokim półksiężycem, już miały obwinąć i zabrać nieprzyjaciela z jego jenerałami i harmatami; Orlikowski spostrzegłszy to, a nie śmiejąc odważyć się z młodym żołnierzem na krok zuchwały, chciał wycofać z pod kartaczów szwadrony swoje i zachować je nietknięte do ogólnego uderzenia. Myśląc, że to sprawa z wyćwiczonym żołnierzem, rozkazał odwrót; Zabójczy popłoch zatrząsł obydwoma szwadronami naszemi, zachwiały się, i pierzchnęły w stronę, skąd im ciągnęła pomoc tak potężna. Nieprzyjaciel nie dowierzał temu pierzchnięciu i zaczął się cofać. Kołyszko widzi to wszystko, jak na dłoni, chce uderzenie przyśpieszyć, nagli ruch swych hufców, po pewne zwycięstwo, ale zetknięcie się uciekających z idącemi do boju, było stanowczą chwilą niespodziewanej klęski. Wszystkie szwadrony nie przez nieprzyjaciela, ale przez naszych uciekających rażone, w chwili zetknięcia się z niemi, zwracały się sposobem opętanym i w największym nieporządku ku miastu uciekały. Piętnaście szwadronów zamieniło się na jedną czarną chmurę, co się powlokła po równinie, unosząc z sobą do piekieł naszą siłę, nasze poświęcenie się, nasze nadzieje. Nadaremne były rozkazy jenerała, nadaremne usiłowania najgorliwszych obywateli; nawet u wrót miasta nie zdołaliśmy uciekających zatrzymać. Ten się tłumaczył, że nie ma broni, inny, nic nie mówiąc, ani chciał słuchać. Izydor Sobański, chociaż mocno słaby, siadł na koń i w tym dniu cudów waleczności dokazywał. Aleksander Sobański, Potoccy, Bierzyński, Pokrzywniccy, Dąbrowski, [Józef] Borzęcki, Jełowieccy i inni co najgorliwsi obywatele widząc, że już uciekających zebrać niepodobna, że ośmielony nieprzyjaciel coraz bliżej następuje i lada uderzeniem zniszczy do szczętu siły nasze, sami, w liczbie około pięćdziesięciu rzucają się na nieprzyjaciela z odwagą rozpaczy; lecą razem ale bez porządku, kto lepszego ma konia, ten prędzej wskoczył w szeregi moskiewskie i kłuł i rąbał. Tym sposobem przełamali jazdę, opanowali harmaty, wdarli się między tłum nieprzyjaciół, a śmierć i postrach wkoło siebie roznosząc, mordują na wszystkie strony. Bój ten zażarty trwa do nocy. Moskale zrazu broń rzucali, lecz widząc, że się liczba walczących z naszej strony nie wzmaga, otaczają ich całą, dwadzieścia razy przemagającą siłą swoją; rycerze nasi nie zważając na niebezpieczeństwo, mordują a mordują, dopuki widno, i z tą samą dzielnością, z jaką złamali nieprzyjaciela, wyłamują się z pośród niego i nieścigani do swoich wracają. Rozpaczające męstwo pięćdziesięciu ocaliło powstanie od ostatecznej zagłady, której naówczas parę szwadronów dokonać mogło. Nieprzyjaciel przerażony tem męstwem nie wierzył swemu powodzeniu, klęskę naszą wziął za oszukanie, a obawiając się zasadzki, bo rozumiał, że nas jest z 15000, rozłożył ognie obozowe pod Daszowem, a sam cofnął się o milę od pobojowiska. W tym kilkugodzinnym boju w zabitych i rannych nie straciliśmy więcej jak czterdziestu. Najboleśniejszą stratę ponieśliśmy przez śmierć kapitana Pobiedzińskiego, pułkowników: Mikuszewskiego i Hnatowskiego, obywateli: Zagórskiego, Dąbrowskiego, Biedrzyńskiego i Pokrzywnickiego; drugi Pokrzywnicki, jako też Tytus i Florjan Jełowieccy ciężko ranni dostali się w moc nieprzyjaciela. Straciliśmy jednak większą część piechoty, co wysunięta na przód, mocno raziła nieprzyjaciela, lecz przy rozsypce jazdy umknąć nie pospiała. Zostawiono także na polu bitwy jedno nasze działo, z którego Wojciechowski dał był kilka celnych strzałów i trzy wiwatówki powstania kijowskiego. Nieprzyjaciel utracił w zabitych i rannych 300 ludzi, a chcąc tę stratę usprawiedliwić, napisał do cara, że nas 5000 na placu położył. Piętnastego maja, o godzinie 8 z rana, wyruszyliśmy z Liniec w przeszło pięćset koni i mało co mniej powozów i wozów. Szliśmy ku Winnicy w nadziei połączenia się z powstaniem winnickim, o którem doszły nas były pomyślne wieści. Deszcz silny nie dawał nam iść prędko. Jenerał Kołyszko wyruszywszy równo ze dniem ze stanowiska, na którem nas oczekiwał, jeszcze przed wieczorem szczęśliwie się z nami połączył i natychmiast wróciliśmy pod jego rozkazy. Dnia 16 maja pozbyliśmy się przecież pewnej części wozów, a stanąwszy na noc w rzadkiej dębinie pod Obodnem, urządzaliśmy nowe szwadrony nasze, jakeśmy mogli. Dnia 17 maja szliśmy przez Woronowicę do Tywrowa, gdzieśmy się mieli przeprawiać przez Boh dla złączenia się z powstaniem jampolskiem, o którem nam powiadano, że ciągnie w te strony. Zbliżając się do Tywrowa, gdyśmy już dochodzili do Michałówki, dowiedzieliśmy się, że w tej wsi są dwa szwadrony ułanów moskiewskich, a o małe pół mili stamtąd w Tywrowie, reszta brygady. Na tę wiadomość jenerał wstrzymał pochód i zebrał radę. Wszyscy byli zdania, że po tak wielkiej klęsce, jeszcze zawcześnie prowadzić do boju, że trzeba nieprzyjaciela unikać; a od nieprzyjaciela przedzielał nas tylko las wąski i kawał pola. Mój brat Edward słysząc to zawołał: - Nie unikać, ale szukać nieprzyjaciela; tym tylko sposobem podniesiem ducha i powetujem klęskę naszą. Za chwilę z ochoczym huwcem swoim, do którego przyłączyło się kilku ochotników, wysuwając się z lasu i z góry ku wsi zstępując, spostrzegł ułanów uwijających się po wsi. Chcąc ich w nieładzie zachwycić, puszcza się kłusem; ale było za daleko, nim dobiegł, ułani stanęli w bojowym szyku o sto kroków za wrotami wsi, od strony Tywrowa. Wtedy było do wyboru, albo ustąpić, albo uderzyć na nieprzyjaciela przez wąskie wrota. Mój brat spojrzał na Moskali, machnął ręką, spojrzał na swoich, poczym skoczył na przód; a że miał konia bardzo szybkiego, wyściga swój szwadron przynajmniej o kroków pięćdziesiąt, i sam jeden rzuca się na nieprzyjaciela, i sam jeden walczy przez chwilę; w mgnieniu oka zsadził kilku ułanów, traci konia i już pieszo walczy. Wtedy szwadron jego przez wąskie wrota, jak rzeka do jeziora, wlewa się na Moskali, miesza się z nimi, ściera się potężnie; obie strony walczą zacięcie w miejscu, a jak się cały hufiec na Moskali wylał, złamał ich. Moskale pierzchają, nasi ścigają ich aż do Tywrowa, a co w drodze nie skłuli, albo nie zabrali, to w Bohu wytopili. Przy końcu bitwy, z [Józefem] Borzęckim, owym starym przyjacielem naszym, udało mi się wyścignąć nieprzyjaciela; stanęliśmy pieszo na hatce, strzelaliśmy szybko, a każdy strzał musiał być trafny. Moskale nie mieli drogi, i albo od nas ginąć, albo w rzekę rzucać się musieli. [Józef] Borzęcki nie mogąc nastarczyć strzelać, a silny nadzwyczajnie, Moskali, co w ucieczce na nas napierali, ściągał z konia i do wody wrzucał. Wkrótce też przybyło nam wielu pomocników. W tej świetnej potyczce nieprzyjaciel w zabitych i rannych utracił kilkudziesięciu ludzi, a wzięliśmy mu w niewolę kapitana i dwunastu podoficerów i żołnierzy. My oprócz jednego zabitego mieliśmy dziesięciu rannych. Dnia 18 maja, nie mogąc przejść Bohu pod Tywrowem, udaliśmy się niżej Tywrowa, ale wszędzie znajdując przeszkody, umyśliliśmy idąc wgórę, przebyć Boh w Janowie. Zwróciwszy się w tym kierunku, szliśmy noc całą. Ciągła słota, noc ciemna. Znużeni powstańcy usypiali, konie ich także drzemały i rozchodziły się na wszystkie strony; ledwośmy mogli upilnować, aby się to wszystko jako tako kupy trzymało. W takim stanie dochodziliśmy do wsi Obodne. Dnia 19 maja rankiem tylko co wychodzimy z lasu, a na równinie pomiędzy wsią a lasem już stoją naprzeciwko nas trzy szwadrony konnych strzelców moskiewskich, i w tejże chwili dwa ich działa do nas zagrzmiały. Na odgłos dział nieprzyjacielskich poprzebudzały się drzemiące i pomięszane szyki nasze. Nasz szwadron nieco porządniej szedł naprzód: reszty nie było czasu zebrać i ustawić; a tylko kilkaset kroków świeżo zoranej a od deszczu rezgrzęzłej roli oddzielało nas od nieprzyjaciela. Mój brat Edward dla uniknienia ognia działowego, pędem błyskawicy na czele swego szwadronu okrąża lewe skrzydło nieprzyjaciela, i uderza nań z największą gwałtownością. Moskale strzelają, a on w mgnieniu oka łamie ich i rozprasza. W tejże chwili pamiętając na to, że działa były postrachem powstańców, przeżegnawszy się, a Bogu duszę polecając, rzucam się wprost na harmaty, nie oglądając się, czy mam towarzyszów. Dolatuję do pierwszego działa, a Moskal zapala je. Jak krzyknę: - Nie strzelaj, bo zginiesz! Moskal rzuca lont, a ja zdobywam nabite działo. Tuż za mną wpadli na działa: [Józef] Borzęcki, Orlikowski, Tomasz Ciechanowski, Zan, Potocki Józef i kilku innych. Gdy się to dzieje, Jan Zapolski na czele kilkudziesięciu ochotników, równie pomyślnie rzuca się na prawe skrzydło Moskali i w puch je rozbija. Tym sposobem, zaczepieni, nie więcej jak 150 ludźmi, a prędzej jak się to da opisać, rozpędziliśmy trzy szwadrony Moskali i zdobyliśmy z całym przyborem dwa działa, z których Moskale parę razy tylko wystrzelić pospieszyli. Połowa walczących z naszej strony myśląc, że na tem koniec, przy opanowanych działach pozostała, druga połowa goniąc przez milę za sześć razy liczniejszym nieprzyjacielem, wytępiła go, albo zabrała w niewolę co do jednego. Przy końcu pogoni po piętnastu Moskali rzucało broń przed jednym albo dwoma powstańcami. W tej niepospolitej potyczce kilkudziesięciu nieprzyjaciół legło na placu, resztę zabraliśmy w niewolę. Między jeńcami naszymi był jenerał Szczucki, 17 oficerów i 299 żołnierzy najdorodniejszych; z całego tego moskiewskiego wojska uciekł tylko lekarz pułkowy, albowiem jako uczony człowiek zgadł, co będzie, i pierwszy drapnął. Zdobyczą naszą były dwa działa, cała broń, wszystkie wozy wojenne, pułkowa cerkiew i lekarnia. Z naszej strony zginął od kartaczów waleczny kapitan Skurat i dwóch innych powstańców; nadto mieliśmy kilku rannych. Pojmany jenerał i oficerowie moskiewscy, ochłonąwszy z pierwszego przestrachu, nie mogli zataić swego zdziwienia, że zgraja buntowników pobiła ze szczętem dwa razy liczniejszego starego żołnierza. - Dwadieścia i sześć lat - mówił Szczucki - służę carowi; byłem w wojnach francuskich i tureckich, a nic podobnego ani widziałem, ani słyszałem. Kapitan, dowodzący harmatami tego oddziału, ciągle powtarzał: - Nie pojmuję, jakim sposobem to się stało, że kilku ludzi za trzecim wystrzałem działa zdobyło! Ale nasz [Józef] Borzęcki, człowiek wesoły i dowcipny, wytłumaczył mu, że to się stało przez niezgrabność, za którą on bardzo przeprasza, bo Polacy zwykle po pierwszym wystrzale działa zabierają. Po krótkim wypoczynku szliśmy dalej w stronę Janowa, w zamiarze przeprawienia się tam przez Boch i połączenia się z powstaniami jampolskiem i lityńskińskiem, które znajdowały się w okolicach Baru. Tegosz dnia, przeszedłszy Boh w Janowie, rozłożyliśmy się obozem zaraz za rzeką, chcąc przynajmniej jedną noc przebyć spokojnie, i bezpiecznym odpoczynkiem pokrzepić siły nasze. W parę godzin przyjechał do naszego obozu Wincenty Tyszkiewicz, wracający ze swej podróży do północnych powiatów Podola, odbytej w celu wskrzeszenia tam powstania. Tyszkiewicz ostrzegł nas, że Rot z całem wojskiem swojem tuż tuż za nami. Wymierzyliśmy działa nasze na most, i byliśmy gotowi przeprawy bronić. Późno wieczorem Moskale przyszli do Janowa, i zaraz dali znać o sobie strzelając do nas przez rzekę. Oprócz wojska Rota, który już był nad brzegiem po tamtej stronie Bohu, były jeszcze inne siły moskiewskie na tejże stronie rzeki, co i my. Kołyszko obawiał się, żeby nas w nocy nie wzięto we dwa ognie, a więc zerwawszy most, ruszyliśmy na całą noc w zamierzonym kierunku, to jest ku Barowi. Całą noc, cały dzień następny i drugą noc całą szliśmy ciągle, ale tak powoli, z powodu owych dróg leśnych i nieszczęśliwego taboru naszego, że przez ten czas uszedłszy tylko mil sześć od Janowa stanęliśmy na wypoczynek pod wsią Majdanem. Wieś Majdan leży w głębokim dole między lasami, a raczej wśród lasu, przeciętego wąską i złą drogą. Gdyśmy po krótkim wypoczynku wyszli w dalszą drogę, nasza straż przednia była już za wsią, wieś była zapełnioną wozami obozowemi, tylna straż do wsi dochodziła. W tak niebezpiecznem położeniu nieprzyjaciel napada naszą straż tylną, która z początku dała mu silny odpór, ale przed całą jego siłą ustąpić musiała. Wiele wozów nie pospiało jeszcze wydobyć się ze wsi, a wiele ich było już w lesie za wsią; przednia straż daleko naprzód wysunięta, a odcięta od reszty sił naszych wozami, które wąską drogę w lesie zupełnie zawaliły, nie mogła dość prędko zawrócić się i do boju pospieszyć; zaledwie był czas wydobyć z wąwozu i na stosownem miejscu postawić działa nasze. Po ustąpieniu naszej straży tylnej, wieś i pozostałe w niej wozy dostały się w ręce nieprzyjaciela; na tych wozach byli też nasi ranni, z których większą część Moskale zamordowali. W stanowczej chwili tej bitwy z naszej strony nie było, jak stu walczących i dwa działa pozostawione zaraz za wsią, na małej halawce wśród lasu. Nieprzyjaciel szedł na nas kilku oddziałami przez wieś, i poza wieś; ile razy szwadrony jego na halawę przez nas zajętą występować zaczęły, tyle razy przyjęte z bliska celnym kartaczowym ogniem traciły po kilkunastu ludzi, mięszały się i umykały, a nasi ochotnicy stojący nibyto na straży dział, nie czekając rozkazu, rzucali się na zmykających Moskali, mordowali ich i zapędzali się za nimi aż do środka wsi; świeże szwadrony moskiewskie zmuszały naszych do odwrotu, i znowu postępowały ku działom naszym; lecz znowu potężnie rażone, umykały, i znowu przez naszych ścigane zasłaniały się nowemi siłami. Bój taki już się był powtórzył kilka razy, już wieś cała trupami moskiewskimi była założona; mała płaszczyzna nasza zdawała się być twierdzą do niezdobycia, z której działa i wycieczki niszczyły nieprzyjaciela potężnie. Sami nabijając i strzelając, towarzysze moi utrzymywali bitwę, puki mieli naboje. Nabojów nie stało, działa umilkły, nieprzyjaciel śmielej nacierał; już i piechota jego, z otaczającego lasu raziła nas ogniem swoim. Odtąd bój rozpaczy trwał dopóty, dopóki połowa walczących rycerzy naszych nie poległa, a druga połowa nie potraciła koni i nie pokruszyła broni na karkach moskiewskich. - Odtąd bitwa ta była już tylko, walką pojedynczą rycerzy naszych. Nikt im nie przewodził, a każdy z nich walczył, jakgdyby całą bitwę przyjął na siebie. Tu Dębczakowski, co każdą bitwę nowemi ranami zapisał na piersiach swoich, morduje nieprzyjaciela, dopóki ostatniej śmiertelnej rany nie odniósł. Tam [Józef] Borzęcki, starzec olbrzymiej siły, już sześciu rozpłatał - pęka mu pałasz, on jeszcze pięściami zabija - porwał dwóch ułanów, stuknął ich łbami i dwa trupy rzucił pod nogi swoje; wtedy dwie kule największych może tchórzów godzą w pierś tego bochatera, co najchwalebniejszą śmiercią legł nałożu, które sam sobie usłał z trupów moskiewskich. Tam w tłumie nieprzyjaciół Hieronim Zaleski sam walczy; już i siebie i konia zajuszył; ginie w oczach jenerała moskiewskiego, który po skończonej bitwie, męstwo jego kładąc za wzór oficerom swoim, zwłoki jego uczcił pogrzebem wojskowym. Tam Wojciechowski sam jeden i pieszo, broni działa, z którego paręset Moskali położył, sam jeden nie daje go, dopóki krew jego nie popłynęła strumieniami. Tam Sawa już bez broni wyrywa się z pomiędzy tłumu Moskali, ścigany, na wolniejszym nieco miejscu konia osadza, zwraca, i na pierwszego ułana rzuca się z gołymi rękoma, wyrywa mu spisę, w mgnieniu oka przebija go, i leci poić nową krwią moskiewską. Jemiołowski, Freyberger, Rawscy, Ciechanowski i inni jak lwy się biją, Aleksander Sobański uwija się jak szatan zniszczenia, wszędzie śmierć siejąc; w dniu tym samą spisą dziewięciu z konia zsadził. Orlikowski to szablą uderza, to silnym głosem, silniejszym jeszcze przykładem do męstwa zapala; gdy te nadludzkie wysilenia wystarczyć nie mogą, gdy z ostatnimi bohaterami z placu ustąpić musiał, jeszcze raz za bitwę Daszowską nazwał się przyczyną klęsk wszystkich, i nie czekając odpowiedzi, z rozpaczy sam sobie życie odbiera. Bój ustaje - moskale otaczają pole bitwy, na którem stały dwa działa nasze, strzeżone ciałami poległych bohaterów. Tak się skończyła ta krwawa bitwa. Moskale otrzymawszy pole, odebrali nam wszystkie zdobycze, a nadto zagarnęli wiele wozów naszych, i prawie wszystkie pieniądze: ale trwożliwi, jak zawsze, ścigać nie śmieli, i dozwolili siłom naszym postępować w zamierzonym kierunku. Zwycięstwo Moskale przypłacili stratą około czterystu ludzi; naszych bohaterów zginęło więcej jak pięćdziesięciu. Przegrana pod Majdanem okazała jednak wielki postęp naszego wojska, które się nie rozbiegło jak pod Daszowem. Powstańcy cofnęli się w jednym kierunku, i prawie wszyscy zaraz się znaleźli. Przez następne trzy dni szliśmy przez Zaince, Szrawkę i Kuźmin do granicy galicyjskiej. Oddział nasz liczył wtedy jeszcze 700 ludzi i 1200 koni. W dniu 26 maja w Satanowie przekroczyliśmy granicę z Galicją. Tam wnet otoczyło nas wojsko austriackie, zmuszając do oddania broni. Tak zakończył się szlak bojowy powstańców podolskich. |
|
PUŁASKI K. : Kronika polskich rodów szlacheckich Podola, Wołynia i Ukrainy. Tom II. Brody : Nakładem Księgarni Feliksa Westa Głowny Skład na Królestwo E. Wende i Spółka, Warszawa, 1911. Staraniem Sobańskich, Jełowieckich, Rzewuskiego i innych wiosną 1831 roku, w Krasnosiółce, majętności Lipkowskich, zebrały się liczne zastępy powstańców podolskich. Było tam około 1000 wyborowej jazdy i kilkaset piechoty. Mieli kilka armatek i kasę dobrze zaopatrzoną. 5 maja powstańcy obrali dowódcę. Został nim siedemdziesięcioletni starzec Benedykt Kołyszko. Mimo wieku mówiła o nim wojenna sława, przyjaźń Kościuszki i odbywane szczęśliwie boje pod jego dowództwem, a na koniec miłość bez granic do ojczyzny. 7 maja powstańcy zaprzysięgli wierność Ojczyźnie i posłuszeństwo naczelnikowi Kołyszce. Stopniowo przybywali ochotnicy z innych powiatów. W dniu 12 maja w Granowie doszły nowe oddziały Włodzimierza Potockiego z Daszowa i Jana Zapolskiego z Humańszczyzny. Siły powstańców powiększyły się do około 3000 zbrojnych. Podzielono je wówczas na 17 szwadronów zwanych pułkami gdyż miano je dopełniać nowo formującymi się oddziałami. 14 maja pod Daszowem doszło do pierwszej bitwy z Rosjanami. Brak dokładnego rozpoznania sił nieprzyjacielskich postępujących w forsownym marszu za powstańcami spowodował że bitwa zakończyła się klęską Polaków. Okrążeni powstańcy atakowani od frontu i z tyłu bronili się mężnie, kilka razy powtarzając ataki. Bój ręczny długo się przeciągał zanim opuścili swe stanowiska. Szczególnie odznaczali się tutaj bracia Sobańscy, sześciu Jełowieckich i siedemdziesięcioletni Józef Borzęcki. To wszystko jednak na nic się zdało i oddziały powstańcze zostały rozbite. Dużo było poległych, wielu wzięto do niewoli. Po tej klęsce Kołyszko, straciwszy większą część ludzi, artylerię oraz kasę i obóz ustąpił z Daszowa i na czele już tylko 600 konnych szedł na Lince. W kolejnym starciu pod Michałówką powstańcy odnieśli pewne zwycięstwo wypierając za Bohr dwa eskadrony rosyjskie. Polakom powiodło się również 19 maja. Rozbili oni oddział generała Szuckiego, jego samego wraz z kilkoma wyższymi oficerami biorąc do niewoli. Atoli kilka dni później 23 maja pod Majdanem nieopodal Dreżni ścigany przez Rosjan oddział powstańczy zupełnej doznał klęski. Tutaj straty były ciężkie, trzystu ludzi ubyło z szeregów, wielu spośród najdzielniejszych poległo między innymi stary [Józef] Borzęcki. Z resztą powstańców, zdemoralizowanych i znużonych zwrócił się Kołyszko w stronę Baru, a potem w kierunku granicy galicyjskiej. Jego oddział liczył wtedy jeszcze 700 ludzi i 1200 koni. Zaraz po przekroczeniu granicy, co nastąpiło w końcu maja, powstańcy zostali rozbrojeni przez Austriaków. |
Powstanie na Wołyniu, Podolu i Ukrainie w roku 1831 opisane przez Feliksa Wrotnickiego podług podań dowódców i współuczestników tegoż powstania. Tom pierwszy. Paryż : W Księgarni i Drukarni Polskiej, 1837. [Daszów] ...Powstańcy rzucają się w środek, łamią piérwszą
linią ile jéj zająć mogli, obskakują działa, rąbią i kolą kanonierów. Każdy
walczył przeciw kilku, każdy dokazywał cudów waleczności. Towarzysze chwały i
niebezpieczeństwa, zachowali niektórym z pomiędzy siebie szczególniéj chlubne
wspomnienia... [Józef] Borzęcki, siedemdziesięcioletni starzec, gdzie się
obrócił rozmiatał koło siebie szeroką przestrzeń... |
Biblioteka Narodowa, sygn. 56.275 |
RZEPECKI K. : Pułk 4-ty 1830-1831. Poznań : Wielkopolska Księgarnia
Nakładowa Karola Rzepeckiego, 1923. Dybicz po przejściu na lewy brzeg Bugu ruszył siłą dwudziestu batalionów, sześciu szwadronów i całą prawie artylerią korpusu. 17 lutego jak świt posunął się ku Dobremu. Tutaj Skrzynecki rozłożył swoją dywizję. Okrakiem na trakcie zostawił pierwszy batalion 4-go pułku piechoty liniowej, obok na wzgórzach cztery działa Rylskiego, na lewo od Dobrego wzdłuż strumienia drugi batalion 4-go pułku do którego w odwrocie miał spłynąć pierwszy batalion 3-go pułku piechoty liniowej z Makowca podpułkownika Dąbrowskiego. Skrzydłem tym dowodził Bogusławski. 17 lutego o godzinie 7 rano rozpoczął się bój. Batalion Dąbrowskiego przez godzinę bronił grobli pod Makowcem, a następnie cofnął się na Bogusławskiego. W ślad za nim pokazały się tyraliery moskiewskie. Była to piechota 6-go korpusu. Bogusławski odparł wszystkie ataki przez trzy godziny uniemożliwiając rozwinięcie się dywizjom moskiewskim. Skoro wreszcie prawe skrzydło nieprzyjaciela zbliżyło się ukosem do dwóch naszych lewoskrzydłowych batalionów Bogusławski rozkazał dwóm naszym zmianom tyralierów mającym resztę drugiego batalionu w rezerwie otworzyć ogień i rzucić się z bagnetem pochylonym na kolumny moskiewskie. Szturm ten wiedziony przez kapitana [Józefa] Borzęckiego rozproszył mgnieniem błyskawicy chmary jegrów moskiewskich, usłał trupem pole i zapędził w las prawe skrzydło nieprzyjaciela. Około godziny 3 po południu wojska nasze spokojnie wycofały się ku Stanisławowi. Tak się zakończyła pamiętna rozprawa w której sześć batalionów dzielnej piechoty odpierało przez cały dzień połowę korpusu Rosena a drugiej połowie pokazać się nie pozwoliło. Dnia 7
września moskale zdobywając Wolę musieli się na oślep przebijać na wskroś
Czystego ku obu rogatkom Jerozolimskiej i Wolskiej. Na prawo za barkany 24-ty i
26-ty ściągnięto w nocy spod Parysowa dwa bataliony 4-go płku piechoty liniowej,
[Józefa] Borzęckiego i Święcickiego. Za rezerwę służył im jeden tylko
batalion pierwszy strzelców, obwarowany murem cmentarza ewangelickiego. Z rana
120 dział największego wagomiaru polowego spromieniło się na 21-szy i 22-gi
szańczyk, a najzawzięciej na 23-ci dwubarkan, mieląc na proch przedpiersia i ich
załogi, a w tyle uszkadzając zabudowania folwarczne i przedmieście Czystego aż
po Wolską rogatkę. Po przygotowaniu artyleryjskim ruszyła piechota. Zawzięta
walka trwała już w Czystem i na wzgórzach wiatrakowych gdy na prawo o wiorstę,
pełne jeszcze dwa bataliony [Józefa] Borzęckiego i Święcickiego pod ręką
Majewskiego zuchwale stawiły czoła całej dywizji Brüggena. [Józef] Borzęcki choć
przyjęty kartaczowym ogniem dwóch baterii konnych, dociera przez ten grad do
1-go pułku karabinierów i zrazu bagnetem go spędza na grenadierów suworoskich;
jednakże przyskrzydlony samym wygięciem takiej masy, musi się cofać wymijając
przybyły mu na odsiecz batalion Święcickiego. Tak szczeblując kilka razy i
zasłaniając, wzajemnie ogniem w tył, oba bataliony wśród pożaru wiatraków, w tym
podobnie stoicznym, jak pod Grochowem na tempa markowanym odwrocie, chociaż co
krok zagradzanym walącymi się w płomieniach połaciami wiatraków, oparły się o
24-ty dwubarkan ale tylko prawobocznie bo od lewego atak moskiewski zachodzi im
od tyłu. Za wielką
prostokątną wklęsłością obmurowania cmentarnego czaiły się z Bobińskim i Szmudem
dwa bataliony 1-go pułku strzelców, które Majewski chował sobie na ostateczną
odsiecz. Stąd wypada nagle Bobiński pułbatalionami na prawe żebro nacierających
grenadierów. W tym też usadowione bataliony [Józefa] Borzęckiego i Święcickiego za
strzelnicami naczelnego muru cmentarza, przedłużają front naszego ognia na prawo
aż za wnętrze straconego barkanu, a chociaż palba ręczna z tej odległości
zaledwie doniosła, brygada karabinierska, z kolei oskrzydlona przez Bobińskiego,
wyniosła się z szańca i zakryła jego wałem. Na rozkaz
trzeciego szturmu, Pahlen dowodzący osobiście na tym skrzydle ledwie wypoczętą
dywizję Brüggena wyprowadził zza 24-go barkanu i rzucił na ten nowy szkopół; za
nim zaś cisnął ostatni wycisk czterech pułków staro i nowo indyjskiego,
wielkołuckiego i Kutuzowa. Naczelna z tych czterech brygad karabinierska,
poprzedzona saperami dźwigającymi faszyny do piętrzenia schodów i drabinki,
spiesznie postąpiła dwójkami batalionów o strzał karabinowy od zachodniego i
północnego muru. Jakoż 2-gi pułk karabinierów przystąpił do eskalowania
narożnika północnego (przy pomocy drabin), lecz tu prócz ukośnie strzelnicowego
ognia z frontu, powitały go na krzyż kartaczami dwa nasze działa wałowe z barki
26-go barkanu i flankowa fizyliada z wystającej na północ ściany obmurowania
kościelnego. Trzeba było koniecznie zwalić mur artylerią. Ale Pahlen daremnie
się upominał o pozycyjną na tym skrzydle. Nie pozostało jak zaproponować
artylerii Chiłkowa, który ze swoją jazdą skrajnie stanął na wysokości 24-go
barkanu, podczas gdy przeciw ordynarnemu murowi osłabionemu strzelnicami i
sześciofuntowe pociski dużo mogły. Ale na przeszkodzie stał las wiatraków, który
gorzał na wszystkich pagórkach. Nareszcie dwie baterie, które się przecisnęły,
jedna spod 24-go barkanu a druga ze wzgórza wzięły północno-zachodni narożnik w
kleszcze. Ile że z bardzo krótkiej odległości, udało się w końcu wywalić
narożnik i szczerbę tę oczyścić kartaczami. Po ósmej wieczorem czoło brygady
grenadierskiej, ściągnięte na przeciw wyłomu, dostaje się w środek, ale z
niezmiernie krwawym zawodem, bo tę zagrodę zastało opróżnioną, a zamiast z
bagnetami spotkało się z siatkowym gradem zagród pobocznych, w gorejącym krzaku
krzyżów drewnianych. W jednej z pozostałych nam zagród, osadził się batalion [Józefa]
Borzęckiego z nieprzepartym długo czuciem do zabudowań narożnikowych.
Drugi Święcickiego w środkowej, z ubezpieczonym odwrotem do czwartej tylnej a
największej, która obejmowała kościół i prochownię. Mimo otwartego do jednej
zagrody wyłomu 4-ty pułk bronił się zajadle z dwóch drugich, dopóki dogorywający
pożar wiatraków sprzątnął baterii sześciu jednorogów na pagórkach dobrze do celu
przymierzone stanowisko, z którego wnętrza zagród obrzuciła granatami
wtórującymi kartaczom artylerii Chiłkowa. żeby wiernie do nogi nie wyginąć w tej
krzyżownicy, batalion [Józefa] Borzęckiego z kompanią Krzystopolskiego musiały się
nareszcie cofnąć do zagrody Święcickiego, a batalion tegoż do obwodu
kościelnego. Po stronie Moskwy brygada grenadierska podszyta trwalszymi
oddziałami liniowymi (z pułków Kutuzowa i wielkołuckiego) wylała się po dwu
zagrodach naczelnych kłując się i młócąc na zabój przez niski murek z wiarą [Józefa]
Borzęckiego, ale ku naszej uldze maskując zarazem i baterię jednorogową i
roje kartaczów przez wyłom północny co przez jakiś czas ścieśniło bój do
siecznej szermierki. Za to szczerba wybita w wystawie obwodu kościelnego, cały
ten obwód na rozdłóż otworzyła kartaczom moskiewskim. Dwa razy pomieszane kupy
grenadierskie z liniowymi usiłowały dostać się do tego schronu przez uprzątaną
kartaczami szczerbę, ale nie było do niej przystępu, jak wielce morderczego pod
strzelnicowym murem zagrody uporczywie bronionej przez [Józefa] Borzęckiego. Przed godziną 11 w nocy wydał Krukowiecki rozkaz ażeby wojsko nasze odstąpiło od wałów miejskich i cofnęło się w głąb miasta. Czwarty pułk piechoty liniowej niezwyciężony przeszedł z innymi oddziałami na Pragę, na prawy brzeg Wisły. Ludwik Mierosławski Już po upadku powstania, w dniu 22 września 1831 roku podpułkownik Józef Borzęcki mianowany został dowódcą 4-go pułku piechoty liniowej na czele którego w dniu 5 października 1831 roku przeszedł do Prus wraz z armią Rybińskiego. |
|
LIPKOWSKI L. : Moje wspomnienia 1849-1912. Kraków : Druk W. L. Anczyca i Spółki nakładem autora, 1913. Zawadówka była siedzibą babki mojej, Anny z Borzęckich Lipkowskiej. Osierocone rodzeństwo Borzęckich składali: Anna, Wincenta i Józef. Babka moja w roku 1796 wyszła za mąż za dziada mego, Józefa Lipkowskiego (ur.1769, zm. 1812), porucznika kawaleryi narodowej, następnie chorążego powiatu hajsyńskiego.
Anna z Borzęckich Lipkowska Józef Borzęcki, kawaler, dzielny i wielce popularny, zginął w bitwie pod Majdanem w roku 1831. Bohaterską śmierć tego zacnego starca-patryoty pięknie opisał w swych pamiętnikach naoczny świadek, ks. Aleksander Jełowiecki. Blizka krewna Borzęckich, Brygida Kadłubska wykonała nader udany portret Józefa Borzęckiego, który przechowuję w swych zbiorach.
Józef Borzęcki
Śmierci Józefa Borzęckiego w bitwie pod Majdanem w 1831
roku. Przy babce mieszkała
siostra
Wincenta, niezamężna, osoba inteligentna i wykształcona; jej obszerna
korespondencya z Tadeuszem Czackim w kwestiach oświatowych zaginęła.
Ulubiony Szpic Anny z Borzęckich Lipkowskiej
DO PORTRETU PIESKA
Anna z Borzęckich Lipkowska. Z Zawadówki wywoziliśmy zawsze jak najmilsze wrażenia z tych odwiedzin. Przyjeżdżała też „Pani Chorążyna”, bo tak lubiła babka aby ją tytułować, z siostrą do Krasnosiółki na kilkudniowy pobyt, co dla nas dzieci prawdziwą było radością. Babka zmarła w roku 1851, przeżywszy lat 80, błogosławiąc nas wszystkich i pozostawiając głęboki żal w całej rodzinie. Wincenta [Borzęcka] żyła jeszcze w 1842 roku o czym świadczy jej list datowany w Sinicy, 23 stycznia tego roku. |
Biblioteka Narodowa, sygn. III 2.020.455 A |
BOBROWSKI T. Pamiętnik mojego życia. Warszawa : Państwowy Instytut
Wydawniczy, 1979. W roku 1838 rodzice moi przenieśli się z Markusz (powiat lityński) do Terechowy (powiat machnowiecki) pod Berdyczowem, majątku zostającego pod dożywociem babki mojej Pilchowskiej. Terechowa odległa była od Markusz zaledwie o mil pięć, przeto te same stosunki i to samo sąsiedztwo prawie pozostały, z dołączeniem dalszych znajomych, którzy umyślnie do Markusz nie przyjeżdżali, ale raz będąc w Berdyczowie, Terechowy nie omijali tudzież znowu najbliższych nowej siedziby sąsiadów. Z tych najbliżej mieszkali Bożęccy: „Onio” (Onufry) i „Ania” (Anna z Kornelowskich), jak się w rzadkich chwilach dobrego humoru nazywali - posiadający wieś Kikiszówkę nabytą od Grudzieńskich. Pani sama była strasznie, ba, nawet obrzydliwie brzydka, nie posiadająca ani jednej kompensaty, które zwykle dobrotliwe nieba udzielają w formie pięknej ręki lub nogi, w nadobnej talii lub w pięknych oczach, lub na koniec w ładnych zębach. Kompletnie była brzydką, starą często zaślinioną, a w dodatku zazdrosną, przesadną i dokuczliwą tak dobrze dla męża, jak i domowników, a nieraz i sąsiadom się dostawało, jeżeli nieszczęsnym trafem znaleźli się w gościnie po jakiejś scenie domowej. Już niemłodą panną poślubił ją dla posagu niefortunny „Onio” [Onufry Bożęcki]. Ten znowu nie był ani młodym, ani adonisem, ani motylem, całą zaś winą jego była admiracja dla ładnych kobiet, zgoła platoniczna - a możnasz ją mu mieć za złe, kiedy ciągle i zawsze musiał patrzeć na strasznie brzydką połowicę?! Trochę od diabła piękniejszy, jak mówi przysłowie, bo srodze ospą naznaczony i ciemnej cery, marsową - chociaż nigdy w wojsku nie był - miał postać; dzielnie jeździł konno, zawsze też miał pięknego wierzchowca i bardzo lubił, gdy mówiono, że przypomina z postaci portrety Stefana Czarnieckiego - co było prawdą. Był to typ poczciwego szlachcica-domatora zabłąkany z dawnych czasów. Gospodarz staranny i pracowity, rigorosus dla sług, ale sprawiedliwy, dbały o stan włościan, ale bynajmniej nie z filantropii, a dla własnego dobra i z zamiłowania ładu i porządku, których niezłomnie przestrzegał, nie szczędząc kar za pijaństwo i niedbalstwo. Włościanie jego wioski odznaczali się też zamożnością. Gospodarstwo, polowanie, psy, konie, wiseczek (wisth), to były jego zajęcia; nic nigdy nie czytał, a pisał chyba kartkę do sąsiada z konieczności. Po rosyjsku nie rozumiał nawet i płacił pensją miejscowemu parochowi, by powiestki policji, której się bał jak ognia, odczytywał i na nie odpowiadał wedle rozumienia swego - skąd wypływały czasem zabawne qui pro quo. Idąc spać mówił, że idzie „na literaturę” - każdego zaś czytającego „Tygodnik Petersburski” na serio miał za literata. Ignorancją swoją w rzeczach najzwyczajniejszych z taką naiwnością i dobrą miną manifestował, że do serdecznego śmiechu nas pobudzał. Pewnego jarmarku w Berdyczowie wystawiony był w restauracji olejny portret Mickiewicza ze znanego sztychu przedstawiającego wieszcza w burce baraniej. A trzeba wiedzieć, że [Onufry] Bożęcki podróżował po Krymie z Mickiewiczem, któremu snadź podobał się swoją prostotą, naiwną oryginalnością i fantazją szlachecką - polubił go więc i tymi względami wielkiego wieszcza lubił się szczycić [Onufry] Bożęcki, chociaż z pewnością utworów jego nie znał inaczej jak ze słyszenia. Opatrzywszy uważnie portret, obraca się do nas kilku znajomych i przywołuje do sztalug wołając: „Na honor, podobniuteńki”. Jakiś jegomość nie znany nam, już niemłody, poważnie spoglądający przez cały ciąg obiadu na portret, zwraca się do [Onufrego] Bożęckiego: „Pan dobrodziej znał osobiście Mickiewicza?” - „A znałem, panie, razem podróżowaliśmy do Krymu i po Krymie”. - „Czy tylko chwilowo spotkaliście się panowie, czy też razem aż do Trebizondy podróżowali?” - „Co, panie?” - „Czy aż do Trebizondy razem panowie podróżowali?” - „Jak?” - „Czy aż do Trebizondy pan dobrodziej towarzyszyłeś Mickiewiczowi?” - „Nie, panie, ja się nigdy, nigdzie, z nikim w żadne trebizondy nie wdawałem panie?” My wybuchamy serdecznym śmiechem, interlokutor bierze odpowiedź za żart niewczesny i wychodzi, a [Onufry] Bożęcki triumfujący, w przekonaniu, że odpowiedzią swoją skonfundował kogoś, kto chciał sobie z niego zażartować. Musieliśmy wyszukać jakiegoś znajomego owego interlokutora obrażonego, który mu całą rzecz objaśnił - jak się w gruncie miała: że poczciwy „wujaszeczek” ( tak go bowiem młodsze pokolenie nazywało) - nie wiedząc zgoła, co by to za stworzenie była owa tylekroć powtarzana trebizonda? a obawiając się, że w tym się kryje jakiś podstęp - w znany sposób salwował się...
[Onufry] Bożęcki
(herbu Półkozic) znając się z dobrego i starożytnego domu, chociaż pomiernej
fortunki, kłaniać się nikomu nie lubił i nieraz półpanka lub zagadywacza swą
niby naiwnością osadzał. Zaproszony kiedyś przez Orłowskiego z Malijowic na
polowanie źle został ulokowany, dano mu cienką
„kawunię”,
czego nie lubił, gospodarz go na kwaterze nie odwiedził, co wszystko zanotował
sobie. Kiedy więc z kwatery się zjawił, zastał gospodarza na ganku wśród gości,
na zapytanie jego:
„Cóż tam u was pod Berdyczowem?”
-
„A cóż, dadzą dobrą kawę, dobre materace gościom, a gospodarz czuwa, by
im wygodnie było”
- odpowie [Onufry] Bożęcki przy wtórze ogólnego śmiechu. Inną znowu razą pewien elegancki
młodzieniec zaczął opowiadać o polowaniu na niedźwiedzie, na którym niedawno
jakoby był i sam powalił zwierza. [Onufry] Bożęcki słuchał cierpliwie, aż gdy przyszło do
ostatniego epizodu, zawołał:
„Przepraszam pana, ale żadnym sposobem nie mogę uwierzyć, aby taki jak
pan parfiumista mógł zabić niedźwiedzia”.
Siła anegdotek dałaby się opowiedzieć o wujaszeczku, w odpowiedziach którego tak
się ignorancja z dobrodusznością i z fantazją szlachecką schodziły, że nie można
było ani samemu się obrazić, ani jego, a śmiać się tylko wypadało. W 1860 roku
snadź zastraszony nowymi stosunkami z włościanami, a może i wiekiem, bo miał już
nad lat 70 (urodził się przed 1790 rokiem), sprzedał majątek, oddał do
rozporządzenia żony jej posag, zatrzymując do własnego tylko dorobek, który za
życia oddał siostrzeńcowi (Mazarakiemu Leonowi) á fond-perdu - i zamieszkał z
żoną w Chmielniku, ale jakiś stary pistolet znaleziony u niego w 1863 roku
zaprowadził biednego
„wujaszeczka”
na wygnanie w głąb Rosji, skąd dopiero w 1867 roku czy 1868 powrócił, nie
zastawszy już żony przy życiu, a sam w 1876 roku w Winnicy życia dokonał... |
CZARTKOWSKI A,, JEŻEWSKA Z. : Fryderyk Chopin. Warszawa : Państwowy Instytut Wydawniczy, 1981. Emilia z Borzęckich Hoffmaniowa, uczennica Chopina w latach 1846-1847 tak wspomina jeden z wieczorów u Pani Sand: Była pani Sand, która przez cały czas nie wypuszczała z ust... cygara. Był Franchomme, wiolonczelista, przyjaciel Chopina, była i Delfina Potocka. Pamiętam jeszcze, że dla wszystkich dam przygotował Chopin – jak zawsze pełen wyszukanej galanterii dla płci pięknej – bukiety z fiołków, przygotował ich jednak za mało, tak iż gdy weszła pani Delfina, która się opóźniła, zabrakło dla niej fiołków, wobec czego Chopin ze stojącego w salonie przepysznego krzewu kamelii urwał jedną i ofiarował ją pięknej hrabinie. [...] Na nikogo jednak, o ile go widywałam w towarzystwie, nie patrzył tak pełnym zachwytu wzrokiem, jak na panią Delfinę... Robił po prostu wrażenie, że gotów był pył zdmuchiwać spod jej stóp. |
ŁĄTKA J. : Pasza z Lechistanu. Mustafa Dżelaleddin (Konstanty Borzęcki). Kraków : Społeczny Instytut Historii i Kultury Turcji, 1993. Borzęccy to jeden z najliczniejszych rodów szlacheckich w Polsce. Poza rodzinnym Kozarzowem zamieszkiwali m.in. na Rusi, Litwie, Mazowszu, Wołyniu, w Galicji oraz w województwach Kijowskim i Poznańskim. W dawnej Rzeczypospolitej piastowali rożnego rodzaju godności i urzędy publiczne. Niektórzy członkowie tego rodu odgrywali ważną rolę w życiu politycznym kraju. Paweł - w roku 1792 był deputatem do Trybunału Lubelskiego. Ożeniony z Salomeą Słubicką z którą miał trzech synów; Franciszka, Wincentego i Tomasza [synem Pawła Borzęckiego był również Ignacy] Franciszek - najstarszy spośród synów Pawła i Salomei Słubickiej. Urodzony około 1781 roku był majstrem sukienniczym. Mieszkał w Wieruszowie w domu pod numerem 99. Tomasz - los rzucił go do Krakowa. Był właścicielem majątku Jeleń koło Chrzanowa, ale równocześnie pełnił jakąś funkcję w biurze referenta. Ożeniony z Józefatą Błaszczyńską z którą mieszkał u Ojców Franciszkanów. Miał z nią dwóch synów: Aureliana i Kulomba oraz córkę Mariannę. Aurelian - był zarządcą gorzelni w powiecie olkuskim. Aresztowany za powiązania z członkami tajnego związku działającego w Krakowie oraz zamiar założenia takiegoż w Królestwie Polskim, wyrokiem Sądu Najwyższego z dnia 22 lutego 1840 roku został przymusowo wcielony do armii rosyjskiej. Służbę odbywał w Korpusie Syberyjskim. W 1841 roku został ułaskawiony i zwolniony ze służby na mocy ukazu amnestyjnego wydanego z okazji zaślubin carewicza Aleksandra. Zmarł w 1882 roku. Kulomb - uczestnik powstania krakowskiego w 1846 roku. Po jego upadku aresztowany, skazany na dwanaście lat wiezienia i w dniu 8 sierpnia 1846 roku osadzony w twierdzy Spilberg. Uwolniony na mocy amnestii w dniu 5 kwietnia 1848 roku, wkrótce potem brał udział w Wiośnie Ludów na Węgrzech. W 1849 roku szukał schronienia w Turcji. Przez wiele lat był tam oficerem w pułku Kozaków Mechmeda Sadyka (Michała Czaykowskiego). Zmarł w Jassach w 1869 roku. Marianna - w 1899 roku jako siostra Kunegunda przebywała w klasztorze Bernardynek w Krakowie. Wincenty - przypuszczalnie był najmłodszym z synów Pawła i Salomei Słubickiej. Urodził się w Wieruszowie około 1790 roku. Jego dzieciństwo i młodość przypadły na okres fascynacji Napoleonem i jego wielkich zwycięstw w których wielu Polaków brało czynny udział a następnie druzgocących klęsk. Prawdopodobnie początkowo wybrał karierę wojskową. Wiadomo jest że bliżej nieznany Wincenty Borzęcki od 1816 roku był starszym sierżantem pierwszego pułku piechoty liniowej Królestwa Polskiego. W dniu 15 grudnia 1816 roku rozkazem dziennym naczelnego wodza, wielkiego księcia Konstantego otrzymał żądaną przez siebie dymisję (prosił o nią ze względu na zły stan zdrowia), a wraz z nią, w nagrodę za zasługi i długoletnie dobre sprawowanie awans na stopień podporucznika. Czy ów Wincenty był synem Pawła i Salomei Słubickiej niestety pozostaje sprawą otwartą. Nie wiadomo również kiedy Wincenty pojawił się w Modrzewcu. Ten mały majątek ziemski położony był na terenie wsi Kleczów odległej o 12 kilometrów od Radomska. W 1885 roku liczył 185 mórg ziemi ornej. W czasach Wincentego stały tam dwa domy: jeden stanowił zapewne dwór a drugi oficynę w której mieszkało kilka osób służby. Wincenty był właścicielem Modrzewca, równocześnie jednak pełnił funkcję wójta Kleczowa, co może wskazywać że funkcja ta była przypisana do majątku. Ożeniony z Józefą Kurczewską miał z nią sześciu synów: Ignacego Józefa, Konstantego, Juliana, Narcyza, Teofila oraz Marcina Pawła W 1826 roku Józefa [Kurczewska] miała 36 lat a wiec podobnie jak jej mąż urodziła się około 1790 roku. Co do ich synów to przypuszczalnie wszyscy dostali staranne wykształcenie. Ignacy Józef - był najstarszym z synów Wincentego i Józefy Kurczewskiej. Urodzony w 1824 roku ponoć od dziecka miał i powołanie kapłańskie. Gdy ukończył 9 lat rodzice przyjęli dla niego guwernera. W trzynastym roku życia wstąpił do drugiej klasy gimnazjum piotrkowskiego. W cztery lata później przerwał naukę w tej szkole i udał się do Włocławka, gdzie przez rok uczył się łaciny pod opieką księdza Ignacego Borzęckiego. Po przeszkoleniu ksiądz Ignacy [Borzęcki] dał mu pismo polecające do seminarium. W piśmie tym udzielił Ignacemu Józefowi pozwolenia na poświecenie się stanowi duchownemu według jego powołania i życzenia. Rekomendacja ta wystarczyła, by we wrześniu 1844 roku został on przyjęty do Seminarium Włocławskiego Po dwóch latach studiów w tej uczelni został przeniesiony do Akademii Teologii Rzymsko-katolickiej w Warszawie, gdzie zdał pomyślnie egzaminy końcowe i w dniu 31 października 1847 roku otrzymał świecenia kapłańskie. Jako ksiądz, Ignacy Józef cieszył się dobrą opinią. Od 1851 roku pełnił funkcje kanonika w Kozminku. Tam w spokoju spędził resztę swojego długiego życia poświęcając się całkowicie służbie Bożej i studiowaniu książek. Z tego okresu zachował się tylko jeden ślad jego aktywności publicznej. W 1862 roku zwrócił się do J. I. Kraszewskiego z propozycją opublikowania w „Gazecie Polskiej” jego projektu walki z alkoholizmem. Ksiądz Ignacy żył 60 lat. 14 stycznia 1884 roku po południu udał się na spacer za miasto. Około pól mili od domu upadł i już nieżywego o godzinie 15 znalazły go jakieś przejeżdżające tamtędy panie. Pomimo wszelkich starań jakie na miejscu mogli mu otaczający udzielić, przywrócony do życia nie został. Pogrzeb odbył się nazajutrz, we wtorek 15 stycznia 1884 roku o godzinie jedenastej rano. Julian - urodził się w 1828 roku. Prawdopodobnie ukończył gimnazjum piotrkowskie. Następnie poświęcił się karierze wojskowej w armii rosyjskiej. Niestety mimo wieloletniej służby dorobił się tylko stopnia podporucznika. Zmarł w Moskwie przed 1875 rokiem. Teofil - urodził się w 1830 roku. Nie wiadomo czy ukończył jakąś szkołę. Żył z gospodarowania. Po 1862 roku osadzony przez brata Narcyza na majątku rodziców w Modrzewcu, prawdopodobnie przebywał tam aż do śmierci. Marcin Paweł - urodził się w 1831 roku. Jego imiona pojawiają się tylko w księgach metrykalnych urodzeń, co może wskazywać że zmarł bezpotomnie, możliwe że jeszcze w wieku dziecięcym.
Narcyz
– był najmłodszym synem
Wincentego i
Józefy Kurczewskiej. Urodził się około
1836 roku. Prawdopodobnie ukończył gimnazjum piotrkowskie, po czym poświęcił się
karierze wojskowej. Kariery tej nie zrobił gdyż w 1862 roku, że względu na zły
stan zdrowia, musiał zakończyć swoją jedenastoletnią służbę wojskowa. Gdy
powrócił do Modrzewca zastał już tylko szczątki majątku rodziców (w sumie 60
mórg zadłużonej ziemi i kilkaset rubli gotówką). Dzięki wytężonej pracy z czasem
spłacił długi i uporządkował gospodarkę majątku. Ożeniwszy się z wdową po Weyhorze z domu
Gadomską, właścicielką folwarku liczącego 280 mórg ziemi,
przeniósł się do żony a na ojcowiźnie osadził swojego brata
Teofila [Borzęckiego] Szczęście
jednak nie sprzyjało Narcyzowi Z powodu nieurodzaju a przede wszystkim w wyniku
procesów o ziemię, stracił część majątku żony, a resztę był zmuszony sprzedać.
Otrzymał jednak w wieczysta dzierżawę majątek Mierzanowice w powiecie
Wieluńskim. Wkrótce niepowodzenia życiowe całkowicie go załamały. Sprzedał,
swoją część majątku za 500 srebrnych rubli. Odmówił też pójścia do któregoś z
dzieci. Założył własne gospodarstwo, gdzie przez trzy lata wiódł pustelnicze
życie, póki nie wyczerpały mu się pieniądze. Zmarł po 1880 roku. Z żoną miał
troje dzieci: syna Konstantego, przez najbliższych zwanego
Kasprem,
oraz dwie córki: Annę i Marię.
Ignacy
- urodził się w 1775 roku. Był synem [Pawła]
Borzęckiego. Matka
Agnieszka w
1817 roku miała 75 lat (urodziła się wiec około 1742 roku). Nie umiała pisać Po
śmierci pierwszego męża, a ojca Ignacego, powtórnie zamężna z Wawrzyńcem
Dobraczyńskim (lub Dobczyńskim). Konstanty (Mustafa Dżelaleddin) - był potomkiem starego rodu szlacheckiego. Syn Wincentego i Józefy Kurczewskiej. Urodził się 10 kwietnia 1826 roku o godzinie szóstej rano. Pierwsze lata życia z pewnością spędził w rodzinnym Modrzewcu. Później podjął naukę w gimnazjum w Piotrkowie Trybunalskim. W latach 1844-1846 studiował malarstwo w Szkole Sztuk Pięknych w Warszawie. Rok 1846 był przełomowy w życiu Konstantego. Będąc na półmetku studiów artystycznych porzucił je nagle by wstąpić do Seminarium duchownego we Włocławku. Podobno to ojciec Konstantego, wbrew woli syna, zapisał go do seminarium. Krok ten można tłumaczyć tylko złą sytuacją materialną rodziny. Studia w seminarium rozpoczął Konstanty w dniu 1 września 1846 roku. Brak kontaktu z otaczającym światem i niezwykle trudne warunki bytowe, musiały na nim wywrzeć wyraźne piętno. Jego dni były całkowicie wypełnione nauką i obowiązkami. Pomimo to Konstanty znajdował czas na malarstwo. Jego obraz przedstawiający św. Wincentego jeszcze w 1908 roku wisiał w ołtarzyku sali filozoficznej seminarium włocławskiego. Może Konstanty Borzęcki, podobnie jak jego starszy brat Ignacy Józef [Borzęcki], został by księdzem, a żyjąc później długo i spokojnie w jakiejś wiejskiej parafii, uprawiał by amatorsko malarstwo, ale ważne wydarzenia polityczne zmieniły całe jego życie. W marcu 1848 roku wybuchło powstanie w Wielkim Księstwie Poznańskim. Konstanty, jak wielu jego rówieśników, najprawdopodobniej dał się ponieść fali patriotycznego zrywu i opuściwszy ukradkiem seminarium udał się tam aby przyłączyć się do powstańców. Nie wiadomo w jakich okolicznościach został on wcielony do powstańczych szeregów i kiedy przeszedł chrzest bojowy. Na pewno brał udział w walkach o Nowe Miasto, jako żołnierz 4 kompanii strzelców. W sumie jednak w dziejach powstania zapisał się raczej epizodycznie.
Bitwa pod Sokołowcem w
dniu 2.05.1848 roku Po jego upadku nie miał już dokąd wrócić. Jako powstaniec był niewątpliwie poszukiwany przez policję. Z kolei rodzina nie mogła mu wybaczyć ucieczki z seminarium. Jedynym wyjściem dla byłego aluma pozostawała emigracja. Gdy więc dowództwo pruskie wydało odezwę zapewniającą każdemu, kto w ciągu tygodnia zgłosi się do władz, gwarancje wolności osobistej i paszport do Francji, od razu podjął decyzję. Niestety zbyt pochopnie. Natychmiast został aresztowany i osadzony w twierdzy poznańskiej, a następnie doprowadzony do więzienia w Kostrzyniu.
Powstańcy wielkopolscy 1848 roku w drodze do więzienia.
Nie stracił jednak nadziei i wraz z innymi
więźniami wystosował w dniu 10 czerwca 1848 podanie do pruskiej Rady Ministrów z
prośbą o wydanie paszportów umożliwiających im wyjazd za granicę. Niestety
zamiast tego wszystkich ich odesłano do twierdzy Magdeburg. Beznadziejna
sytuacja nie załamała Konstantego. Chcąc poprawić swój byt, wykonał w wiezieniu
kilkanaście litografii utrwalających jego niedawne przeżycia powstańcze. Prace
te dość życzliwie zostały przyjęte przez krytyków. Nie wiadomo w jakich
okolicznościach Konstanty opuścił więzienie. Prawdopodobnie w końcu uzyskał od
władz pruskich upragniony paszport. Niezwłocznie tez udał się do Francji podobno
z zamiarem zostania oficerem. Francji chwilowo jednak nie zależało na szkoleniu
polskich oficerów. Inaczej było natomiast w Turcji, gdzie z sympatią odnoszono
się do uchodźców. Każdy kto miał jakiekolwiek pojecie o rzemiośle wojennym mógł
otrzymać stopień oficerski i stanowisko w armii sułtańskiej. Był wszakże jeden
warunek. Należało przyjąć islam i złożyć przysięgę na wierność sułtanowi. I tym
razem Konstanty nie zastanawiał się długo. Jego pobyt we Francji był tak krótki,
że zapewne nie zdążył on nawet rozpocząć tam nauki w jakiejś szkole wojskowej. W
końcu października lub na początku listopada był już w Konstantynopolu, gdzie
niezwłocznie przyjął islam i nowe imię Mustafa, a ponieważ jednocześnie został
mianowany oficerem przysługiwał mu również tytuł beja. Zaraz potem Konstantego
przeegzaminował oficer francuski będący wykładowcą w Wyższej Szkole Wojskowej
państwa osmańskiego. Egzamin musiał dla niego wypaść pomyślnie, bo Mustafa
uzyskał stopień kapitana inżynierii i został przyjęty do sztabu generalnego
armii sułtańskiej. Z nieznanych przyczyn wkrótce zmieniono te decyzje i miast do
sztabu wysłano go Diyarbakiru na głębokiej prowincji, gdzie dobrowolnie raczej
nikt się nie wybierał. Mustafa przybył tam przed końcem listopada 1849 roku.
Najbliższe dwa lata służby były dla Mustafy nieciekawe i wcale nie zapowiadały
jego późniejszej kariery. Nie mając konkretnego zajęcia, nie dostając tez
żadnych bardziej odpowiedzialnych zadań do wykonania, czas spędzał w nudzie
przerywanej od czasu do czasu utarczkami z miejscową władzą wojskową. Bardzo
wtedy tęsknił do piotrkowskich nizin. Nostalgię próbował pokonać robiąc dużo
szkiców, głównie swoich współtowarzyszy i niekiedy malując obrazy olejne. W
końcu nie mogąc dłużej znieść tej sytuacji zwrócił się do swojego paszy z prośbą
o dymisję lub przydzielenie mu jakiegoś ambitnego zadania. W odpowiedzi pasza
raczej retorycznie zapytał go, jakie zadanie chciałby otrzymać. Czy byłby w
stanie wykonać jakąś fortyfikację np. blokhauz (drewniano-ziemna lub betonowa
budowla pełniąca funkcję strażnicy lub punktu oporu). Mustafa wyraził pełną
gotowość i w krótkim czasie przedstawił paszy nie tylko komplet planów, ale i
model blokhauzu. Szczęście mu sprzyjało. Niedługo potem zaszła pilna potrzeba
budowy tego typu fortyfikacji na granicy z Persją. Przysłany w tym celu ze
Stambułu pułkownik bej Abdi, pierwszy oficer armii osmańskiej, nie tylko nie
słyszał nigdy co to jest blokhauz, to jeszcze pomimo przedstawienia mu rysunków
i modelu, nie był w stanie pojąć na czym ma polegać budowa takiego obiektu.
Pasza choć bardzo do tej pory niechętny Mustafie, musiał zmienić o nim zdanie i
w efekcie mianował go jedynym konstruktorem blokhauzu, odpowiedzialnym za całą
budowę. Pułkownik bej Abdi miał mu towarzyszyć tylko jako doradca w sprawach
administracyjnych.
Mustafa Dżelaledin Koneksje rodzinne na pewno ułatwiły Mustafie zrobienie kariery wojskowej. W latach 1853-1856 jako dowódca armii sułtańskiej w Batawii brał udział w wojnie Krymskiej. Dał wtedy wyjątkowe dowody swojej odwagi. M. in. podczas bitwy o Szekutil prowadząc oddział na bagnety, pierwszy przekroczył most silnie broniony przez Rosjan. Po zakończeniu wojny w Imperium Osmańskim nastąpiło kilka miesięcy spokoju. Wtedy to prawdopodobnie Mustafa poślubił pannę Saffet. Niestety szczęście pary młodej nie trwało długo. Wkrótce wybuchła nowa wojna, tym razem na terytoriach arabskich. Żona Mustafy nosiła wtedy w łonie jego pierwsze dziecko. On jednak nie bacząc na to, niezwłocznie udał się do Bagdadu jako oficer sztabowy głównodowodzącego, paszy Omera Lutvi. Tam mianowany podpułkownikiem oraz dowódcą armii sułtańskiej w Iraku i Hidzazie, zabawił w sumie kilka miesięcy. Gdy powrócił wreszcie do domu jego syn Enver już chodził i właśnie zaczynał mówić. Do tej pory nie znał ojca to też bał się tego obcego, groźnego mężczyzny i początkowo nie chciał się nawet do niego zbliżyć. W latach 1861-1862 Mustafa brał udział w tłumieniu powstania Czarnogórców. Była to wojna okrutna i krwawa. Po obu stronach pochłonęła ona liczne ofiary. Również Mustafa został ranny w czasie bitwy o miejscowość Martinici, jednak dzięki zasługom zdobytym w tej kampanii awansował na stopień pułkownika. Niestety w wyniku knowań jednego z wysokich dowódców osmańskich zaraz po jej zakończeniu został odesłany do prowincjonalnego Tyrnowa (dzisiaj w Grecji). Dla Mustafy była to osobista porażka, a dla jego najbliższych najszczęśliwszy okres życia. Mieszkali wtedy w ogromnym kompleksie pałacowym, który tylko w nieznacznej części byli w stanie zagospodarować. Ich życie właściwie ograniczało się do spędzania czasu we własnym gronie. Idylla rodzinna znów nie trwało długo. W 1867 roku wybuchło powstanie na Krecie, gdzie Mustafa musiał się niezwłocznie udać. Pełniąc w czasie tej kampanii funkcje szefa sztabu armii osmańskiej, znów się wyróżnił, ponieważ jeszcze w czasie jej trwania otrzymał stopień generała brygady a wraz z nim tytuł paszy.
Pasza Mustafa Dżelaleddin. Po zakończeniu walk na Krecie, pasza Mustafa Dżelaleddin na krótko został skierowany do Szumli, po czym wrócił do Stambułu. Tu wynajął dom, w którym zamieszkał wraz z rodziną. Jego zawistni wrogowie wkrótce znowu jednak dali znać o sobie i pasza [Mustafa] Dżelaleddin ponownie został oddelegowany na prowincje, tym razem do Monastyru (dzisiaj Bitola w Jugosławi). Mimo że był wtedy bardzo chory, wykonał rozkaz i z gorączką pojechał do swojego nowego garnizonu. Krotko potem w 1870 roku pojawił się w Jeniszehir (dzisiaj Larisa w Grecji). Tam podczas ścigania w pobliskich górach powstańców greckich, otrzymał dramatyczna wiadomość. Decyzją z dnia 18 maja 1871 roku został zdymisjonowany i przeniesiony na emeryturę oraz wezwany do niezwłocznego powrotu do Stambułu. Dla 44-letniego generała, dla którego wojowanie stanowiło największą namiętność, uznanie za niezdolnego do dalszej służby było największą życiową tragedią. Dymisja paszy Mustafy Dżelaleddina została podyktowana względami politycznymi. Ostatnimi czasy w rządzie Porty przeważać zaczęły głosy opowiadających się za podjęciem współpracy z Rosją. W tej sytuacji ambasador rosyjski, generał Ignatiew, bez trudu mógł doprowadzić do usunięcia z wpływowych stanowisk, zawsze niechętnych Rosji, Polaków. Los ten spotkał również paszę [Mustafę] Dżelaleddina. Jego dymisja była jednak na tyle ważna, że generał Ignatiew niezwłocznie powiadomił o niej, w specjalnej depeszy, samego cara Aleksandra. Dlaczego fakt ten był dla Rosji aż tak ważny? Pan ambasador już od pewnego czasu bacznie śledził poczynania bohaterskiego Polaka. Szczególnie niepokojący był dla niego szybki rozwój zainicjowanego przez paszę [Mustafę] Dżelaleddina, ruchu odrodzenia narodowego Turków. Ruch ten miał na celu wzmocnienie siły państwa osmańskiego a to akurat nie leżało w interesie Rosji. Należało zatem jak najszybciej pozbyć się popularnego generała, co osiągnięto właśnie przez doprowadzenie do jego dymisji. Jeszcze bardziej niż dymisja, paszę Mustafę Dżelaleddina, dotknęło inne nieszczęście, zmarł jego młodszy synek Ali Sejfi. To zupełnie go załamało. Emerytowany generał zamknął się w swoim mieszkaniu w azjatyckiej części Stambułu i przez 8 miesięcy z niego nie wychodził. Podobno zajmował się wychowywaniem syna Envera oraz pisaniem i malarstwem. W międzyczasie w rządzie osmańskim zaszły poważne zmiany. Najwyższy dowódca armii, człowiek który doprowadził do dymisji paszy [Mustafy] Dżelaleddina, teraz sam popadł w niełaskę sułtana. Jego następca w dniu 3 marca 1872 roku przywrócił paszę do służby i skierował do sztabu generalnego. W 1873 roku pasza Mustafa Dżelaleddin ponownie wyruszył na wojnę. Tym razem został mianowany jednym z dowódców armii działającej na obszarze Serbii i Czarnogóry. Po kilku miesiącach walk kampania ta została zakończona i generał mógł znowu powrócić na łono rodziny.
W 1875 roku wybuchło kolejne powstanie w Hercegowinie. Wkrótce ogarnęło ono
znaczną cześć Bałkanów. Porta posiadała nad powstańcami nieznaczną przewagę
liczebną, znacznie natomiast górowała nad nimi uzbrojeniem. Mimo to w połowie
1875 roku powstańcy osiągnęli wyraźny sukces likwidując na znacznym obszarze
tureckie garnizony. Nie zdołali oni opanować jedynie kilku najlepiej umocnionych
twierdz, ale i te z braku zaopatrzenia broniły się już ostatkami sił. Jak już wspomniano Mustafa Dżelaleddin ze związku z Safet Ömar miał dwóch synów: Envera Hassana i Ali Sejfi. Ali Sejfi - syn Mustafy Dżelaleddina i Safet Ömer. Zmarł w wieku dziecięcym. Enver Hassan - syn Mustafy Dżelaleddina i Safet Ömer urodzony w Stambule 1857 roku. W wieku 10 lat został oddany do szkoły prowadzonej przez zakonników. Przez trzy lata uczeń Galatasaray, najbardziej prestiżowej osmańskiej szkoły średniej. Później ojciec osobiście zajął się jego edukacją. Bez problemu zaliczył jednak ostatnią klasę i uzyskał świadectwo ukończenia tej szkoły. W 1875 roku został przyjęty do Collegium Chantal w Paryżu. W 1876 roku po śmierci ojca na rozkaz sułtana musiał przerwać dalszą naukę i powrócić do Imperium Osmańskiego. Tam postanowił pozostać przy matce w Stambule przyjmując posadę w stopniu kapitana w Sztabie Generalnym Armii. Poślubił Leylę, córkę paszy Mehmeda Ali (Karola Detroi). Miał z nią pięcioro dzieci: Aisze Dżelile. Münevver, Sarę, Mustafę Dżelaleddina i Mechmeda Ali. Pełnił wiele funkcji wojskowych i państwowych. W 1890 roku mianowany attache wojskowym w Wiedniu. W 1897 roku w czasie wojny turecko-greckiej mianowany gubernatorem wojennym w Volos (Grecja). W imieniu sułtana w 1898 roku przebywał z misją w Stanach Zjednoczonych. W 1899 roku podjął myśl powtórnego małżeństwa z córką Wincentego Loffino w związku z czym miał zamiar przejścia na katolicyzm. Korespondował w tej sprawie z siostrą zakonną Kunegundą. W imieniu sułtana w 1901 roku przebywał z misją w Chinach. W uznaniu zasług mianowany generałem świty sułtana i odznaczony orderem Osmanije. w Erenkoy w Turcji. Po opuszczeniu pierwszej żony przeszedł na katolicyzm i poślubił Hortensję Loffino, córkę Wincentego. Dla zachowania pozorów ślub odbył się jednak w obrządku muzułmańskim. Ze związku tego narodziło się troje dzieci: Ömar Songar, Enver Songar i Suzan. Po przejściu na emeryturę założył liceum w Erenkoy. Amatorsko zajmował się również studiami nad historią Turków. Ajsze Dżelile - najstarsza córka Envera Hasana i Leyli Ali. Poślubiła Hikmeta [?]. Była jedną z pierwszych tureckich artystek malarek (znana jako Dżelile Enver). Po rozwodzie z mężem przeniosła się do Berlina. Münevver - córka Envera Hasana i Leyli Ali. Poślubiła poetę Samiha Rifata, syna Hasana Rifata, pozostałego przy boku Mustafy Dżelaleddina w chwili jego śmierci. Samih Rifat był wysokim urzędnikiem osmańskim. Przez pewien okres czasu pełnił funkcję gubernator Trabzonu. Aktywnie działał w ruchu dążącym do utworzenia Republiki Tureckiej. Po jej powstaniu był posłem do parlamentu. Został wybrany pierwszym prezesem Towarzystwa Języka Tureckiego. Był również działaczem Tureckiego Towarzystwa Historycznego. Sara - najmłodsza córka Envera Hasana i Leyli Ali. W wieku 14 lat została wydana za [?], któremu już w następnym roku urodziła córkę. Poślubiła secundo voto inżyniera budowlanego Avni Okçu. Małżonkowie utrzymywali bliskie kontakty z Polakami. Żyła jeszcze w 1986 roku. Mieszkała w Stambule. Na starość zaczęła malować. Mustafa Dżelaleddin - syn Envera Hasana i Leyli Ali. Poślubił Francuzkę Gabrielę Taron, która powiła mu córkę Münevver. Był tureckim dyplomatą. Zmarł przedwcześnie. Münevver - córka Mustafy Dżelaleddina i Gabrieli Taron. Żyła w wolnym związku ze słynnym poetą tureckim Nazimem Hikmetem Ranem, synem Ajsze Dżelile. Miała z nim syna Mehmeta. Nazim miał poglądy komunistyczne. Prawdopodobnie za jego namową na początku początku lat pięćdziesiątych XX wieku Münevver opuściła Turcję i przeniosła się do Polski. Nosiła tu nazwisko Borzęcka. Pracowała tu jako lektorka języka tureckiego na Uniwersytecie Warszawskim. Była współautorką książki „Historia literatury tureckiej”. Po wydarzeniach marcowych 1968 roku wyjechała na stałe do Francji. Wyszła za mąż za [?] Volkoff-Andac. Zajmowała się tłumaczeniem literatury tureckiej. Mehmed Ali - Envera Hasana i Leyli Ali. Brak o nim jakichkolwiek informacji. Enver Songar - syn Envera Hasana i Hortensji Loffino. Zmarł w 1981 roku. Ömar Songar - syn Envera Hasana i Hortensji Loffino. Zmarł w 1980 roku. Suzan - córka Envera Hasana i Hortensji Loffino. Zmarła w 1986 roku. |
Pamiętniki księdza Władysława Wojciecha Wolińskiego z parafii w Oporowie. Rękopis. Towarzysze moi byli po części z niższego stanu, lokaje, dworacy, był jeden dorożkarz z Warszawy. Wszakże przez dwa tygodnie miałem przyjazne towarzystwo w osobie asesora sądu poprawczego [?] Borzęckiego bardzo wykształconego i akademika, którego prosto z ulicy policyant zabrał do więzienia. Borzęcki siedział poprzednio w lochu trzy tygodnie, przetrwał wszystko, następnie przez różne koneksje, stosunki został wskazany tylko na 3 miesiące do fortecy Modlina z pozostawieniem przy urzędzie. Z tymi więc, a najwięcej z [?] Borzęckim przyjemna była rozmowa przy herbacie. Tak upłynęło kilka tygodni znów, a ja nic nie wiedziałem co mnie czeka. |
OPAŁEK M. : O Lwowie i mojej młodości. Wrocław : Wydawnictwo Ossolineum,
1987. Źródło dobroczynności zaszemrało cichym nurtem przy ulicy Kurkowej 31 gdzie w skromnej kamieniczce znalazł pomieszczenie Zakład Ubogich Chłopców pod opieką św. Antoniego. Założycielem jego był Kalikst Orłowski ...którego spotęgowana wrażliwość na człeczą niedolę nie pozwoliła mijać obojętnie ludzi zasługujących na życzliwość i pomoc. Z pomocą pośpieszył też kilku opuszczonym chłopcom, a kiedy przykład obywatelskiej cnoty oddziałał pobudzająco, zaofiarowała się Honorata hrabianka Borzęcka na rzecz Ochrony dom i kwotę 20 tysięcy złotych na utrzymanie dziesięciu chłopców. Fundusz ten pomnożony legatami innych osób i instytucji, stworzył niebawem realną podstawę do zajęcia się losem trzydziestu podopiecznych, którzy otrzymali w Ochronie przytulny kąt, wyżywienie i pomoc w nauce. |
Pamiętynik Alfonsa Parczewskiego. [W:] To ci historia. Historie mało znane, nieznane i zapomiane. Blog, wtorek, 10 stycznia 2012. O rosyjskich oddziałach wojskowych, a nawet policyjnych posterunkach nie było w naszej okolicy słychać. Trzymały się w oddali. Natomiast od początku lata, pamiętam, przesuwają się wciąż polskie oddziały kawalerji. Cudowny kalejdoskop ładnie umundurowanych, dobrze uzbrojonych, na dobrych koniach szeregów jazdy! Jakby armia regularna. W początkach lata było, gdy przyszła wiadomość, że w Wilamowie jest oddział jazdy kaliskiej pod wodzą Władysława Miśkiewicza. Oddział był niewielki, ale dobrze wyekwipowany. Pojechali oboje rodzice z prowjantem dla oddziału, ja przy powozie na kucu towarzyszyłem im. Był cudowny dzień słoneczny i cudowny był widok tej polskiej jazdy. Granatowe mundury, wysokie konfederatki. Humory kawalerzystów wyborne, widocznie pełne najlepszych nadziei. Na trawie spoczywa młody Bronikowski z Wólki Miłkowskiej pod Wartą i śpiewa piosenkę, której słowa pozostały mi doskonale w pamięci:
Nawet melodja tej piosenki, pomimo upływu tylu lat, z pamięci mi dotąd nie uleciała. Pozostała żywą, jakbym ją wczoraj słyszał. W oddziale pełno znajomych; jest i dwóch kuzynów, Władysław i Ludwik Mazurkiewicze. Po południu oddział ruszył dalej w stronę lasku, przez las ku Wrzeszczewicom. Jakeśmy do domu przyjechali, już nie pamiętam, bo furman nasz Józef Borzęcki już do Wodzierad nie wrócił. Wsiadł na koń i ruszył z oddziałem. Odpokutował to potem na Syberii. [Alfons Parczewski urodzony w Wodzieradach koło Łasku, prawnik, historyk, działacz społeczno-polityczny, profesor i rektor Uniwersytetu w Wilnie]. |
|
Matka Celina Borzęcka i jej dzieło. Z dziejów sióstr zmartwychwstanek. Przewodnik Katolicki, 1927, R. 33, Nr 9, S. 120-122. KALKSTEIN T. : Matka Celina Borzęcka. Rzym : 1950. MARSZAŁEK J. : Posłuszna woli Bożej. Niedziela, Tygodnik katolicki, 2007, Nr 27.
W dniu 29
przyszła października 1833 roku
w
Antowilu koło Orszy, w odległej Mohilewszczyźnie na Białorusi,
w ziemiańskiej rodzinie Chludzińskich
na Świat przyszło niezwykłe dziecię. W ceremonii chrztu którego dokonano w dniu
2 listopada 1833 roku w kościele parafialnym w Babinowcu
dziewczynka otrzymała
imiona
Celina
Rozalia Leonarda. Jej ojciec
Ignacy Chludziński, wywodzący się z zamożnego rodu ziemian kresowych,
człowiek wykształcony, absolwent Uniwersytetu Wileńskiego, odznaczał się wielką
kulturą i patriotyzmem. Na co dzień jednak pochłaniało go zarządzanie rodzinnymi
majątkami i dlatego nie znajdował czasu na dłuższe kontakty z dziećmi. Matka
Klementyna z Kossowów, osoba wysoce świątobliwa odznaczająca się dużym
przywiązaniem do tradycji, poza Bogiem i ogniskiem domowym nie znała świata. Na
niej spoczywał cały ciężar zarządzania domem i umiejętnego gospodarowania
domowym budżetem. A trzeba wiedzieć że w rodzinie Chludzińskich, mimo znacznej
zamożności, prowadzono raczej skromny tryb życia, zachowując odpowiedni umiar i
nie pozwalając sobie na żadne zbytki. Nad to wszystko jednak Pani Klementyna
przedkładała obowiązek wychowywania dzieci. Szczególnie w tym względzie
upodobała sobie najmłodszą córkę Celinę. Żywa i prosta wiara oraz Bojaźń Boża
były fundamentem na którym matka oparła całe to wychowanie. Celem jej życia
stało się takie ukształtowanie charakteru Celiny aby na wzór własny ugruntować w
niej prawdziwą pobożność. Od wczesnego dzieciństwa wymagała od córki pohamowania
wrodzonej impulsywności, żywego temperamentu i nadmiernej uczuciowości. Uczyła
Celinę prostoty życia, nieraz odmawiając jej małych przyjemności. Ganiła kaprysy
i odruchy zniecierpliwienia. Wymuszała znoszenie przykrości w milczeniu i
pokorze. Żądała bezwzględnej prawości, prawdomówności, posłuszeństwa i
sumiennego spełniania codziennych obowiązków.
Celina Chludzińska. Niestety państwo Chludzińscy postępując stosownie do ówczesnych poglądów i zwyczajów sami zdecydowali o przyszłości dziecka i w porozumieniu z księdzem biskupem Wacławem Żylińskim przyjacielem rodziny Chludzińskich a zarazem spowiednikiem i duchowym przewodnikiem córki ułożyli plan jej zamążpójścia. Wśród młodzieży, starającej się o jej względy, upatrzyli sobie pana Józefa Borzęckiego, ziemianina z grodzieńszczyzny. Ten niemłody już mężczyzna (urodził się w dniu 29 września 1820 lub 1821 roku) przejął właśnie od ojca zarząd nad majątkami rodzinnymi a po uregulowaniu spraw majątkowych postanowił się ożenić i właśnie w poszukiwaniu kandydatki na żonę przybył do Wilna. Dla Celiny propozycja zamążpójścia była wielkim wstrząsem. Bardzo bała się związku małżeńskiego a ugruntowana w przekonaniu że pozostanie w czystości i resztę życia poświęci Bogu nijak z tym nie mogła się pogodzić. Bijąc się z myślami, wylewając niejedną łzę, wymogła w końcu na rodzicach zgodę na odbycie zamkniętych rekolekcji w zakonie Sióstr Wizytek. Liczyła przy tym że swoją postawą przekona rodziców do zmiany decyzji, uwierzenia w jej powołanie i pozostawienia w klasztorze w którym pragnęła spędzić resztę swoich dni. Rodzice byli jednak nieugięci. O pomoc w ostatecznym przekonaniu córki poprosili księdza biskupa Żylińskiego. Ten wykorzystując zaufanie jakim go darzyła ukazał dziewczynie stan małżeński i wolę rodziców jako wolę Bożą. Celina nie znajdując już z nikąd pomocy musiała w końcu pogodzić się ze swym losem. Zrozpaczona i oszukana straciła wiarę w Boga. Poprzez złożenie przysięgi małżeńskiej Celina miała wyrzec się swojego powołania i rozpocząć nowe życie z zupełnie obcym sobie człowiekiem, którego nie kochała.
Celina z Chludzińskich Borzęcka.
Świadkiem zaślubin stała się poważna
Katedra wileńska. Dnia 26 listopada 1853 roku, w kaplicy św. Kazimierza,
Ekscelencja Wacław Żyliński pobłogosławił związek małżeński Józefa Borzęckiego i
Celiny Chludzińskiej.
Celina z Chludzińskich Borzecka.
Szczęście małżonków zmącił jednak
tragiczny wypadek jaki wydarzył się wczesna wiosną w pierwszym roku po ślubie.
Niewielka rzeczka, przepływająca przez park, silnie wezbrała. Józef pociągnięty
przez wartki potok bliski był już utonięcia. Od niechybnej śmierci ocalił go
zacny lokaj Grzegorz Drobot poświęcając jednakże swoje własne życie. W podzięce
za tą wielką ofiarę zwłoki wiernego sługi złożono kaplicy w pałacowej
Borzęckich.
Celina z Chludzińskich Borzęcka.
Nadszedł jednak rok 1863, a z nim wybuch
powstania styczniowego. Pani Celina wychowana w tradycjach patriotycznych bez
wahania poświęciła wszystko dla tej wielkiej sprawy. Oddała swe kosztowności,
biżuterię i zasoby finansowe, ażeby wspomóc powstańców a potem niejednego z nich
ukrywała w swym domu. Odważna postawa pani Celiny nie uszła jednak czujności
rządu rosyjskiego. Pewnego dnia została aresztowana i uprowadzona z
kilkumiesięczną Jadwinią na ręku, do więzienia w Grodnie. Wtrącona do zimnej,
wilgotnej celi przebywała długie godziny cierpień i trwogi o los najbliższych i
życie swojej maleńkiej a teraz płaczącej córeczki. Na szczęcie niewola nie
trwała długo. Dzięki energicznym zabiegom męża, pani Celina została uwolniona i
wróciła do Obrembszczyzny, ku nieopisanej radości swych najbliższych. Dwór i
mienie państwa Borzęckich także całkowicie ocalało od dalszych następstw
powstańczej zawieruchy.
Młodzi małżonkowie z przyjaciółmi. Wkrótce jednak dla małżonków Borzęckich znów nastały ciężkie czasy. Przyszedł nieurodzaj i wpływy z majątku znacznie się zmniejszyły. Te i inne okoliczności spowodowały że finanse pana Józefa zaczęły się wikłać i był on zmuszony zaciągać długi. W tak złej sytuacji materialnej pani Celina okazała wiele rozumu i zmysłu praktycznego. Wdrożona do oszczędności w domu rodzicielskim, zredukowała ilość służby, ograniczyła przyjęcia, wizyty i podróże. Kierując się zasadą roztropności na pokrycie zobowiązań bez wahania poświęciła własne kapitały oraz różne sumy, które często otrzymywała od swego ojca. Cały czas zajmowała się także ulepszaniem gospodarstwa i podniesieniem jego wydajności. Brat pani Celiny Alojzy Chludziński również pospieszył z pomocą. Chcąc oszczędzić ukochanej siostrze przykrości i kłopotów zaproponował z wielką delikatnością panu Józefowi pożyczkę, a następnie zapisał tę sumę w testamencie Celinie. Tak współdziałając za sobą oboje małżonkowie i z najbliższymi krewnymi w krótkim czasie doprowadzili stan interesów do porządku, dzięki czemu majątek utrzymał się w całości.
Celina z córką Jadwigą. W 1869 roku panią Celinę spotkał kolejny bolesny cios. W dniu 22 sierpnia w Chorobowie umarł jej ojciec. Państwo Borzęccy udali się tam niezwłocznie aby towarzyszyć mu w ostatniej drodze. Po pogrzebie, pojechali do Laskowicz, gdzie w miłym zaciszu domu rodzicielskiego pani Celina chciała spędzić lato w gronie kochającej rodziny. Wkrótce jednak dotknęło ją jeszcze większe nieszczęście. Z niewiadomych powodów pan Józef został złożony nagłym atakiem paraliżu. Pani Celina pełna roztropności i energii zdecydowała się natychmiast wywieść męża na kurację. Umyśliła sobie udać się do Wiednia gdzie już poprzednio bywała parę razy dla poratowania zdrowia małej Celinki i nabrała wielkiego zaufania do metod leczniczych tamtejszych lekarzy. Na jesieni 1869 roku, omijając Obrembszczyznę, państwo Borzęccy wraz z dziećmi i służbą wyruszyli wprost do stolicy nad Dunajem. Aż do Warszawy towarzyszyła im grupa krewnych. W podróży tej nie obyło się jednak bez niespodzianek. Na pewnej węzłowej stacji, może w Witebsku albo Dynaburgu korzystając z dłuższego postoju, całe towarzystwo wysiadło, aby się posilić w restauracji dworcowej. W wagonie pozostał tylko pan Borzęcki z sześcioletnią Jadwinią. Tymczasem po krótkiej chwili pociąg ruszył niespodziewanie w dalszą drogę. Pani Celina pozostała na stacji z krewnymi, w niepokoju o losy męża i dziecka. Mała Jadwinia okazała jednak niezwykłą dzielność i przytomność umysłu. Doskonale wywiązała się z roli przygodnej infirmerki i całą dobę opiekowała się biednym ojcem. Gdy nazajutrz wszyscy zjechali się w Warszawie, pan Borzęcki ze wzruszeniem opowiadał żonie o niezwykłych dowodach roztropności kochanej córeczki.
Józef Borzęcki.
W Wiedniu pani Celina odnalazła obszerny,
piękny, słoneczny apartament u wdowy, niejakiej pani Wambacher, niedaleko
kościoła św. Stefana. Tam dopiero poczuła jak ciężkie obowiązki ma do
spełnienia. Kuracja i pielęgnowanie chorego męża, nieruchomo przykutego do łoża,
wychowanie dwóch córek i prowadzenie domu na obczyźnie a także zarządzani z
daleka majątkiem w kraju wydawało się być ponad jej siły. Mimo to pani
Celina
starała się zachować równowagę i pogodny nastrój. Dniem i nocą nie odstępowała
od łóżka pana Józefa kojąco wpływając na cierpienia swego małżonka. Wynalazła
najznakomitszych lekarzy wiedeńskich i po odbyciu wielu narad, stosownie do ich
zaleceń, rozpoczęła intensywną kurację chorego. Nie szczędziła zasobów
pieniężnych, dostarczając mężowi kosztownych lekarstw i potrzebnych wygód.
Ustawicznie troszczyła się o rozrywki i robiła co można, by uprzyjemniać czas
biednemu choremu. Co dzień czytała mu doborowe dzieła, gazety, czasopisma. i
poświęcała długie chwile na rozmowę. Obie dziewczynki biorąc przykład z pani
Celiny także prześcigały się w oddawaniu drobnych usług cierpiącemu ojcu.
Zwłaszcza Jadwinia starała się nie odstępować ojca. Służyła mu na każdą chwilę
to przy łóżku, to przy fotelu, patrzyła w jego oczy i odgadywała najmniejsze
życzenie. Gdy nadeszły cięższe okresy w chorobie i pan [Józef]
Borzęcki cierpiąc nieraz
po nocach jęczał z bólu, mała Jadwinia umieściła swe posłanie na posadzce, tuż
obok łóżka chorego, i przeciągnęła sznurek od ręki ojca do swojej rączki, by na
najmniejszy ruch zaraz się obudzić i usłużyć choremu.
Celina z Chludzińskich Borzęcka.
Poza kuracją
męża za główny cel pani Celina postawiła sobie dalsze wychowywanie córek.
Będąc zwolenniczką wychowania domowego którego skutki sama na sobie poczuła
podobnie jak niegdyś jej matka pragnęła urabiać swe córki pod bezpośrednim swoim
kierunkiem. Całe wychowanie dzieci oparła o grunt religijny. Punktem wyjścia
pracy wychowawczej było stosowanie zasad Ewangelii. Pani Celina ustawicznie
walczyła z naturą skażoną przez grzech pierworodny. W pedagogice Ewangelii
znajdowała rozwiązanie jedyne i pełne wszelkich problemów. Chciała, aby jej
córeczki z całym zrozumieniem, dobrowolnie i z miłości podporządkowały się prawu
Bożemu. Miała przy tym na względzie nie tyle pomyślność doczesną swoich córek,
ile ich szczęście wieczne. Od najpierwszych chwil starała się zatem przede
wszystkim zwrócić serca córek do pana Boga:
Celina z Chludzńskich Borzęcka. Ogromną wagę przywiązuje pani Celina do wychowania estetycznego. Rozwija w córkach zmysł artystyczny i wrodzone talenty, kształci je w śpiewie i muzyce, pokazuje im arcydzieła sztuki i wspólnie podziwiają piękno rozlane w naturze. Wymaga też od nich ładnego ułożenia i wytwornych manier. To też obie dziewczynki zachowają na całe życie cechy doskonałego wychowania, z domu wyniesionego, i wszechstronnej kultury.
Celina z Chludzińskich Borzęcka. W roku 1871 pani Celina rozpoczęła w Wiedniu pisanie „Pamiętnika dla córek”. Zostawiła niezmiernie ważny dokument historyczny i psychologiczny. Znalazły się tu, obok wspomnień rodzinnych i notatek chronologicznych, bardzo mądre zasady pedagogiczne, stosowane w wychowaniu córek. Celem tego dzienniczka było pozostawienie uwag, rad i spostrzeżeń dla ukochanych dzieci mających stanowić pomoc w ich dorosłym życiu. Pragnęła również, ażeby te kartki, pełne serdecznych wspomnień rodzinnych, posłużyły do wytworzenia spójni siostrzanej między córkami.
W swej pracy Pedagogicznej znakomicie
stosuje tak zwany system prewencyjny świętego Jana Bosco. Nie była to łatwa
praca. Stara się wytłumaczyć dzieciom zasady moralne, działa na ich przekonanie
i na rozum, i tak pociąga je do ochoczego spełnienia obowiązku. Pani
Celina nie
przepuszcza żadnego uchybienia swym dzieciom i wymaga natychmiastowej poprawy.
Nie znosi zaniedbania, nieporządku i stale zachęca; do ładu i systematyczności.
„Czyż nie wielką cenę ma kobieta umiejąca porządek w domu utrzymać” zapytuje w
pamiętniku, i dalej pisze: „Chciałabym, abyście poznały wartość czasu. Trzeba
pokonać chętkę marnowania chwil na nieużyteczne słowa, na zatrudnienia nie
przynoszące żadnej korzyści... tak mnie boli, że czas leci, godziny uchodzą, a
tak mało rozumiemy wartość czasu, tyle marnujemy chwil na owo nic nie robienie
lub czynienie tego, co żadnej korzyści ani dla duszy, ani dla umysłu przynosi”.
Celina silnie podkreśla autorytet rodzicielski i żąda od dzieci posłuchu. Zdaje
sobie sprawę, że jest nieraz może bezwzględna, apodyktyczna. Czasami ogarnia. ją
lęk, przychodzą, chwile zniechęcenia i zatroskania. Wątpi w skuteczność swych
wysiłków i cierpi bardzo. To znów wyrzuca sobie zbytnią. Surowość w postępowaniu
z dziećmi i bezwzględność, będącą wynikiem nadmiernej gorliwości o ich
wyrobienie. Osądza siebie w pamiętniku: „Gorliwośćć moja (o dzieci) objawia się
często w sposób nadto surowy”. Z każdym dzieckiem Celina miała inną metodę postępowania, zależnie od jego indywidualności. Trafnie odczuwa psychologię obu dziewczynek. Widzi u Celinki jasno jej wady, zmienność usposobienia, skłonność do rozrzutności i samowoli, ale pociesza ją głęboka religijność i szlachetność charakteru starszej córki. U Jadwini stwierdza naturę bogato uposażoną, umysł głęboki, skłonny do zagadnień filozoficznych, żywość temperamentu, a obok tego niezwykłą zdolność do zaparcia i bezgranicznego poświęcenia. Celinka - stwierdza matka - ma łaskę wiary prostej, której nie zamąci żadne zwątpienie. Jadwinia dojdzie do żywej wiary przez cierpienia, a za to wielkie światła są jej udziałem”. Obserwując jak dzieci reagowały na muzykę, pani Celina zauważyła, że Celinka woli szumną orkiestrę, podczas gdy Jadwinia przepada za muzyką łagodną i słodką melodią często powtarzaną. Jest to dla niej ważną wskazówką pedagogiczną.
Jadwiga Borzęcka.
Pani Celina była zwolenniczką wychowania
domowego. Sama poczuła na sobie jego skutki. Więc pragnie urabiać swe córki pod
bezpośrednim swoim kierunkiem. Natrafia jednak na trudności, tu w Wiedniu, ze
starszą córeczką Celinką. Nie bierze ona. do serca zaleceń matki, nieraz chce
postawić na swoim, pozwała sobie na samowolę i różne kaprysy. Będąc sama
oszczędną, Pani Celina chce wyrobić tę cnotę w dzieciach. Gani przejawiającą się
próżność u Celinki i stanowczo odmawia jej sprawienia nowych sukienek. Zwraca
uwagę, że mając wszystkiego pod dostatkiem, Celinka powinna jeszcze podzielić
się z ubogimi dziećmi i odzieżą, i pieniędzmi. Pani Celina stacza ze sobą walkę,
bo żal jej oddawać Celinkę pod opiekę obcych osób. Ale w końcu rozum zwycięża
uczucie, i zapada decyzja. umieszczenia. Celinki w pensjonacie Matek
Sacré-Creur. Ma wyrobić w klasztorze swój trudny charakter i nauczyć się
posłuszeństwa i rygoru. Wielka to ofiara, przed którą jednak matka się nie cofa,
gdyż ponad wszystko stawia szczęście dziecka. Odwozi ukochaną Celinkę do
pensjonatu, ale na równi z nią przeżywa smutek i tęsknotę. Jednak mężnie trwa
przy swoim postanowieniu. Żegnając córkę powiedziała:
Niemniej troskliwą pieczą pani
Celina
otaczała młodszą córeczkę Jadwinię. To dziecko jest wyjątkowo obdarzone przez
Stwórcę w dary natury i łaski. Zdradza jednak wiele dumy ukrytej, silnej woli
własnej i w przeciwieństwie do Celinki ma raczej usposobienie zamknięte. Pani
Celina łagodnie a stanowczo wykazuje te braki i wady
Jadwini, zachęcając do
nieustannej walki ze sobą. Nie waha się otworzyć oczy małemu dziecku na tę
podstawową prawdę, że człowiek jest nicestwem. Jadwinia miała bujną fantazję.
Nieraz lubiła przesadzić w opowiadaniu. Pani Celina zwraca na to baczną uwagę i
strofuje córeczkę. Matka wymaga od Jadwini coraz większego opanowania
temperamentu tak bardzo żywego i czasem nierównego.
Jadwiga Borzęcka.
Pewnego ranka mała Jadwinia, stale
towarzysząca mamusi podczas różnych zajęć domowych, nagle rzuca jej pytanie: Zapisując tę ważną rozmowę w pamiętniku, dodaje pani Borzęcka: „W jakim kierunku rozwinie się dusza twoja, jeżeli już dziś w tym wieku czynisz spostrzeżenia i zapytania tego rodzaju! Życzę ci, ażebyś nabrała silnych przekonań za, łaską Bożą, i ażebyś nie odstępowała od nich udoskonalając je stale przez modlitwę, i przez doświadczenie życiowe. Z przejęciem i zainteresowaniem prowadzi mądra matka te głębokie i poważne rozmowy z córeczką.. Stara się wyjaśnić zagadnienia, które nurtowały duszyczkę Jadwini. Łatwo przeczuwa jej powołanie zakonne i dlatego więcej nad nią pracuje i dużo od niej wymaga. Starannie przygotowuje ją do pierwszej Spowiedzi Świętej, którą Jadwinia odbywa w Wiedniu 19 marca 1871 roku. Miłe wspomnienie poświęca pani Celina w swym „Pamiętniku” wiernej pokojówce, Kasi Suderowicz, którą nazywa „najdroższą sługą Swoją”. Była ona najpierw w Laskowiczach, gdzie została aż do śmierci swych państwa, a potem usługiwała w Obrembszczyźnie z całym oddaniem. Właśnie podczas nieobecności państwa Borzęckich umarła. Pani Celina zaleciła pochować ją w kaplicy rodzinnej, gdyż raczej uważała ją za członka rodziny, aniżeli za służącą.
Celina z Chludzińskich Borzęcka. W 1871 roku kolejna żałoba dotknęła rodzinę Borzęckich. W dniu 7 kwietnia zmarła siostra pana Józefa pani Teresa Jeleńska, Była ona związana serdeczną przyjaźnią z panią Celiną i jej dziećmi. W tych ciężkich chwilach pani Celina nie żałowała ani trudów, ani środków materialnych, by osłodzić los mężowi. Letnie miesiące spędzano w okolicach podmiejskich lub w uzdrowiskach austriackich, jak Pfarrkirchen, Hall lub Baden. Cichy zakątek w Pfarrkirchen szczególnie pociągał całą rodzinę. Spokój, cisza, cudna natura, oddalenie od świata zgiełkliwego, prostota pobożnych wieśniaków, stanowiły miłe tło życia rodzinnego państwa Borzęckich i ich dzieci. Miewali złudzenie, jak gdyby znajdowali się w kraju wśród swoich. Podczas gdy pan Józef spędzał poranki na wózku, w cienistej alei, w towarzystwie dziewczynek, pani Celina która zawsze lubowała się w samotności i ciszy, a prostotę życia przenosiła ponad zbytki światowe i wszelkie wygody zajmowała się pracą domową. Po południu cała rodzina gromadziła się w przyległym lasku spędzając mile czas na czytaniu, drobnych robótkach i wspólnej rozmowie. Ludność miejscowa serdecznie przywiązała się do państwa Borzęckich. Gdy opuszczali oni Pfarrkirchen, okoliczni mieszkańcy zgromadzili się przed ich domem i na pożegnanie zaśpiewali piękną serenadę.
Józef Borzęcki z córką Jadwigą. Lato 1872 roku spędzono w Polsce, po części w Obrembszczyźnie albo też w Laskowiczach. Jesienią powrócono do Wiednia na dalszą kurację lecz nikt się już nie łudził, iż będzie ona skuteczną. Cierpienia fizyczne pana Józefa wzmagały się z każdym miesiącem. Środki lekarskie zawodziły na całej linii. Sam chory zdawał sobie sprawę, że koniec jest już blisko. W tym okresie pani Celina poznała świątobliwego Jezuitę Ojca Ohler w którego osobie cała rodzina znalazła wielką pomoc duchowną. Zacny ten zakonnik, pełen gorliwości właściwej Towarzystwu Jezusowemu, odczuł potrzebę sprawowania szczególnej pieczy nad biednymi duszami. Nie żałując ani trudu, ani czasu, co dzień odwiedzał Borzęckich i prowadził długie rozmowy duchowne z chorym, a na wszystkich członków rodziny wpływał dodatnio. Podczas długich cierpień podtrzymywał pana Józefa na duchu, dopomagając mu znosić chorobę z budującą rezygnacją, a wreszcie przygotowując go do śmierci. Na kilka tygodni przed śmiercią pan Józef zapragnął podyktować starszej córce swój testament duchowy dla dzieci. Niestety, stan zdrowia nie pozwolił mu dokończyć tego dokumentu.
Testament
Józefa Borzęckiego. Wiedeń 14.01.1874.
W ostatnich chwilach swojego życia pan
Józef mocno przejmował się dalszym losem ukochanej małżonki i dzieci. Po długich
przemyśleniach odważył się wreszcie zaproponować żonie, by po jego śmierci
weszła powtórnie w związki małżeńskie z pewnym zacnym przyjacielem rodziny. Pani
Celina wyjawiła mu wówczas swe najgorętsze pragnienie poświęcenia się panu Bogu.
Wzruszony pan Józef cofnął natychmiast swą propozycję, mówiąc: Józef Borzęcki zmarł dnia 13 lutego 1874 roku w Wiedniu. Umierał w zupełnym spokoju, błogosławiąc córki i żonę oraz dziękując za wszystko co dla niego uczyniły. Celinka tak opisała jego ostatnie chwilę
Pamiętnik. Warszawa 12-13.02.1875.
Kaplica w majątku Obrembszczyzna. Po dwudziestu latach pożycia małżeńskiego pani Celina została wdową. Strata zacnego małżonka jak dotychczas była dla niej największym ciosem. Bardzo silnie odczuwała osamotnienie życiowe i brak szczerego przyjaciela i towarzysza, z którym przywykła dzielić swą myśl i uczucie. Z pietyzmem przewiozła zwłoki męża do Obrembszczyzny, by je pochować w grobowcu rodzinnym. Wrodzona sumienność, a nade wszystko silna wiara nie pozwalały pani Celinie oddawać się długo smutnym refleksjom. Długa nieobecność w kraju wytworzyła sytuację dosyć skomplikowaną. Od dawna na uporządkowanie czekały już zawikłane interesy majątkowe Obrembszczyzny oraz przyległych włości, Suchej Doliny i Karolina. Jak najszybciej należało również uregulować dawne i nowe zobowiązania Dom i kaplica wymagały gruntownego remontu a administracja kontroli i nowych dyrektyw. Pani Celina stanęła do tej żmudnej pracy ze spokojem i taktem. W krótkim czasie uporządkowała sprawy majątkowe i spłaciła wszystkich wierzycieli. W kilku wypadkach, nie mając nawet dostatecznych dowodów do rzeczywistości zobowiązań (brak podpisu męża), wolała ponieść szkodę materialną, niż dać powód do niezadowolenia, narzekań i krytyk, rzucających cień na pamięć ukochanego małżonka. Po uregulowaniu spraw majątkowych za drugi ważny obowiązek pani Celina poczytywała sobie za odwiedzić krewnych, przyjaciół i sąsiadów, którzy w ciągu tych smutnych przejść i w dniach żałoby okazali jej dużo życzliwości. Wyruszyła zatem wraz z córkami przede wszystkim w strony rodzinne, na Białoruś, do ukochanych Laskowicz, a następnie do Wilna i do Warszawy. Kochająca rodzina uprzyjemniała pobyt wdowy i dzieci i czyniła co można, by zagłuszyć ich smutek. Nastąpił długi szereg wizyt, podróży, rozjazdów i zebrań. Odnośnie dalszego losu córek pani Celina chyba nigdy nie zamierzała dotrzymać słowa danego mężowi na łożu śmierci. Dzieci moje zawsze uważałam za własność Bożą. Pisała do O. Semenenki. Intuicyjnie odgadywała powołanie swych dzieci: Celinka w smutnych godzinach swego życia znajdzie pociechę w szczęściu rodzinnym, w niewinnych rozrywkach, a owiana silną wiarą i ufnością dozna miłosierdzia Pana Boga, który sam pocieszy jej duszę.
Roztropna matka widząc tak wyraźne
powołanie Celinki do życia rodzinnego, chciała starszą córkę wprowadzić w Świat.
Jej pierwszy występ miał miejsce w kwietniu 1875 toku w Warszawie na przyjęciu u
Hr. Łubieńskiej. Matka z dumą patrzyła na powodzenie drogiego dziecka. Później
zanotowała: W okresie tym Celina jest już zdecydowana wewnętrznie oddać się panu Bogu na zawsze. Chce również urządzić życie córkom ale gdzie i jak tego nie widzi. Decyduje się wyjechać do Italii. Pierwszym etapem podróży jest Wenecja, gdzie od sierpnia 1875 roku przeszło dwa miesiące pani Celina spędza wraz z dziećmi na zwiedzaniu miasta, na studiach artystycznych i literackich. Język włoski wkrótce opanowują z łatwością.. Lecz główne zadanie tej podróży jest inne.
Jadwiga Borzęcka. W październiku, 1875 roku pani Celina staje u kresu swych marzeń. Przybywa wreszcie do Rzymu z córkami i zamieszkuje wynajęty apartament na Via della Vite. Już nazajutrz widzimy ją na Mszy Świętej w kościele San Claudio. Tu po raz pierwszy zetknęła się z Ojcem Piotrem Semenenko o którym już wiele słyszała w kraju a który wchodził właśnie do konfesjonału. Ten poważny, dostojny zakonnik, Generał OO. Zmartwychwstańców był uczonym teologiem, niepospolitym mistrzem życia wewnętrznego i wielki mistykiem. Jako wnikliwy psycholog i głęboki znawca dusz, przy pierwszym spotkaniu z panią Celiną Borzęcką odgadł, iż ma do czynienia z istotą, nad którą spoczęło tajemnicze wybraństwo Boże. Wszakże nie widział jeszcze dokładnie, jakie byłoby jej powołanie, postanowił jedna zająć się nią gorliwie i kierować na szczyty doskonałości. Z czasem między tymi dwiema, duszami zawiązał się głęboki, poufny i przepiękny stosunek. Celina wśród tych przeżyć nie traciła z oczu ani na chwilę obowiązków względem dzieci. Pełniła je nadal z rozwagą i sumiennością, zawsze troskliwa i mądra. Zajęto się zwiedzaniem Rzymu, jego cennych zabytków i pamiątek. Poza tym sporo czasu poświęcano na studium poważnych dzieł religijnych Obie panienki kształciły się w językach, śpiewie i muzyce, czyniąc wielkie postępy. Pani Celina urządzała cotygodniowe przyjęcia na których można było spotkać doborowe grono osób różnej narodowości. Zebranie zaszczycał nieraz sam Eminencja Kardynał Ledóchowski, który darzył panią Celinę i jej dzieci łaskawymi względami. Zaprzyjaźniono się z również kilku rodzinami włoskimi. Celinka. za kierownika duchownego obrała sobie O. Zbyszewskiego. Pilnie uczęszczała również na zebrania Sodalicyjne i brała udział w rekolekcjach zamkniętych u Sióstr Reparatek. Poza tym bawiła się doskonale, używając miłych rozrywek i niewinnych uciech światowych. Świat wabił ją ku sobie. Pełna wdzięku, niewinności, wylana, żywa i serdeczna, o głębszym umyśle oraz dużej kulturze intelektualnej i artystycznej, zachwycała i podbija swe otoczenie. Jej powołanie do stanu małżeńskiego było u matki już jasno skrystalizowane. Dla młodziutkiej Jadwini Rzym stał się kolebką duchowną. Za przykładem matki weszła pod kierunek O. Semenenki. Na jego Mszy przygotowana rekolekcjami u Sióstr Reparatek, przystąpiła do Pierwszej Komunii Świętej. Uroczystość ta miała miejsce w kaplicy na Via degli Artisti, dnia 20 kwietnia 1876 roku i mocno utkwiła w jej pamięci.
Jadwiga Borzęcka. Lato i jesień 1876 roku pani Celina spędziła z córkami w Castellammare (Villa di Rossi). Pobyt tu był prawdziwym wytchnieniem.. Zwiedzono Neapol, Sorrento, Pagani, Salerno i Amalfi. Studiowano zabytki muzealne, świątynie i dzieła sztuki. Odbyto wycieczkę do Pompei i na wyspę Capri. Później pani Celina zapisała: Żyłyśmy tu ze spokojną myślą i wesołem sercem... Wieczorem powrót do ukochanej przez nas Willi, jakże nieraz cudny bywał! Co chwila wzrok zwracałyśmy na błękit morza, gdzie spokojnie łódki rybaków oświecone rzęsistym światłem pływały. A niebo częstokroć groźne kazało z podziwieniem patrzeć na te cuda Boże, tak hojnie ten kraj zdobiące... Ponad głowami naszymi wisiały skały , na nich latarnie... Z żalem opuszczano ten uroczy zakątek. Nastąpił powrót do Rzymu, gdzie czekała dalsza praca, nauka i poważne zajęcia. Latem 1877 odbywają pielgrzymkę do Lourdes. Pani Celina martwi się ciągle o zdrowie córek. Nie mają one tej siły i odporności co matka i wciąż nękają je różne ich dolegliwości. Dla wzmocnienia anemicznego organizmu Jadwini zawozi ją do Biarritz na kąpiele morskie, :a Celinkę leczy w Cautrelets z przewlekłego nieżytu dróg, oddechowych. Po krótkim pobycie w Tuluzie i Paryżu, na wiosnę 1878 roku nastąpił wreszcie powrót do ukochanej Polski. Pani Celina aż nadto rozumiała, że winna myśleć o ustaleniu losu swej starszej córki. Zjawienie się panien Borzęckich w kółku krewnych i znajomych wywoływało ogólny podziw. Podbijały one serca urodą, wdziękiem i ślicznym ułożeniem. Ich nieprzeciętna kultura umysłowa i towarzyska także robiły dokoła wielkie wrażenie. W końcu matka zaczęła się lękać się o ich pokorę.
Jadwiga Borzęcka. Wielu młodych ludzi ubiegło się o względy Celinki. Starsi, poważni panowie również chętnie widzieliby ją jako swoją synową. Celka bez wahania odrzucała jednak dobrą partię ze względu na brak zasad i mocnej wiary u młodego człowieka. Pobyt w Obrembszczyźnie wypełniała praca nad gospodarstwem i ulepszeniem majątku. Za przykładem pani Celiny obie córki rozwijały działalność charytatywną i apostolską. Stałe troszczyły się o ubogich, niosły im pomoc, oświecały prostaczków i pragnęły zdobyć jak najwięcej dusz dla Pana Boga. Jednego razu doprowadziły do spowiedzi 83-letniego staruszka a potem cieszyły się z tego jak dzieci. Wreszcie dla Celinki nadeszła przełomowa w jej życiu chwila. Spotkała w Krakowie zacnego młodzieńca, Józefa Hallera, obywatela ziemi Kieleckiej. Od pierwszej chwili młodzi zrozumieli, że są dla siebie stworzeni i mogą pójść w życie ręka w rękę. Celinka po długich modlitwach oraz naradach z matką i z O. Semenenko, w końcu zdecydowała się poślubić pana Józefa [Hallera]. Uroczyste zaręczyny odbywły się w lipcu 1879 roku, we Frohnleiten w Styrii. Zjechały się tu obie rodziny, Borzęckich i Hallerów, a wraz z nimi O. Semenenko. Pod jego kierunkiem obie panienki odbyły kilkudniowe rekolekcje.
Celina i Jadwiga Borzęckie. Kilka miesięcy zeszło na przygotowaniach. Wreszcie obrzęd ślubny odbył się w Warszawie dnia 25 listopada 1879 roku, w kościele Panien Wizytek. W osobie zięcia pani [Celina] Borzęcka pozyskała kochającego syna, który otoczył ją wielką czcią i pietyzmem, a w dalszych latach popierał jej dzieło swą radą i otaczał życzliwością. Młoda para serdecznie żegnana i błogosławiona podążyła do Częstochowy, a stamtąd do Giebułtowa, majątku rodziny Hallerów. Pani Celina wróciła z Jadwinią do Obrembszczyzny.
Celina z Borzęckich Haller. Po powrocie do Rzymu Pani Celina przystąpiła do realizacji zamierzenia którego wizję już od dłuższego czasu nosiła w sercu. Pragnęła utworzyć Zgromadzenie Zmartwychwstanek w którym mogła by się całkowicie poświęcić Bogu. Ojciec Semenenko który miał podobny cel wolał jednak oprzeć nowe Zgromadzenie na innej, już istniejącej organizacji zakonnej, by mu zapewnić mocną podstawę materialną i bytową. Z tego powodu starał się raczej przyłączyć panią Celinę do Sióstr z Boussou, lub Reparatek, czy wreszcie do Matki Siedliskiej z Nazaretanek. W tym celu pani Celina, we wszystkim posłuszna O. Semenence parę razy jeździła wraz z Jadwinią do Boussu i współżyła z tamtejszymi Siostrami. Nie spodobały jej się jednak różne trudności jakie siostry te stawiały do połączenia się z nimi. Utwierdziła się zatem w przekonaniu że jedynym sposobem na utworzenie Zgromadzenia jest jego fundacja. Na pierwszą pomocnicę i na współfundatorkę wybrała swoją córkę Jadwinię. Jadwinia z natury żywa i wesoła a przy tym bardzo dowcipna miała teraz w sobie dziwną powagę, która ją czyniła jakby starszą i dojrzalszą. Pobyt w wiecznym mieście zaważył nie tylko na rozwoju intelektualnym. Młodziutka Jadwinia kochała Rzym jako swą drugą ojczyznę, i czuła się małą Rzymianką. Umysł jej nabrał wszechstronnej wiedzy. Zamiłowania artystyczne rozbudowały się wśród arcydzieł sztuki i piękna natury. Wybitna muzykalność, starannie kształcona i doskonała znajomość kilku języków nowożytnych stanowiły jej wielki atut.
Jadwiga Borzęcka. Czas biegł jednak naprzód, dziewczątko przekształciło się w młodą panienkę. I na jej drodze zjawiały się kilka razy propozycje małżeńskie. Jadwinia odrzuciła je wszystkie ale nikomu nie tłumaczyła dlaczego.
Celina z Chludzińskich i Jadwiga Borzęckie.
Wczesną wiosną 1881 roku w Rzymie, na Via
del Gambero nr 30, gdzie na trzecim piętrze zamieszkała podówczas pani
Celina od
trzech dni Jadwinia trwała, na rekolekcjach pod kierunkiem Ojca. Zakończyła je w
dniu 25 marca po południu. Ojciec Semenenko przedstawił wtedy Jadwini zamiary
jej matki: wielką ideę Zmartwychwstania i projekt fundacji nowego Zgromadzenia w
Kościele. Potem odbył z nią stanowczą rozmowę w sprawie jej oddania się życiu
zakonnemu. Po tej rozmowie Jadwinia klęcząc pogrążyła się w gorącej modlitwie.
O. Semenenko również ukląkł i w milczeniu wspierał swą córkę duchowną. Dla
Jadwini najcięższą ofiarą było poświęcenie swej niezależności i swobody. Dobrze
to rozumiała. Po półgodzinnej modlitwie wstała rzuciła się przed nim na kolana i
ze łzami w oczach zawołała Odtąd Jadwiga stanęła przy matce jako pierwsza podwładna i zarazem współfundatorka Zakonu. Pomimo wspólnych dążeń matka i córka były wszakże bardzo odrębnymi indywidualnościami. U Celiny przeważał element uczuciowy, serdeczne wylanie, otwartość, potrzeba dzielenia się z innymi swych myśli i uczuć. Przy tym to charakter silny, władczy stworzony do kierowania i rządzenia. Jadwiga z natury była raczej zamknięta i pozornie chłodna. Nie czuła potrzeby wypowiadania się przed innymi, a z początku nawet z matką była powściągliwa. Wolała przeżywać wszystko sama w sobie, modlić się samotnie, chować tajemnicę w sercu swoim. W charakterze Jadwigi dominował wielki rozum, opanowanie uczuć, równowaga. Musiał upłynąć czas jakiś, zanim modlitwa i cierpienia wspólnie przebyte zjednoczyły te dwa typy. Ojciec Semenenko dał zezwolenie i błogosławieństwo na zapoczątkowanie życia zakonnego. Sam nakreślił regułę dla młodego Zgromadzenia. Małe było to gronko bo oprócz matki i córki liczyło jeszcze zaledwie kilka osób przybyłych z Polski. O. Semenenko miał z Jadwigą co tydzień konferencję duchową na której w długich rozmowach umiejętnie ukierunkowywał jej bogatą umysłowość na życie zakonne. W okresie długiego nowicjatu jeszcze nie raz przychodziły Jadwidze rożne obawy, nieraz zakołatała dawna pokusa przeciw powołaniu. W takich chwilach Jadwiga znajdowała radę u Ojca Semenenki który utwierdzał ją w postanowieniu.
Jadwiga Borzęcka. Ostateczne rozstanie się pani Celiny ze spokojnym i dostatnim życiem świeckim nastąpiło w grudniu 1882 roku. Matka i córka urządziły sprawy majątkowe na dłuższy czas nieobecności i pośpieszyły do Rzymu, by na same Boże Narodzenie rozpocząć życie zakonne. Smutne pożegnanie nastąpiło w Giebułtowie u pana Józefa Hallera. Pani Celina odrzuciła prośby Celiny pragnącej zatrzymać matkę i siostrę na święta. Rano 24 grudnia 1882 roku gromadka pierwszych Zmartwychwstanek licząca zaledwie siedem osób obudziła się na tymczasowym lokum na Via in Arcione 88. Od początku Zgromadzenie stanęło otworem dla wszystkich narodowości. Siostry zajmowały się biedną ludnością i odwiedzały chorych. Prowadziły także przytułek dla bezdomnych i załamanych życiowo. Ich celem stało się również wychowanie małych dziewczynek i rozwijanie pracy katechetycznej w Parafii. Stosunki z Ojcami zmartwychwstańcami były dobre a nawet serdeczne. Ojcowie świadczyli Siostrom różne przysługi a Matka Celina odwdzięczała się im hojnymi darami. Sprawiła paramenta liturgiczne dla Kolegium Polskiego, kupowała kwiaty i świece do kościoła Ojców, a już specjalnie troszczyła się o potrzeby Ojca Semenenki. Tymczasem Krakowski dziennik „Reforma” podał do publicznej wiadomości, iż nowe zgromadzenie powstało w Rzymie. Wywołało to szereg nieprzyjemnych konsekwencji. Przyjaciele i znajomi błagali w listach Matkę Celinę, by nie narażała siebie i córki na zawód, na stratę mienia i zdrowia. Niektórzy ostro krytykowali ją za łamanie przyszłości Jadwini ciągnąc ją taką bladą i słabą do klasztoru. Ogół wątpił w prawdziwość powołania tak matki, jak i córki. Ojcowie zmartwychwstańcy zajęli stanowisko wyczekujące, a niektórzy krytyczne i nieufne. Pani Celina Hallerowa słysząc o tym wszystkim próbowała przekonać Ojca Semenenko że ani mama, ani Jadwinia nie mają powołania zakonnego w związku z czym woli aby jak najprędzej wracały do kraju, nie wystawiając się na kompromitację. Ojciec Semenenko stwierdził jednak krótko że jest ona w błędzie. Dla Matki Celiny chwile te były mocno wyczerpujące. Zmuszona była szukać nieraz porady u znakomitego homeopaty, Dr. Pompilij. Zdrowie siostry Jadwigi także negatywnie reagowało na te trudy i kłopoty. Zawsze miała silną anemię, była wątła i delikatna, a stale przepracowana. Często zapadała na migrenę lub ma gorączki reumatyczne.
Siostra Jadwiga Borzęcka. W lecie 1885 roku Matka Celina pojechała do Kęt gdzie Ojciec Semenenko kładł kamień węgielny pod budowę kościoła i konwentu. To ciche i spokojne miejsce zrobiło na niej bardzo duże wrażenie. W sierpniu 1886 roku Matka Celina z Siostrą Jadwigą opuściły Rzym, udając się do Polski bowiem w międzyczasie państwo Hallerowie po sprzedaniu Giebułtowa przenieśli się do Obrembszczyzny, co zmieniło zasadniczo majątkową pozycję obu niewiast. Musiały one zatem na miejscu udzielić panu Józefowi Hallerowi plenipotencji i ułożyć warunki spłaty. Faktycznie rzecz biorąc, pozostały teraz bez domu własnego w kraju. Przebywającą w Obremszczyźnie Matkę Celinę, w sam dzień imienin Jadwigi, zaskakuje nowe niezrozumiałe zarządzenie Ojca Semenenki. Domagał się on stanowczo najszybszego zlikwidowania domku w Rzymie i przeniesienia się do Paryża. Przy całej czci i uwielbieniu dla Ojca Semenenki, Matka Celina, roztropna i mądra, trzeźwo patrząc na sytuację obecną i na najbliższą przyszłość nie mogła zrozumieć rozkazu w obecnym położeniu. Pomijając już inne argumenty, nawet z punktu finansowego cała koncepcja była niepodobną do zrealizowania. Wszak fundusze prawie doszczętnie się wyczerpały, a wpływy z majątku były minimalne. Próbowała to wyjaśnić śląc listy do Ojca Semenenki jednak on dalej przynaglał. W tej sytuacji Matka Celina postanowiła dłużej nie zwlekać i razem z córką wyruszyła w podróż. Po drodze zatrzymały się w Wiedniu. Matka Celina zapadła na zdrowiu, organizm jej nie wytrzymał ciągłych zmian i przejść gwałtownych. Musiała odpocząć kilka dni. Po naradzie wyruszyła do Rzymu, gdzie stanęła z córką dnia 6 listopada. W dniu 18 listopada Ojciec Semenenko umarł w Paryżu na zapalenie płuc. Śmierć
Ojca Semenenki, jedynego protektora Matki Celiny, zniweczyła wszystkie jej
nadzieje. Przeciwności i utrapienia wszelkiego rodzaju zaczynały spadać kolejno
na matkę i na córkę. W polonii rzymskiej stwierdzono że teraz musi się zachwiać
Zgromadzenie Sióstr Zmartwychwstanek Dostojnicy kościelni nie chcieli jej
dopuścić do siebie. Nie brakowało złośliwych krytyk, sądów, a nawet szyderstwa i
wyśmiewania. Głośno się mówiono, że Matką Celiną powodowała próżność, ambicja,
miłość własna, gdyż chciała być koniecznie fundatorką jak Matka Darowska, Matka
Siedliska i inne. A tymczasem była tylko wielką damą światową Pewna
nieprzychylna osoba w kraju napisała nawet jakąś powieść niesmaczną, w rodzaju
paszkwilu czy satyry, ośmieszającą Matkę Celinę i jej pracę nad zorganizowaniem
Zgromadzenia. Nie dosyć tego. Padło jeszcze fałszywe oskarżenie przed Kardynałem
Wikarym Parocci. Ponadto pewien dostojnik kościoła, Polak bardzo znany w kołach
rzymskich, mimo dawnej życzliwości swojej dla Zmartwychwstanek, zimno przyjął
teraz Matkę Celinę z Siostrą Jadwigą, nie szczędząc przykrych uwag. Następnie
krótko ostrzegł Ojca Przewłockiego, nowego generała Zakonu Zmartwychwstańców aby
z panią [Celinę] Borzęcką raz skończyć. Sam Ojciec Przewłocki również był nastawiony
nieprzychylnie. W swoim dzienniku pisał: Najbliższa rodzina nie pozostała na uboczu w roli biernego, oddalonego świadka tych ciężkich zmagań. Celina Haller przyjechała z mężem do Rzymu, aby z bliska wybadać sytuację, dopomóc matce do zlikwidowania domku zakonnego i zabrać wraz z ukochaną siostrą do Obrembszczyzny. Ale widząc je obie tak spokojne, ufne, a nawet pogodne, szybko odstąpiła od swojego zamiaru i nadal, popierała plany swojej matki. Trudności na dobitek wszystkiego, wzrastały ciągle. Siostry kolejno zapadały na zdrowiu Wreszcie niepowodzenia podcięły także odporny dotąd organizm Fundatorki i wątłe siły Jadwigi.
Celina z Borzęckich Haller. W ciągu następnych czterech lat Matka Celina borykając się nieustannie z różnorakimi trudnościami nadal pracowała nad rozwojem zgromadzenia. Sama ustaliła regulamin zakonny i zaprojektowała przyszły ubiór sióstr. W końcu małym zawiązkiem Zgromadzenia Sióstr Zmartwychwstania ponownie raczył zainteresować się Eminencja Kardynał Wikary Parocchi. Przejrzawszy uważnie regułę i zachwyciwszy się jej treścią oraz efektami dotychczasowej działalności Zgromadzenia po dziesięciu dniach dopuścił Matkę Celinę na prywatną audiencję. Z wielkim zainteresowaniem dopytywał się o nieobecną wówczas w Rzymie współfundatorkę, na której widocznie opierał przyszłość zgromadzenia, poczym dał wreszcie aprobatę na oficjalne rozpoczęcie życia zakonnego. Pozwolił też otworzyć szkołę dla dziewcząt. Był to rodzaj szkoły zawodowej. Jej program obejmował obok religii i przedmiotów ogólnokształcących, udzielanych przez kierowniczkę Siostrę Jadwigę, naukę kroju, szycia, haftu i gospodarstwa domowego. Panienki z rodzin podupadłych majątkowo pobierały naukę bezpłatnie. W programie zawarte też było zwiedzanie pod kierunkiem Sióstr zabytków Wiecznego Miasta, oraz dalsze pielgrzymki i wycieczki. Urządzano przedstawienia i coroczny popis zwany „Saggio” na który zapraszano dostojne osoby i dygnitarzy kościelnych. W dniu 2 lipca 1889 roku Matka Celina otrzymała wraz z córką prywatną audiencję u Ojca Świętego Leona XIII. Przedstawiła Papieżowi swe plany i zdała sprawę z dotychczasowej działalności, prosząc o aprobatę i błogosławieństwo. Ojciec święty żywo zainteresował się wszystkim i zalecił ufnie przetrwać wszystkie trudności.
Siostra Jadwiga Borzęcka. Po długim wyczekiwani nadszedł wreszcie utęskniona chwila. Kardynał Wikary Parocchi w imieniu Kościoła, zdecydował się przyjąć śluby święte wszystkich sióstr, dając im uprzednio habit zakonny. Matce Fundatorce i jej córce udzielił od razu dyspensy od ślubów czasowych i postanowił że złożą obie profesję wieczystą, po tak długoletnim i gruntownym nowicjacie. W dniu 6 stycznia 1891 roku, osobiście przewodniczył uroczystości obłuczyn i profesji sióstr. Istnienie Zgromadzenia Sióstr Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa stało się faktem. Matka Celina teraz mając już sankcje władzy duchownej i pierwszą, choć nieoficjalna jeszcze aprobatę Rzymu, działała swobodnie i rozwija swoje dzieło. Córka jej Matka Jadwiga, jak zawsze skupiona i cicha stanęła przy matce swojej pragnąc ulżyć jej trudom. Podzielono się pracą i odpowiedzialnością. Wkrótce potem w klasztorku odbyło się uroczyste przyjęcie Dunajewskiego nowego polskiego Kardynała na które przybyli liczni przedstawiciele Polonii polskiej w Rzymie. Kardynał zwiedziwszy klasztorek i szkołę zaproponował Fundatorce, aby osiedliła się w Krakowie i założyła tam dom dla młodzieży. Matka Celina wyruszyła na fundację do Polski. Matka Jadwiga pozostała jako Przełożona domu rzymskiego, kierując dalej całą sprawą i kształcąc nowicjuszki. Po przyjeździe do Polski pojawiły się jednak trudności. O tą samą lokalizację w Krakowie ubiegał się również inny Zakon. Eminencja Kardynał Dunajewski dał w zamian Fundatorce trzy miejscowości do wyboru w swej diecezji: Wadowice, Kęty lub Wieliczkę. Matka Celina wyruszyła na naradę do swego zięcia, bawiącego z rodziną w Krynicy. Pani Celina Hallerowa po raz pierwszy zobaczyła wtedy matkę w stroju zakonnym. Czwórka dzieci, garnęła się z czułością i miłością do babci. Po powrocie do Krakowa Matka Celina zamieszkała przy ulicy Batorego nr 8, w mieszkaniu państwa Hallerów. Tu podejmuje decyzję założenia Klasztoru w Kętach. Decyzję tę gorąco poparła świątobliwa Matka Łępicka która kiedyś otrzymała na budowę swego klasztoru Sióstr Kapucynek w Ketach dziesięć tysięcy reńskich od nieznanej dobrodziejki przez ręce Ojca Smenenki. Później dowiedziawszy się, że dobrodziejką tą była Matka Celina, w podzięce chciała koniecznie mieć ją przy sobie. Ciche, spokojne miasteczko, położone w dolinie rzeki Soły, w uroczej okolicy, u stóp zachodniego Beskidu, rysującego się falistą linią na horyzoncie, bardzo spodobało się Matce Celinie. Zakupiła tutaj parcelę morgową z niewielką chatynką, za cenę pięciu tysięcy reńskich. Dnia 27 października 1891 roku w domku Kęckim rozpoczęło się życie zakonne. Okoliczne ziemiaństwo z wielkim zainteresowaniem dopomagało czynnie przy nowej fundacji. Matka Celina od razu zapoczątkowała w Kętach pracę parafialną. Otworzyła ochronkę dla dziatwy miejscowej, szwalnię dla dziewcząt, kursy popołudniowe dla starszych panienek, a co najważniejsze Siostry objęły nauczanie katechizmu i przygotowanie do pierwszej Komunii świętej dzieci szkolnych. Najważniejszym problemem jest jednak budowa klasztoru. Z ogromną energią niemłoda już fundatorka bierze się do pracy. Niczym były dla niej trudy, kłopoty i niewygody. Trzeba myśleć o wszystkim, bo właściwie wszystkiego nie było. Brakowało parkanu dookoła całej parceli, nie było studni, ani też skrawka ziemi uprawnej. Matka Celina rozwija niezwykłą inicjatywę, zaradność i pomysłowość. Przyszła budowa, korespondencja, urządzenie domu, czuwanie nad Siostrami, obmyślanie planu ze stolarzem Czyżem i rzeźbiarzem Jarzębskim, zręcznym do rysunku, jazda do Kóz dla zamówienia wapna, umowa o drewno z włościaninem Wyradem, o kamienie dla fundamentów, które z Porąbki tu dostawiać będą, wykopanie dołu na wapno, z Burmistrzem z Oświęcimia (Śmieszko) umowa o wyrobieniu i dostawieniu cegły z zacnym człowiekiem - dzięki ci Panie, żeś go przysłał - oto zajęcia, które mi Pan Bóg daje...daj też Jezu, trochę pieniędzy, bo bez nich tak strasznie ciężko. Brak środków materialnych niemałym był utrapieniem dla biednej fundatorki i nieraz sen jej spędzał z oczu. Spłaty z Obrębszczyzny nikle się przedstawiały. Większe zasoby pieniężne dawno zostały wyczerpane długim, kilkunastoletnim oczekiwaniem w Rzymie oraz hojnym wspomaganiem kapłanów i różnych osób, będących w potrzebie. Matka Celina udała się na kilka tygodni w rodzinne strony, aby sprzedać część lasu i zebrać trochę grosza. Wśród ciągłej pracy, niewygód i dotkliwego zimna, w skrajnym ubóstwie Matka Celina prowadziła swoje dzieło. Nieraz trzeba było zatykać słomą szpary w ścianach, odgarniać śnieg z przed zasypanych drzwi, z latarką w ręku torować sobie drogę do kościoła. Poświęcenie kamienia węgielnego pod budowę klasztoru i kaplicy odbyło się dnia 22 września 1892 roku. Aktu tego dokonał sam Ojciec Przewłocki Generał Zakonu Zmartwychwstańców. Miła uroczystość sprowadziła do Kęt grono zaufanych osób a wśród nich niewidzianą od roku Matkę Jadwigę. Szybko rosną mury klasztoru którego cały pomysł, architektura wnętrza i plam nosi piętno Matki Celiny. Wielka prostota, ubóstwo, pewna surowa powaga, obok wdzięku i estetyki, uderzała każdego, kto zwiedzał klasztor Kęcki. Nawet najmniejszy szczegół został obmyślony przez Fundatorkę. Matka Celina nie tylko sama kierowała budową lecz własnymi rękoma nosiła cegły i służyła robotnikom przy posiłku. Zajmowała się urządzeniem ogrodu, sadziła krzewy i drzewa, urządzała klomby i altankę z myślą o wytchnieniu dla sióstr i uprzyjemnieniu im życia. Opodal kazała zbudować drugi domek dla prowadzenia różnej działalności, wraz z pokojami dla rekolektantek i niewielkim apartamentem dla kapelana.
Klasztor w Kętach. Budowę klasztoru ukończono w 1894 roku. Uroczystego poświęcenia kaplicy i klasztoru dokonał w dniu 24 września Ojciec Generał Przewłocki. Chcąc podkreślić swą życzliwość i zatrzeć dawne urazy ofiarował on Matce Celinie piękny złoty kielich dla kęckiej kaplicy. Nazajutrz w nowej kaplicy przystąpiły do pierwszej Komunii świętej dwie wnuczki Matki Fundatorki, Maniuta i Celinka Hallerowe które przygotowała do tej uroczystości ciocia Jadwiga. Po zakończeniu budowy Matka Celina wzięła się do organizacji samego życia zakonnego. Oprócz istniejącej ochronki, szkoły dokształcającej i zawodowej, otworzono małą poradnię, zajęto się chorymi oraz higieną w miasteczku i okolicznych wsiach, uruchomiono wypożyczalnie książek. Założono również stowarzyszenie parafialne dla kobiet i dziewcząt. Na koniec Matka Celina przystąpiła do organizacji Sióstr Zjednoczonych skupiających osoby świeckie, na co dzień pozostające w swoich ogniskach rodzinnych, ale przestrzegające reguły, ułożonej dla nich jeszcze przez Ojca semenenkę. Kierując domem i pracami w Kętach Matka Celina nie zaniedbywała Domu Generalnego w Rzymie. Każdego roku udawała się tam na krótszy lub dłuższy pobyt, aby zdać sprawę ze swych poczynań Kardynałowi Wikaremu Parocciemu i naradzić się z Matką Jadwigą.
W tym okresie Matka Celina kontynuowała zapoczątkowaną jeszcze w 1891 roku żmudną pracę nad zredagowaniem nowej Konstytucji. Zmodyfikowała dawny tekst i uzupełniła o nowe punkty. W 1896 roku Matka Celina i siostry misjonarki wyruszyły z Kęt na misje do Bułgarii. W Peszcie nastąpiło rozstanie z Matka Jadwigą, zdążającą do Rzymu. Dalej Matka Celina, przez Serbię i Czarnogród , pojechała do Sofii a następnie przez granicę turecką do Adrianpola gdzie spędzono kilka dni. 14 listopada misja dociera do kresu podróży, w Malko Tirnowo. Siostry czekały teraz trudy misyjne, krańcowe ubóstwo, zimno, praca na odległym posterunku, w osamotnieniu i ciężkich warunkach, bez środków materialnych i bez znajomości języka bułgarskiego. Kamienie na przejściu do domku tak duże i niekształtne że kark łatwo skręcić można, sień bez podłogi, szkółka na lewo, ledwo zasługująca na tę nazwę; obok drugi pokoik bez podłogi z oszarpanymi ścianami i szczelinami, ręką sięgnąć łatwo do sufitu, drzwi nieopatrzone, okna choć małe, stosunkowo lepsze i z żelazną kratą - stół jeden, krzesła żadnego, na deskach leżą sienniki wokoło dwóch ścian. Uprzejme ||Bułgarki pokryły je płachtami różnobarwnemi i zarzuciły sień kołdrami i ciepłymi wyrobami, by nam zimno nie było, nim się same nie urządzimy. Na ławkach usnęły zmęczone Siostry, dla mnie znaleziono na stryszku podpórki żelazne i parę desek na łużko, a kołdry i płachty Bułgarek ułatwiły posłanie. Gościnni Ojcowie dali nam wieczerzę, a samowar krajowy rozweselił uboga lecz podczciwą ich rozmównicę.” Misjonarkom nie sprzyjała również sytuacja polityczna a zwłaszcza zaostrzający się konflikt pomiędzy rządem tureckim i narodem bułgarskim. Matka Celina tak opisywała ich nowe lokum: Mimo nieregularnego życia Siostry od razu rozpoczęły pracę w szkole i ochronce. Czym szybko zdobyły sobie aprobatę miejscowej ubogiej ludności. Ostrość klimatu i wielkie niewygody podkopały zdrowie Matki Celiny wywołując u niej zapalenie oskrzeli. Ta jednak jakby nie zauważając choroby dalej kontynuuje swoją pracę. Postępy czynione przez Siostry w krzewieniu wiary katolickiej wywołały złość i zawziętość miejscowych schizmatyków. W walce z nową wiarą uciekali się oni do podstępu i fałszerstwa a nawet do jawnego prześladowania. W tej sytuacji Matka Celina udaje się do Konsula francuskiego w Adrianpolu z prośbą o opiekę nad misją zwłaszcza że sprawy ogólne zgromadzenia nie pozwalają jej na dłuższy tu pobyt. Zapewniwszy bezpieczeństwo Siostrom w maju 1897 roku opuszcza Bułgarię. W 1898 roku Matka Celina ponownie wyruszyła do Bułgarii. Tym razem towarzyszyła jej Matka Jadwiga. W Tyrmowie miejscowa ludność powitała obie Matki bardzo serdecznie. Każdy przyniósł co miał choćby dwa jaja lub garnuszek mleka. Wkrótce urządzono majówkę dla całej szkoły w okolice Tirnowo. Matka Jadwiga tak ją opisała:
Matka Celina Borzęcka. Dolina między skałami przez którą ruczaj płynie, przyjęła nas mile; w cieniu drzew, tuż przy źródle, rozesłano nam dywany i poduszki, dzieci po wodzie biegały z rozkoszą, niewiasty rozłożyły ogień, na którym obiad ugotowały: mięso koźle, które porąbały z ryżem w wodzie. Dzieci usiadły na ziemi dokoła, rozkładając swe serwetki na murawie i bardzo delikatnie chlebem i paluszkami zjadały swą porcję; bób zielony i cukierki uzupełniły tę ucztę. Wesoło potem śpiewały, w gry się bawiły, a widok piłki uradował ten świat młody. Siostra Waleria przygrywała na harmonijce... Chłopcy bawili się osobno, a wreszcie wydelegowali trzech śmielszych do Nastajatielki z bardzo pokorną prośbą, aby im piłkę pożyczyć do zabawy, obiecując, że nie uszkodzą. Żal było przerwać te uciechy dziecinne, ale zachód słońca zmusił nas do powrotu.
Siostra Jadwiga Borzęcka. Przed opuszczeniem misji tyrnowskiej Matka Celina złożyła wizytę urzędową wice-Gubernatorowi tureckiemu Kajmakamowi. Gubernator zapewnił obie Matki że Sułtan pozostawił każdemu pełną swobodę religijną, a zatem Siostry pod opieka rządu tureckiego mogą się czuć zupełnie bezpiecznie. Następnie oświadczył że zrobi co tylko w jego mocy aby opiekować się misjonarkami oraz prosił aby te zawsze udawały się do niego jeżeli będą miały jakieś sprawy. W czerwcu po ukończonej wizytacji obie Matki opuściły cichy zakątek misyjny, żegnane z wielkim smutkiem przez Siostry i cała ludność Tirnowa. Jeszcze w 1897 roku narodził się pomysł sprowadzenia Sióstr Zmartwychwstanek do Częstochowy. Zamiar ten poparło wielu wybitnych kapłanów w tym Ojciec Pius Pdzeździecki, Paulin z Jasnej Góry. Również Eminencja Kardynał Wikary Parocci wprost zachęcał Matki do działania na tym polu. W tej sytuacji już w kwietniu 1898 roku Matka Celina wysłała do Królestwa Polskiego gromadkę Sióstr pod przewodnictwem Matki Jadwigi. Pierwszym punktem oparcia była dla nich Warszawa. Uzyskawszy tu niezbędne dokumenty Matka Jadwiga wraz z Siostrami wyruszyła do Częstochowy gdzie otworzyła placówkę na ulicy Starej 26 tuż koło Jasnej Góry. Praca rozwijała się bardzo opornie, wśród kłopotów materialnych, trosk i upokorzeń. Ponieważ w Kongresówce działalność zgromadzeń zakonnych była zakazana wszystko trzeba było robić w ukryciu, żyjąc stale pod groźbą rewizji, prześladowania, terroru, aresztu i deportacji. Jakby tego było mało na Zgromadzenie znów spadły krzywdzące oszczerstwa ze strony osób nieprzychylnych. Wszystkie te ciosy w pierwszym rzędzie godzą w Matkę Jadwigę. Która bierze to wszystko na siebie. Mimo tych przeciwności w ukrytym Klasztorku zwanym powszechnie Domkiem pani Sołtan organizowało się życie zakonne. Większość osób nie wiedziała, że te skromne, ciche i pokorne osoby są siostrami zakonnymi. Nie domyślały się tego również władze rządowe. Siostry prowadziły szkołę, szwalnię, pracownie robót kościelnych oraz dom rekolekcyjny dla pań z inteligencji. Niemal jednocześnie powstała placówka w Warszawie, gdzie się podówczas ogniskowało życie kulturalne całej Polski. Matka Celina zdecydowała się tam objąć zakład św. Jadwigi, przy ulicy Wiejskiej obok ogrodu Frascati. Był to rodzaj domu rodzinnego lub pensjonatu dla panien pracujących, utrzymywany przez komitet Opieki nad dziewczętami. Głównym zadaniem Sióstr było pogłębianie życia religijnego młodzieży im powierzonej poprzez doborowe konferencje, rekolekcje roczne, pogawędki, odpowiednią lekturę oraz rozmowy indywidualne. Siostry rozszerzyły ten program o zebrania towarzyskie, pogadanki, baliki i inscenizacje. Wkrótce Zgromadzenie otrzymuje propozycję objęcia w Warszawie kolejnej placówki. Jest nią zakład św. Anny przy ulicy Mazowieckiej 11, dla uczennic szkół średnich i studentek Uniwersytetu (w 1911 roku przeniesiony do własnego domu Zgromadzenia przy ulicy Mokotowskiej 55). Matka Celina często zaglądała do Warszawy. Podczas jednej z takich wizyt otwiera trzecią placówkę. Jest nią Zakład Dobrego Pasterza w którym Siostry prowadzą wielką szkołę elementarną i ochronkę dla dziatwy ubogiej i opuszczonej. Wkrótce został on przeniesiony na ulicę Tarczyńską za rogatką Jerozolimską na peryferiach miasta gdzie znajdowało się największe skupisko biedoty warszawskiej. Na placówkach w Królestwie jak wszędzie warunki życia były nader skromne i uciążliwe. Dodatkowo jeszcze Siostry musiały ukrywać się ze swym zakonnym charakterem. Nieraz były one zależne od komitetów, wizytatorów i osób świeckich, najczęściej nie wiedzących, iż mają do czynienia z zakonnicami. Były narażone na trudne sytuacje i dotkliwe upokorzenia. Czujne oko Fundatorki nieustannie pilnowało jednak tutejszych domów ażeby nie obniżył się w tych trudnych warunkach duch zakonny. W tym celu Matka Celina w czarnej sukni, z koronką na srebrnych włosach, przybywała na misje warszawskie, wizytując każdy dom.
Zgromadzenie nabierało rozmachu nadal jednak brak mu było oficjalnej pieczęci Kościoła na Konstytucji Zgromadzenia. Matka Celina zabiegała o jej aprobatę u Stolicy Apostolskiej. W 1898 roku miała już wszystkie potrzebne dokumenty, ale te złożone w ręce pewnego Barnabity, Konsultora zaginęły bezpowrotnie i wszystko trzeba było gromadzić od początku. Na razie zatem sprawa oficjalnej akceptacji Zgromadzenia musiała się odwlec.
Siostra Jadwiga Borzęcka. W połowie grudnia 1899 roku zwrócono się już po raz trzeci z usilną prośbą do Matki Celiny o wysłanie Sióstr do Chicago. Fundatorka żywo przejęta losami polskiej emigracji tym razem wyraziła zgodę. Wytypowała cztery pionierki tej misji, na ich przełożoną naznaczając Matkę Jadwigę. Niestety słabe zdrowie nie pozwoliło uczestniczyć jej w tej podróży. W dniu 19 stycznia 1900 roku Matka Celina i Matka Jadwiga żegnały w Neapolu pozostałe uczestniczki wyprawy misyjnej za ocean. W dniu 2 lutego 1900 roku Siostry szczęśliwie dotarły do parafii Marianowo w Chicago i od razu rozpoczęły ciężką pracę misyjną. Kolosalny dom Marianowski mieścił w sobie prowizoryczny kościół, szkołę i mieszkanie Sióstr. W szkole liczba dzieci w ośmiu klasach sięgała wtedy tysiąca. Wkrótce sytuacja przerosła możliwości przysłanych Sióstr. Zapotrzebowanie na nowe siły dydaktyczne w Ameryce stale wzrastało. Już w maju Matka Celina musiała wysłać za ocean kolejne pomocnice a na jesieni jeszcze dwie następne. Wynikła potrzeba utworzenia tam nowicjatu. W 1902 roku po uzyskaniu zezwolenia Stolicy apostolskiej na jego otworzenie Matka Celina w towarzystwie swej córki Matki Jadwigi zdecydowała się wyruszyć osobiście do Ameryki. Po przyjeździe na miejsce mimo zmęczenia i niebywałych upałów obie Matki zabrały się do pracy wizytacyjnej i organizacji Nowicjatu w Chicago. We wrześniu Matki wróciły do Europy. Tymczasem Święta Kongregacja opierając się na fałszywych oskarżeniach, jakoby nowicjat w Chicago nie został erygowany według praw kościelnych i znajdował się w domu zbyt ruchliwym bez dostatecznego odseparowania młodzieży zakonnej od Sióstr Profesek, poleciła go nieodwołalnie zamknąć. Mimo silnej opozycji miejscowego duchowieństwa Matka Celina posłusznie wykonała zalecenie hierarchów Kościelnych. W 1903 roku Kościół wydał przepisy prawno-zakonne na których opierać się musiały Reguły wszystkich Zgromadzeń. Dla Marki Celiny oznaczało to powrót do planów uzyskania oficjalnego dekretu zatwierdzającego Regułę Zgromadzenia. Ponownie zatem opracowuje tekst Konstytucji i składa w Świętej Kongregacji Zakonników. Niestety w tym momencie ponownie dały znać o sobie osoby nieprzychylne Siostrom Zmartwychwstankom, wysuwające poważne zarzuty przeciwko Założycielce i całej jej działalności. Naturalnie nie brakowało wyraźnych oszczerstw. Oskarżono Matkę Celinę, że zbyt wiele Nowicjatów założyła w Zgromadzeniu, nieproporcjonalnie do małej liczby jego członków. Przytoczono również sprawę nowicjatu w Chicago. Zakwestionowano również stosunek Zgromadzenia Sióstr do Ojców Zmartwychwstańców, czyniąc zarzut ze zbytniej zależności od Zgromadzenia męskiego, co było wbrew zaleceniom Kościoła. Wreszcie sama nazwa Zgromadzenia stała się nowym przedmiotem dyskusji, a zakres działalności sióstr wydał się niektórym osobom zbyt wielki. W dodatku padło oskarżenie, o to że Siostry w Bułgarii nieprawnie przyjmują Komunię świętą w obrządku wschodnim. Wobec takich oskarżeń dla Zgromadzenia sytuacja zaczęła przedstawiać się bardzo groźnie. Miało ono do wyboru albo opuścić Rzym i pozostać tylko na prawie diecezjalnym albo czekać na wyrok Stolicy Apostolskiej który mógł się zakończyć nawet jego rozwiązaniem. Matka Celina przygotowała obszerny referat odpierający wszystkie zarzuty. Ale wzbudzona do niej nieufność pozostała. Jak się później okazało główną sprężyną, działającą przeciwko Zgromadzeniu był pewien zakonnik, któremu dawniej Matka Celina wyświadczyła wiele bardzo ważnych przysług. Dawniej przyjaźnie usposobiony do Sióstr Zmartwychwstanek, teraz z niewiadomego powodu robił wszystko aby im zaszkodzić. I dopiął celu. W 1904 roku sprawa dekretu utknęła w martwym punkcie. Za Matka Celiną coraz liczniej zaczęli się jednak wstawiać dostojnicy Kościoła. W 1904 roku prawda wyszła na jaw, wszystkie oszczerstwa upadły a ich twórcy sami teraz musieli się tłumaczyć. Dnia 26 maja Matka Celina uzyskała długo oczekiwana wiadomość o przyznani przez Kongregacje dekretu zatwierdzającego Konstytucję Zgromadzenia. Nazajutrz odbyła się formalna nominacja Urzędniczek Generalnych. Sprawa nie została jednak definitywnie zakończona gdyż wydanie dekretu wstrzymano do powrotu Wizytatora Apostolskiego z Ameryki. Nadszedł rok 1905. Wizytator wrócił z Ameryki, a jego sprawozdanie wypadło przychylnie dla Zgromadzenia. W dniu 6 maja odbyło się posiedzenie plenarne w Świętej Kongregacji Biskupów i Zakonników na którym zapadła nieodwołalna decyzja o zatwierdzeniu Zgromadzenia Sióstr Zmartwychwstania Pana Naszego Jezusa Chrystusa i udzielenia mu Dekretum laudis (Dekretu pochwalnego). Po zaaprobowaniu Dekretu przez Ojca Świętego Piusa X w dniu 10 maja został on wręczony Matce Celinie i jej Asystentce Matce Jadwidze. 21 maja 1905 roku Matka Celina z całą Radą Generalną Zgromadzenia była na prywatnej audiencji u Papieża.
Siostra Jadwiga Borzęcka. W dniu 27 września 1906 roku w Kętach, o godzinie 230 w nocy zmarła nagle Matka Jadwiga. W dniu poprzedzającym śmierć od rana zajęta była z Matką Generalną trudnymi sprawami Zgromadzenia. Poczta ranna przyniosła listy nie pocieszające, a wraz z nimi wiele nowych kłopotów i trosk, wymagających dobrego namysłu i rozstrzygnięcia. Obie Matki zasmucone naradzały się na planowanym wyjazdem do Krakowa. Matka Jadwiga pragnęła towarzyszyć Matce Celinie ale ta odmówiła. Dalsza część dnia zeszła im na pracy. Wieczorem jak zwykle była rekreacja miła i wesoła. Po modlitwach wieczornych Matka Jadwiga długo jeszcze chodziła po ogrodzie odmawiając różaniec. Potem poszła jeszcze do kaplicy. Wreszcie koło godziny dwudziestej trzeciej zamknęła kaplicę, cicho wsunęła klucze do celi Fundatorki i udała się na spoczynek. Około godziny drugiej po północy jej towarzyszka z celi usłyszała słabe jęki. Natychmiast wstała i zapaliła świecę znajdując Matkę Jadwigę omdlałą. Natychmiast zastosowała różne środki, by przywrócić chorą do przytomności, tymczasem silna zapaść trwała nadal. Zaniepokojona Siostra szybko pobiegła po Matkę Przełożoną, która zorientowawszy się że Matka Jadwiga jest już konającą, posłała po lekarza i po kapłana. Po krótkiej agonii Matka Jadwiga zmarła. Kapłan włożył oleje święte na stygnące zwłoki i udzielił absolucji. Doktor stwierdził iż powodem śmierci był anewryzm serca. Wszystko odbyło się zaledwie w przeciągu kilku minut. Dotąd Siostry nie miały odwagi iść do Matki Celiny i uprzedzić ją o bolesnej rzeczywistości. Wreszcie nieśmiało zapukały do drzwi jej celi i z lampą w ręku stanęły u łóżka Fundatorki, szepcząc trwożnie: „Proszę matki, Matka Jadwiga zemdlała i jakoś nie możemy jej docucić.” Matka Celina szybko się ubrała i wyszła z pokoju. Zgniewała ją pewna jak by bierność Sióstr, które otaczały chorą, a nie stosowały żadnych środków ratowniczych. Sama podeszła do dziecka, ujęła ją za rękę i zawołała po imieniu. Zacny doktor wysunął się z ukrycia, podszedł do Fundatorki i z bolesnym przejęciem oznajmił matce że śmierć już nastąpiła. Od łoża córki, sędziwa Matka Celina, powolnym krokiem sunęła pochylona wprost do kaplicy i spędziła tam dłuższy czas na modlitwie. Siostry zrozpaczone i odrętwiałe z przerażenia, czekały z zapartym tchem, co dalej będzie. Matka Celina wyszła jednak z kaplicy, spokojna i mężna. Pośpieszyła uspokajać i pocieszać swe córki duchowe. Nadeszła chwila pogrzebu. Mnóstwo osób się zjechało, kaplica pełna była duchowieństwa i przyjaciół. Siostry opóźniały zamknięcie trumny, twierdząc, że Matka Jadwiga jest w letargu, i czekają na przebudzenie zmarłej. Wówczas Matka Celina ze zwykłą sobie siłą i energią rozkazała zamknąć trumnę niezwłocznie. Telegramy i listy kondolencyjne przysłali rzymscy dostojnicy, duchowieństwo na obu półkulach, znajomi, przyjaciele, a nawet przeciwnicy. Zajęły one kilka stron w kronice. W 1909 roku Matka Celina nie zważając na swych 76 lat i na chorobę trawiącą organizm, przeprawiła się znowu za Ocean, aby zwizytować domy amerykańskie bowiem w międzyczasie placówki Zgromadzenia za Oceanem znacznie się rozrosły. Jeszcze w 1905 roku ukończono budowę domu Nowicjatu na Marianowie. W 1906 roku Matka Celina otworzyła placówkę w Chicago Heigts. W roku 1907 Matka Celina otworzyła placówkę w Schenectedy. W 1908 roku powstał dom wraz ze szkołą na farmie w osadzie Kraków w stanie Nebraska zaludnionej przez emigrantów małopolskich.. Matka Celina spędziła w Stanach Zjednoczonych kilka miesięcy, wśród najcięższych upałów i wyczerpującej pracy. Do Kęt powróciła dopiero 19 września.
Matka Celina Borzecka. W ostatnich latach swojego życia Matka Celina nadal prowadziła surowy i prosty tryb życia. Nie pozwalała sobie na żadne ulgi lub wygody, nawet usprawiedliwione wiekiem i słabym zdrowiem. Choroba jednak czyniła postępy. Ranka na nodze , spowodowana upadkiem na statku, w powrotnej podróży z Ameryki w 1909 roku, nie goiła się wcale, prawdopodobnie na skutek diabety. Słuch znacznie się przytępił, a rozwijająca się głuchota zaczęła coraz bardziej dawać we znaki.
Matka Celina Borzęcka. Listem okólnym z dnia 25 listopada 1910 roku matka Celina zwołuje pierwszą Kapitułę Generalną w Rzymie. Pragnie omówić z Siostrami najważniejsze sprawy Zgromadzenia, nadając mu ściślejszą organizację i urządzić wszystko według prawa Kościelnego. Chce także przygotować drugie zatwierdzenie Konstytucji. Pierwsza Kapituła Generalna została uroczyście otwarta w Domu Macierzystym w dniu 28 kwietnia 1911 roku. W jednomyślnym głosowaniu Kapituła obrała Matkę Celinę, jako Przełożoną Generalną dożywotnią. Na tych ważnych i doniosłych obradach kapitularnych Matka Celina zapisuje w testamencie cały swój majątek Zgromadzeniu Na kilka tygodni przed śmiercią, Matka Celina, wizytując domy pod zaborem rosyjskim, zatrzymała się na pewien czas w Warszawie, gdzie odwiedziła też przyjaciół Zgromadzenia.
Matka Celina Borzęcka. Na jesieni 1913 roku Matka Celina wybierała się ponownie do Rzymu. Chciała zdążyć jeszcze przed zimą gdyż czekało tam na nią wiele ważnych spraw. Na dworcu kolejowym w Częstochowie, w sobotę dnia 18 października pożegnała się z tutejszymi Siostrami i odjechała do Krakowa. Tam zatrzymano się jak zwykle w małym skromnym pokoiku wynajmowanym przy ulicy Batorego 8. Tu zapadła na zwykły lekki bronchit. Jednak w wyniszczonym organizmie choroba czyniła szybkie postępy przekształcając się wkrótce w ogniskowe zapalenie płuc. Najznakomitsze powagi lekarskie świata Krakowskiego odbywały nad Matką nieustanne konsylia. Zastosowano najnowsze środki lecznicze, tymczasem wszystko okazuje się bezskuteczne. Zjechały się siostry z Kęt i z Rzymu. Matka Celina witała je serdecznie. Pani Celina Haller sama złożona choroba w Obrembszczyźnie nie może przybyć do ukochanej matki. Przyjeżdża za to jej najmłodsza córka. Nadeszło również telegraficznie Błogosławieństwo Ojca Świętego. Mimo cierpienia Matka Celina nie straciła pogody ducha. Umierała w ubogim pokoju, leżąc na wytartej kanapie, w rodzaju starego tapczana. Przed śmiercią prosiła aby złożono ją na podłodze. Lecz żadna z obecnych stale przy niej Sióstr zakonnych nie odważyła się wypełnić tego polecenia. Przyszło małe polepszenie. Wszyscy mieli jeszcze złudne nadzieje uratowania chorej. Potem jednak nastąpiło najgorsze. Noc z soboty na niedzielę wskazywała bliski koniec. Już o czwartej rano, dnia 26 października gromadziły się siostry dookoła Fundatorki. Matka Celina siedząc w fotelu, spokojna, przytomna, majestatyczna, błogosławiła każdą siostrę kolejno. Szczególne błogosławieństwo złożyła swojej asystentce Siostrze Antoninie Sołtan, Zmatwychwstance będącej i jej nieżyjącą córką z nią od samego początku.. Nieobecne siostry błogosławiła na odległość. Po udzieleniu przez księdza ostatniej komunii Świętej i odpustu na godzinę śmierci Siostry przeniosły Matkę na posłanie. Nie mogła już wtedy mówić, wzięła zatem kartkę, ołówek i zaczęła kreślić ostatnie słowa. Później Matka Celina spoglądała już tylko na krucyfiks, umieszczony naprzeciwko jej łoża. Od czasu do czasu przenosiła wzrok na ukochane Siostry. Agonia się przedłużała. Gromnica paliła się z daleka, Siostry święconą wodą czyniły znak krzyża. Ksiądz modlił się z brewiarza Gdy widać było że śmierć już się zbliża Siostry podały Matce Celinie zapalona gromnicę. Ta utkwiwszy wzrok w jej płomieniu trzy razy głębiej odetchnęła. Ksiądz uczynił jej na czole znak krzyża, ostatni raz dał absolucje i głowę Matki złożył na poduszkę. Było dziesięć minut po siedemnastej, dnia 26 października, w niedzielę. Wszyscy pozostali na chwilę w milczeniu. Siostry płakały. Śmierć bez trwogi i grozy wycisnęła na rysach Matki Celiny znamię pokoju i majestatu. Sługa Boża zdawała się odpoczywać po trudach żywota. Pokój ubrano kirem i zdjęto fotografię pośmiertną. We wtorek 28 października, o godzinie dziesiątej rano przewieziono zwłoki do kościoła Ojców Zmartwychwstańców, a po mszy świętej na dworzec. W kondukcie pogrzebowym licznie uczestniczyło duchowieństwo, zakonnicy i zakonnice. Za trumną postępowała rodzina i Siostry Zmartwychwstanki. Nazajutrz 29 października o godzinie 900 rano na dworcu kolejowym w Kętach powitano zwłoki Matki Fundatorki. Wielki orszak żałobny złożony z kapłanów, zakonników, Sióstr i wiernych procesjonalnie odprowadzał je do kaplicy zakonnej, gdzie rozpoczęły się msze święte. Po południu żałobną psalmodię przy zwłokach przerwał radosny a rzewny Magnificat, śpiewany przez Siostry, stosownie do życzenia, wyrażonego przez Matkę Celinę przed śmiercią. Około godziny szesnastej wyruszył ogromny pochód z kaplicy Kęckiej, odprowadzając zwłoki Fundatorki do grobowca zakonnego. Dnia 29 października 1913 roku, w osiemdziesiątą rocznicę swych urodzin, Matka Celina Borzęcka spoczęła na cmentarzu Kęckim, obok swej córki Jadwigi.
Józef Haller. Dnia 27 listopada 1937 roku trumny ze szczątkami świątobliwych Fundatorek przeniesiono z wielką pieczołowitością z cmentarza do kaplicy zakonnej z Kętach, Po mszy złożono je pod kaplicą w specjalnie w tym celu wybudowanej osobnej skromnej i prostej krypcie zamykając je w sarkofagach w których spoczywają do dziś.
Błogosławiona Matka Celina z Chludzińskich Borzęcka. W 1937 roku doczesne szczątki fundatorek Zgromadzenia Sióstr
Zmartwychwstanek matki
Celiny z
Chludzińskich Borzęckiej i jej
córki Jadwigi Borzęckiej przeniesiono z cmentarza parafialnego w Kętach do
krypty pod kaplicą zakonną. W 2001 roku zostały one umieszczone w marmurowych
sarkofagach w kościele parafialnym św. Małgorzaty i Katarzyny w Kętach. |
|
REZLER M. : Batory pod Pskowem.
Batory pod Pskowem Ku Batoremu zmierza procesja. Na czele gromady klęczący władyka Cyprian, który na szczerozłotej tacy podaje chleb i sól, oczami zaś objawia pokorę i oddanie. Wyraźnie nad nim dominuje jezuita Possewin, który chłodny, opanowany, idealny wzór dyplomaty, gestem akcentuje dobrą wolę posła. Czarna odzież zakonnika bardzo silnie kontrastuje z feerią barw odzieży bohaterów i świadków sceny. Possewin przejrzyście uosabia obojętność Rzymu wobec narodowych interesów którejkolwiek ze stron; nie istnieje sprawa ważniejsza niż obrona i rozszerzanie wiary. W imię tego celu biskupi Rzymu niejednokrotnie usiłowali odwrócić bieg historii, wywoływali nowe, nie zawsze pozytywne zjawiska, ingerowali bezwzględnie i konsekwentnie. To oni właśnie mieli do dyspozycji zakon jezuitów, po to był do Iwana i Batorego wysłany Possewin. Jedno z wielkich dzieł Jana Matejki [1872 rok]. Kim jednak są naprawdę postacie przedstawione na obrazie. Na modela do postaci króla Stefana Batorego, Matejko zwerbował ormiańskiego szlachcica Teodora Tuhanowicza (w rzeczywistości Józefa Hasso-Agopsowicza). Stanisław Żółkiewski to portret historyka sztuki Stanisława Tarnowskiego, zaś Possewin to ksiądz Borzęcki. |
KUREK R. : Żywot błogosławionej Karoliny Kózkówny. 2000.
Zabawa leży ok. 20 km na północny zachód od Tarnowa i ok. 7-5 km na
północ od Radłowa. Jest to stara wieś rycerska, własność panów
Zabawskich, choć tak naprawdę należała do dóbr stołowych biskupów
krakowskich. Jeden z nich - biskup Wisław z Kościelca (1229-1242), chcąc
poratować w biedzie swych braci, którzy, jak wielu innych, stracili
wszystko podczas najazdu Tatarów w 1241 roku, pozwolił im w lasach
radłowskich założyć dwie wsie. Były to właśnie Zabawa i Drohcza
(dzisiejszy Zdrochec). Zabawscy jednak z czasem zaczęli sobie rościć
pretensje do całości lasów. Dopiero energiczny biskup Zbigniew Oleśnicki
(1423-1455) uporządkował te sprawy 4 maja 1450, czego świadectwem jest
słup graniczny przy drodze do Radłowa. Napis łaciński głosi, że
rozdziela on posiadłości duchowe i pańskie; na prawo daje duchowieństwu,
na lewo przyznaje panom . Dziś trudno zgadnąć, od jakiego punktu
mierzono te odległości, wtedy w każdym razie takie rozgraniczenie
wystarczało.
Galicyjska wieś
Wał-Ruda leży
nad Dunajcem w odległości 23 km na północny zachód od Tarnowa i 7,5 km na północ
od Radłowa. W XIX w. składała się ona z trzech grup domów. Były
to: wieś Wał z 41 domami i 227 mieszkańcami, wólka Ruda
mająca 29 domów i 149 mieszkańców oraz najdalej
wysunięta i przytykająca wprost do lasu
wólka
Śmietana (obecnie przysiółek) licząca 47
domów i 212 mieszkańców. Tutejsze grunty położone w pobliżu Dunajca i pomniejszych jego
dopływów stanowiły wydarte prastarej puszczy podmokłe piaski. Ziemia ta nigdy
nie była zbyt urodzajna. Od rolników wymagała ona ciężkiej pracy i
cierpliwej wytrwałości. Dziewięć morgów takiej ziemi otrzymał
„na wieczność”
Tomasz Borzęcki. Zaliczał się
on do swoistej arystokracji wiejskiej gdyż jego rodzina należała do
najbogatszych w okolicy. Jego syn Franciszek [Borzęcki] (1874-1915)
był niewątpliwie człowiekiem nieprzeciętnym, nie tylko na owe
czasy.
Swoją inteligencją, dobrocią i aktywnością społeczną zyskał ogólny szacunek
wśród mieszkańców wioski.
Dużo czytał, wszystko przeżywał, rozważał a potem tłumaczył innym.
Miał we wsi
Wał-Ruda odziedziczoną po ojcu sporą
bibliotekę, którą wciąż uzupełniał nowymi książkami. Jedną z izb swej obszernej
chaty przeznaczył na coś w rodzaju
świetlicy
i czytelni ludowej.
Chętnie
zbierali się tam
okoliczni mieszkańcy by wymieniać swoje uwagi i doświadczenia z dziedziny rolnictwa,
sadownictwa i hodowli.
Tam też organizowano okolicznościowe nabożeństwa, recytacje
wierszy czy śpiewania pieśni religijnych i patriotycznych. Czytano też na głos
książki czy czasopisma.
Franciszek uczestniczył również w życiu
religijnym wsi. Prowadził procesje w Dni Krzyżowe oraz pogrzeby do Radłowa. Przewodniczył
nabożeństwom majowym i październikowym organizowanym przy figurze Matki Bożej. Z
marł nagle w drodze do kościoła w dniu 1 lipca 1915 roku. Nie wiadomo w jakich okolicznościach o rękę Marii Borzęckiej poprosił niemłody już bo prawie 45 letni Jan (1865-1935). Osierocony przez ojca w siódmym roku życia i źle traktowany przez ojczyma musiał wynieść się z domu. Zamieszkał w przysiółku Śmietana a nie posiadając żadnego majątku został zwykłym ubogim wyrobnikiem tułającym się po służbach we dworze i u okolicznych chłopów. Dlaczego Borzęccy zgodzili się na małżeństwo swej córki z biedakiem tułającym się po służbach pozostaje tajemnicą. Być może świadczy to o szacunku, jakim Jan cieszył się w swoim środowisku. W każdym bądź razie ich ślub odbył się 9 września 1890 roku w kościele w Radkowie. Przez pierwszy rok po ślubie małżonkowie mieszkali u matki Marii. Żyli skromnie i ubogo ale mimo różnic w pozycji społecznej zgodnie pracowali na malutkim dwu hektarowym gospodarstwie. Dzięki temu stopniowo dorobili się własnego domu i dokupili jeszcze cztery hektary ziemi. Dom Kózków był zwykłą drewnianą i krytą słomą wiejską chatą. W lewym skrzydle mieściło się jednoizbowe mieszkanie dla rodziny a w prawym stajnia dla bydła. Kózkowie byli ludźmi głębokiej wiary. Należeli do Apostolstwa Modlitwy, Żywego Różańca oraz Bractw Wstrzemięźliwości i Komunii św. Wynagradzającej. Jeżeli jednak pobożność Jana była jak on sam cicha, to Maria pod tym względem przejawiała większą żywiołowość. Wielokrotnie wędrowała o chlebie i wodzie do cudownych obrazów Matki Bożej w pobliskim Odporyszowie koło Żabna i oddalonym o ponad 40 km Tuchowie. Trzynaście razy była z kompanią w Kalwarii Zebrzydowskiej. Chodziła też do odległej Częstochowy.
Dzień u Kózków rozpoczynał się bardzo wcześnie: w lecie o czwartej, w zimie o piątej. Krzątając się przy porannych obrządkach, śpiewali Godzinki. Przy tym
śpiewie budziły się dzieci, musiały więc zachować ciszę przy ubieraniu się.
Dopiero teraz cała rodzina pod przewodnictwem matki odmawiała pacierz, po czym
zasiadano do śniadania, a następnie każdy szedł do swoich zajęć: młodsze dzieci
do szkoły, starsze zostawały do pracy w gospodarstwie lub u sąsiadów, podobnie
rodzice. W południe odmawiało się Anioł Pański, po czym
matka podawała
typowy
wiejski obiad: ziemniaki z kapustą, groch, bób lub kasza, w niedziele zaś kluski
lub pierogi (mięso u Kózków zjawiało się tylko w wielkie święta).
W porze letniej
około piątej po południu bywał podwieczorek (chleb i mleko). Pracowity dzień
kończył się wieczerzą, którą poprzedzała wspólna modlitwa na Anioł Pański. Około
dziewiątej wszyscy klękali do pacierza, po czym szli spać. Czwartym spośród jedenaściorga dzieci Jana i Marii z Borzęckich była Karolina Kózka. Urodziła się w uroczystość Matki Boskiej Anielskiej w dniu 2 sierpnia 1898 roku. Jej chrzest odbył się w dniu 7.08.1898 roku w kościele parafialnym w Radłowie. Udzielił go ks. Józef Olszowiecki a rodzicami chrzestnymi zostali Jan Kosman i Karolina Łopuszyńska.
Karolina Kózka.
Karolina nie wyróżniała się niczym szczególnym, miała jednak w sobie coś, co
sprawiało, że ludzie ją lubili. Nigdy nie chorowała. Sama niezmordowana,
dokładna i obowiązkowa z trudem mogła zrozumieć czyjeś utyskiwania. W takich
wypadkach, jak zapamiętały jej koleżanki, bywała apodyktyczna, ostra i
wybuchowa, choć przelotnie. Wrażliwa na doznane dobro, głęboko przeżywała własne
niepowodzenia, żywiołowo współczuła nieszczęściu, cierpieniu czyjejś biedzie czy
niedoli. Kiedyś, gdy w lesie zbierała z dziewczętami gałęzie na opał, uzbieraną
wiązkę oddała koleżance, mówiąc po prostu: „Tobie trzeba więcej, bo ci bieda”.
Nad sobą nigdy się nie użalała, wiedziała, czego chce, a ludzie mówili, że
wszystko, co robiła i mówiła, było głęboko przemyślane i celowe. Była rozważna i
spokojna, emanował z niej spokój wyrażający świadomość celu, stałość dążeń i
siłę woli.
Fotografia klasowa Karoliny Kózki w roku szkolnym 1911/1912. Karolina bardzo lubiła się modlić. Modlitwa była dla niej rozmową z
niewidzialnym, ale wszędzie obecnym Bogiem, którego obecność żywo odczuwała.
Układając kwiatki przed domowym ołtarzykiem Matki Boskiej była jak
zahipnotyzowana, jakby stała wprost przed Maryją. Modliła się z głębokiej
potrzeby serca. Bywało, że wstawała wraz z rodzicami, a nawet i wcześniej, by
móc się długo modlić, potem zaś, odrobiwszy swoje, „leciała” do kościoła na
Mszę św. Wieczorami, zwłaszcza zimą, długo klęczała przy łóżku modląc się.
Ojciec czasem zwracał jej uwagę: „Idź już spać, bo zimno, nie klęcz tyle”. -
Jeszcze się wyśpię - odpowiadała, a potem długo przesuwała w palcach różaniec,
który zwykła odmawiać cały, czyli wszystkie trzy części.
Od
13 listopada w parafii odprawiano nowennę ku czci św. Stanisława Kostki, patrona
młodzieży. W tym dniu Karolina była do spowiedzi i Komunii św. i potem biegała
codziennie rano do kościoła. Po raz ostatni 17 listopada. Po południu tego dnia
wieś i okolica stała się wielką kwaterą wojsk rosyjskich. Na razie ich
zachowanie się było względnie poprawne, ale ludzi sparaliżowała trwoga. Byli
przecież zupełnie bezbronni wobec gwałtów, rekwizycji bydła i koni oraz dzikości
Kozaków, o których gotowości do „pohulanki” opowiadano sobie wieści jedne
straszniejsze od drugich. Krytycznego dnia, 18 listopada, [Maria z Borzęckich] Kózkowa wstała z gotowym postanowieniem: Karolcia zostanie
dziś w domu ze względu na plątających się żołnierzy, do kościoła zaś pójdzie ona
sama. Karolina próbowała wytłumaczyć matce, że i ona powinna pójść, ale matka
pozostała nieugięta. W tym czasie Jan krzątał się
on po obejściu. Nagle wpadło trzech rosyjskich żołnierzy domagających się
chleba, niedługo potem znowu trzech, ale wszyscy, otrzymawszy chleb, odeszli.
Potem wpadł jeszcze jeden, wypił garnuszek śmietany i poszedł sobie. Nastała po
nim cisza, ale jakaś niedobra, złowroga.
Grafiki przedstawiające przypuszczalny wygląd szesnastoletniej Karoliny Kózki. Mimowolnymi świadkami ostatniej drogi Kózkówny byli dwaj jej rówieśnicy: Franek Zaleśny i Franek Broda, którzy ukrywali w lesie konie przed grożącymi wciąż rekwizycjami. Widząc rosłego żołnierza i szamocącą się z nim kobietę, której nie rozpoznali, pognali z wieściami do wsi. Tak natknęli się na Jana Kózkę, który zapłakany stał oparty o róg stodoły i błędnym wzrokiem patrzył w las. Widząc go w takim stanie, chłopcy zrozumieli bez słów, że tą szamocącą się z osiłkiem była Karolina. Opowiedzieli więc, co widzieli: że broniła się dzielnie przed napastnikiem, że nawet próbowała mu się wyrwać i zawrócić. Na wieść o uprowadzeniu córki Kózków we wsi zawrzało. Ludzie zeszli się do ich domu i usiłowali jakoś pocieszać rozpaczającego Jana, od którego w urywanych zdaniach dowiedzieli się, co zaszło. W tym czasie wróciła [Maria z Borzęckich] Kózkowa z kościoła i dowiedziawszy się, co zaszło – zemdlała. Przyszedłszy do siebie, wśród łez i wyrzekań opowiedziała, jak to było z jej pójściem do kościoła. Nikt jednak nie odważył się szukać Karoliny. Mijały godziny, a Karolina nie wracała. Na drugi dzień co śmielsi ruszyli na poszukiwania, powiadomiono proboszcza, ten zaś z kolei wystąpił energicznie do władz wojskowych. Wszczęto poszukiwania na większą skalę, komenda wojsk rosyjskich przydzieliła nawet kilku żołnierzy, którzy przeszukali las zgodnie z tym, co opowiadali chłopcy, ostatni świadkowie zmagań dziewczyny z napastnikiem – wszystko na próżno. Przepadła jak kamień w wodę. Nikt nie przypuszczał że Karolina na skutek ucieczki, znalazła się na skraju lasu, do którego została uprowadzona. 4 grudnia odnalazł ją tam zupełnie przypadkowo Franciszek Szwiec, który zbierał gałęzie na opał. Nie miał wątpliwości że była to poszukiwana od dwóch tygodni 16-letnia Karolina Kózkówna. Dziewczyna leżała na wznak z otwartymi oczami zwróconymi ku niebu, pośród olch na mokradłach ledwie ściętych pierwszym mrozem, posypanych pierwszym śniegiem. Na twarzy zastygło cierpienie - niemy świadek stoczonej walki.
Rozmieszczenie ran na ciele Karoliny Kózki. Dopiero jednak w domu, gdy obmywano ciało Karoliny, ujawniła się cała prawda tej śmierci. Bose, ubłocone nogi były podrapane kolcami ostrężyn i głogów, przez które się przedzierała uciekając. Na szyi pod brodą widniał czarny skrzep, a od lewego obojczyka ku prawej piersi ciągnęła się głęboka rana. Nie stwierdzono jednak zgwałcenia. Odniesione rany były świadectwem dzikości napastnika, który nie mogąc jej zniewolić, szalał z szablą w ręku, rąbiąc, gdzie popadło. Gdy upadła martwa, zbrodniarz schował szablę i dołączył do swoich. Nigdy go nie odnaleziono. Kilkadziesiąt minut heroicznych zmagań sprawiło, że ludzie zaczęli zupełnie inaczej patrzeć na życie Karoliny. Zrozumieli to, co przedtem wydawało się im dziwactwem, na co wcześniej co najwyżej wzruszali ramionami. Zaczęli zauważać głębiej tam, gdzie przedtem widzieli przesadę, a codzienna wierność Karoliny Bogu nabrała wyrazu świadectwa. Już ludzie zgromadzeni na pogrzebie w niedzielę 6 grudnia, a zebrało się ich ponad 3 tysiące, pod wrażeniem tego, co się stało, w atmosferze żalu, dawali wyraz przekonaniu o świętości jej życia, a to, co zaszło, zaczęto nazywać męczeństwem. Droga Karoliny do oficjalnej chwały Kościoła była stosunkowo krótka jak na
zwyczaje Kościoła, a to dlatego, że jej sprawę poprowadzono po linii męczeństwa
(w takim przypadku nie potrzeba czekać na świadectwo cudu). Jednakże nim zapadła
taka decyzja, w Kongregacji do spraw Świętych długo dyskutowano czy morderstwo
popełnione na Karolinie przez żołnierza należy zaliczyć na smutne konto wojny,
czy też było to męczeństwo w tradycyjnym rozumieniu oddania przez chrześcijanina
życia za wiarę. Widocznie skłaniano się do sprowadzenia sprawy Karoliny na
zwykłą, znacznie dłuższą drogę dowodzenia heroiczności cnót, skoro biskup Jerzy
Ablewicz, całym sercem zaangażowany w sprawę beatyfikacji Karoliny, wróciwszy
kiedyś z Rzymu powiedział, że jeśli sprawa jej męczeństwa nie przejdzie, to
przynajmniej będziemy mieli (myślał o rodzinie Kózków) obraz wzorowej rodziny
chrześcijańskiej.
Sarkofag bł. Karoliny Kózki. Do Tarnowa papież przybył z Lublina. Pogoda, niestety, popsuła się, i to już
na powitanie Dostojnego Gościa. Cały wieczór siąpił deszcz, a nad ranem, gdy
wielotysięczne rzesze pielgrzymów wędrowały na spotkanie z papieżem, runęła
potężna ulewa. Na placu beatyfikacyjnym rozmiękły drogi, co uniemożliwiło
papieżowi przejechanie pomiędzy sektorami. Ogromna, licząca ok. 1,5 mln rzesza
ludzi nie mogła, niestety z najdalszych sektorów zobaczyć papieża. Ale Jan Paweł
II w lot wyczuł sytuację i przejął kierowanie tym rozentuzjazmowanym morzem
ludzi. Gestem szeroko i daleko wyciągniętych ramion zdawał się pozdrawiać
właśnie tych najdalej stojących, a potem przemówił w sposób prosty, ciepły i
swojski: |
|
SKALSKI M. : Małe co nieco o Stefankach i Borzęckich. Warszawa :
Biuletyn rodzinny, 2006, Nr 8.
Jacenty Stefanek (ok.1786–1832) przez całe życie mieszkał w Kudłowie.
Ożeniony był z wiele starszą od siebie Ewą, z domu Krulówną
(ok.1778-1848). Kudłów leżał w parafii gołąbskiej. Gdzie dokładnie
leżała ta wieś nie wiemy, współcześnie ta nazwa nie występuje. Jacenty i
jego żona urodzili się jeszcze jako poddani króla Stanisława Augusta
Poniatowskiego. Z Borzęckimi wiąże się sporo ciekawych wydarzeń historycznych. Najstarszy zidentyfikowany przodek Zofii [Borzęckiej] żył na przełomie XVIII i XIX wieku. Nazywał się Piotr Borzęcki. „...był mężczyzną przystojnym choć ze śladami ospy, nosił się po polsku...” Przez wiele lat pracował jako marszałek dworu księcia Adama Kazimierza Czartoryskiego, generała ziem podolskich i jego żony Izabeli w Puławach. Piotr Borzęcki był dobrym gospodarzem majątku Czartoryskich. „...dzierżył władzę nad dworem, liberią, paziami i dworzanami, surowo przestrzegał porządku i karności...” W 1786 roku książę generał postanowił zrobić objazd ziem podolskich, aby uzyskać odpowiednią liczbę kresek na sejm. Wezwał do siebie marszałka dworu i ustalił z nim marszrutę oraz noclegi. [Piotr] Borzęcki zorganizował podróż wzorowo. „...Księstwo pojechali poszóstą karetą, za którą sunął lekki koczyk z garderobą, garderobianą, kamerdynerem i golibrodą. Adiutanci księcia: Berken, Orłowski i Niemcewicz jechali konno. Trzej sekretarze, marszałek dworu, kapelan i doktor Goltz podróżowali w karetach lub koczach. W czternastu krytych brykach, każda w siedem koni, pomalowanych pięknie, z cyframi księcia Czartoryskiego po bokach, wieziono spiżarnie i kuchnie, piwnicę i paszteciarnię, kawiarnię i wyroby cukiernicze oraz kredens. Na kozłach siedzieli furmani w żupanach, ferezjach i wysokich czapkach...” Piotr Borzęcki dbał o autorytet swojego chlebodawcy. „...Wszędzie gdzie wspaniały orszak przejeżdżał, budził wielką sensację. Szczególnie Murzynek Osman i nie znane w Polsce, sprowadzone aż z Carogrodu, dwugarbne wielbłądy, których było czternaście i które z powagą dźwigały namioty i kufry...” [Piotr] Borzęcki
był niewątpliwie człowiekiem majętnym, co potwierdzałaby zresztą jego
funkcja. Łaska pańska jednak na pstrym koniu jeździ. Po powstaniu listopadowym w
1831 roku wojska rosyjskie w ramach represji splądrowały pałac Czartoryskich w
Puławach, a właściciele musieli się ewakuować. Piotr Borzęcki pomagał
sędziwej księżnej Izabeli Czartoryskiej wywozić i ukrywać wyposażenie pałacu
m.in. do Zamojskich do Podzamcza koło Maciejowic i do księżnej Jabłonowskiej do
Kocka. Syn Jakuba Borzęckiego, Michał Borzęcki stracił rodziców jeszcze jako chłopiec. Razem z bratem Jackiem [Borzęckim], prawdopodobnie za namową rodziny zmarłej matki, Maryanny ze Szlendaków przenieśli się do Kośmina. Tam obydwaj chłopcy pracowali na służbie u bogatych gospodarzy. Ponieważ Michał Borzęcki sprawdził się jako dobry i odpowiedzialny pracownik na służbie, rodzina postanowiła zrobić z niego gospodarza. Kiedy zmarł młodo mąż Katarzyny Szlendakowej, Michał Borzęcki został wyswatany na jej drugiego męża. Młody mąż miał czym zarządzać, gospodarstwo w Kośminie było jak na tamte okolice całkiem duże, bo sześćdziesięciomorgowe (około 34 ha). I tak w 1865 roku urodziła się Zosia Borzęcka, późniejsza żona Jana Stefanka. |
SKALSKI M. : Jeszcze co nieco o Borzęckich i Stefankach. Warszawa : Biuletyn rodzinny, 2006, Nr 10.
Michał i Katrzyna Borzęccy mieszkali w
Kośminie. Powodziło im się
chyba nie najgorzej. Michałostwo Borzęccy mieli co najmniej cztery
córki i trzech synów. Dzieci odbierała „babka Raczyńska”, czyli miejscowa
„położna”. Wszyscy się jej bali, a dzieci marły przy porodach. Z dzieci, które
ocalały przy kolejnych narodzinach, każde dorosło zdrowo i założyło własną
rodzinę. Gdzieś jeszcze w rodzinnej pamięci tli się opowieść Marianny Rułkowej, jak będąc
dziewczynką pojechała ze swoją matką, Zofią [Borzęcką] na spotkanie rodzinne do
Witowic. Działo się to w ostatnich latach XIX wieku, był piękny letni dzień, do
domu rodzinnego w Witowicach przyjechała babcia
małej Marysi - Katarzyna
Borzęcka oraz jej liczne córki z dziećmi. Marianna wspominała ten dzień z
zachwytem i radością głównie z powodu eleganckiej sukienki, pięknej pogody i
zabawy w chowanego ze swoimi kuzynkami.
Zofia z Borzęckich Stefanek. Matka Marianny - Zofia [Borzęcka] była kobietą pogodną, ale i stanowczą. Wiedziała
czego chce i potrafiła to wyegzekwować. Mimo, że często chorowała musiała w
życiu sobie radzić sama. Dzieci wychowała najlepiej jak potrafiła, starając się
być kobietą postępową. Nie była typową żoną, jak na ówczesne stosunki na wsi,
gdzie żona była pod każdym względem podporządkowana mężowi. Michał Borzęcki, ok. 1834- zm. przed 1900 + Katarzyna Kawka, I voto Szlendak, 1830-1903 Kośmin. Dzieci: Zofia. Zofia Borzęcka, 1865-1935 + Jan Stefanek, 1856- ok.1911, Borowa, syn Józefa i Marianny Michalskiej, zamieszkałych w Borowej. Dzieci: trzynaścioro (siedmioro zmarło przy porodzie, pierwsze które przeżyło: syn urodzony w 1887 roku). |
GRYGLASZEWSKI
P. : Malwina Janowska (1842-1926) zapomniana nauczycielka z Wolnicy.
Kraków : 2010. Dnia 8 marca 1926 roku dzienniki krakowskie i lwowskie zamieściły informację o śmierci Malwiny z Borzęckich Janowskiej, wieloletniej nauczycielki i dyrektorki szkoły im. Tadeusza Czackiego w Krakowie. Wspomnienia pośmiertne ukazały się między innymi w krakowskim konserwatywnym „Czasie”, lwowskim liberalnym „Wieku Nowym”, klerykalnym i antysemickim „Głosie Narodu” oraz w wydawanym w Krakowie polskojęzycznym, żydowskim „Nowym Dzienniku”. Wszystkie te gazety, bez względu na sympatie i antypatie polityczne i społeczne, jednobrzmiąco podkreślały zasługi Malwiny Janowskiej, jej zaangażowanie w kształcenie i wychowanie dziewcząt żydowskich i chrześcijańskich, działalność publicystyczną i literacką, szlachetność charakteru i patriotyzm. Czym zasłużyła sobie ta skromna nauczycielka na takie pochwały? I dlaczego przypominamy jej osobę na łamach forum poświęconemu Kazimierzowi? Rodzina, pierwsze lata życia i edukacja Malwina [Borzęcka] urodziła się w 1842 roku, prawdopodobnie w Krakowie. Jej rodzicami byli Antoni Borzęcki herbu Półkozic oraz Hortensja Jaxa-Rożen herbu Gryf. Pochodziła więc po mieczu i po kądzieli ze szlacheckich rodzin o starych korzeniach i tradycjach, lecz na początku XIX wieku już mocno zubożałych. Dla niezamożnej panny z dobrego domu jedynym „ratunkiem” w ówczesnych czasach było dobre zamążpójście lub wykształcenie dające możliwość pracy i zarobkowania. Tą pracą było najczęściej zajęcie nauczycielki. I taką drogę wybrała Malwina. W wieku 20 lat rozpoczęła pracę w Krakowie w żeńskich szkołach, najczęściej 4 klasowych, przeznaczonych dla dziewcząt z uboższych mieszczańskich domów. Przez krótki czas pracowała też jako nauczycielka w wiejskich szkołach w powiecie sądeckim. W 1863 roku wsparła ruch powstańczy jako sanitariuszka. W 1866 roku wyszła za mąż za Władysława Janowskiego, powstańca styczniowego, szlachcica z rodu pieczętującego się herbem Ślepowron. Władysław [Janowski], również niezamożny, trudnił się administrowaniem lasów w różnych majątkach, przy czym najdłużej pozostawał na Żywiecczyźnie, stąd na Malwinę spadło utrzymanie i siebie samej, i dwójki dzieci: Stanisława i Bronisławy.
Malwina Borzęcka, 1864 Przybliżając tu osobę Malwiny z [Borzęckich] Janowskiej warto wspomnieć kilka słów o jej synu i córce. Starszym dzieckiem Malwiny i Władysława Janowskich urodzonym w 1866 roku był Stanisław. Artysta malarz, pejzażysta i portrecista, absolwent Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie i Monachium, również scenograf i reżyser teatralny. Stanisław był współtwórcą między innymi nie zachowanych do dziś „Panoramy Tatr” i „Panoramy Lwowa”. Był też żołnierzem II Brygady Legionów Polskich, dokumentalistą jej dziejów w szkicowniku, na płótnie i kliszach fotograficznych. Był też mężem wybitnej dramatopisarki Gabrieli Zapolskiej. Drugim dzieckiem Janowskich była Bronisława, urodzona w 1868 roku, znana później pod nazwiskiem Rychter–Janowska. Bronisława zasłynęła jako malarka polskich dworków, również publicystka i pisarka. Obrazy Stanisława i Bronisławy zdobią liczne muzea polskie i zagraniczne: Muzeum Narodowe, Muzeum Historyczne Miasta Krakowa, Muzeum Watykańskie i wiele innych.
Fotografia rodzinna
Hortensji Jaksa-Rożen Malwiny z Borzęckich Janowskiej Stan
kazimierskiego Ratusza położonego na placu Wolnica w drugiej połowie XIX
wieku był opłakany. Po najeździe szwedzkim popadał w coraz większą
ruinę, w XVIII wieku w skutek defraudacji przez radnych kazimierskich
funduszy przeznaczonych na remont uległ częściowemu zawaleniu. Ratunkiem
dla tego zabytku okazała się adaptacja na szkołę. W odremontowanym i
rozbudowanym, według planów Stefana Żołdaniego, ratuszu otworzono w 1875
roku szkołę miejską. W zasadzie były to dwie szkoły – męska i żeńska,
początkowo pod wspólną dyrekcją. W gronie nauczycielskim tej szkoły, od
początku jej istnienia, była właśnie Malwina z
[Borzęckich] Janowska. Musiała być już
wówczas doświadczoną nauczycielką, skoro przy jej nazwisku dopisano
„członkini Towarzystwa Pedagogicznego”. Podobny dopisek był tylko przy
nazwisku dyrektora szkoły i jeszcze jednego nauczyciela. Duże grono
pedagogiczne, liczące blisko dwadzieścia nazwisk, świadczyło, że szkoła
kształciła bardzo dużą grupę chłopców i dziewcząt. Kilka lat później
nastąpiło rozdzielenie na dwie szkoły: „V. męską szkołę 4 klasową im.
Kazimierza Wielkiego” i „VI. żeńską 4 klasową szkołę im. Tadeusza
Czackiego”. Ten rozdział dokonał się przed 1879 rokiem. Swoją misję edukacyjną [Malwina z Borzęckich] Janowska spełniała nie tylko przez nauczanie szkolne. Pisała drobne powieści „przeznaczone dla ludu”, jak wówczas to określano, które drukowała w „Wieńcu i Pszczółce”, lwowskim tygodniku skierowanym do mieszkańców wsi galicyjskich i mającym za cel podniesienie poziomu oświaty i kultury. Jej pseudonim literacki brzmiał „Zośka z Wojnarowy”. W Wojnarowej bowiem zaczynała swą nauczycielską drogę zawodową. Znana jest również jej korespondencja z Teofilem Lenartowiczem, polskim poetą, powstańcem i emigrantem, korespondencja publiczna na łamach gazet ... pisana wierszem. Namawiała ona usilnie Lenartowicza do powrotu do kraju. Wiersze Janowskiej nigdy nie pozostawały bez odpowiedzi Lenartowicza, jednak nie dał się przekonać do powrotu. Powróciły do Krakowa dopiero jego prochy, które złożone zostały w Krypcie Zasłużonych na Skałce.
Malwina Janowska Opłakiwana śmierć Malwiny Janowskiej Malwina z [Borzęckich] Janowska zmarła 6 marca 1926 roku i pochowana została w grobowcu rodzinnym, obok swojego męża Władysława, na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie (kw. VI). We wspomnieniu pośmiertnym o Malwinie Janowskiej opublikowanym w „Nowym Dzienniku” dzień po pogrzebie czytamy:
Śp.
[Malwina z Borzęckich]
Janowska, będąc przez dziesiątki lat nauczycielką, a następnie
dyrektorką szkoły w dzielnicy żydowskiej wychowała kilka generacyj
młodzieży żydowskiej. Jej wola została wypełniona. W dalszym ciągu wspomnienia czytamy:
Wczoraj odbył się na cmentarzu rakowickim pogrzeb przy licznym udziale publiczności.
Cmentarz Rakowicki w Krakowie - płyta nagrobkowa Malwiny Janowskiej i jej męża Władysława. Nakreślona tu postać Malwiny z [Borzęckich] Janowskiej, niestrudzonej działaczki na polu szkolnictwa, która całe życie zawodowe poświęciła kształceniu dzieci żydowskich z uboższych rodzin, jest świetlistym przykładem miłości do ludzi bez względu na narodowość, wyznanie, stan społeczny i materialny. Janowska była gorliwą katoliczką, po śmierci męża została nawet tercjarką III Zakonu św. Franciszka. Była prawdziwą chrześcijanką, która przykazanie miłości bliźniego realizowała całym swoim życiem i pracą. Kochała dzieci żydowskie i one ją kochały. Warto pamiętać o takich wielkich duchem postaciach! [Archiwum Bronisławy-Rychter Janowskiej (zb. pryw.); RYCHTER-JANOWSKA B : Mój dziennik 1912–1950. Ossolineum, Rps 12073; Nekrolog Malwiny Janowskiej. Czas, 1926; Nekrolog Malwiny Janowskiej. Głos Narodu, 1926; Nekrolog Malwiny Janowskiej. Nowy Dziennik (wydanie w krakowskie), 1926; Nekrolog Malwiny Janowskiej. Wiek Nowy (wydanie lwowskie), 1926; Szematyzmy Królestwa Galicyi i Lodomeryi z Wielkim Księstwem Krakowskim na rok..., Lwów : Nakładem Prezydyum C. K. Namiestnictwa, R. 1875-1905; KRASNOWOLSKI B. : Ulice i place krakowskiego Kazimierza. [W:} Z dziejów Chrześcijan i Żydów w Polsce. Kraków : Universitas, 1992; Wykaz ulic, placów i właścicieli domów w mieście Krakowie... zamknięty 1 marca 1892 r... ułożony przez Urząd Budownictwa Miejskiego w Krakowie, 1892; fotografie i reprodukcje z archiwum Piotra Gryglaszewskiego]. |
|
Muzeum Ziemi Miechowskiej. W dniu 14 maja 1908 r. zawiązano w Miechowie Oddział Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego. Prezesem został Henryk Zaporski, sekretarzem i skarbnikiem Tomasz Wiśnicki a członkami zarządu: dr Jan Nawroczyński, Walery Borzęcki, Józef Malewski, Ignacy Dotkiewicz, Napoleon Normark, Eugeniusz Nowakowski, Edmund Łukasiewicz i Frabciszek Wolczyński. Jednym z pierwszych działań Towarzystwa było założenie w Miechowie muzeum. |
Francuski bohater Charles Borzecki. Charles Alexandre Bronislas Borzęcki syn Aleksandra i Caroline Lorch, urodzony w XX dzielnicy Paryża, 4 listopada 1880 roku. Inżynier elektryk. W dniu 10 października 1910 roku otrzymał przydział do 3 Pułku Artylerii. W dniu 2 sierpnia 1914 powołany do czynnej służby wojskowej (lotnictwo). W dniu 3 listopada 1914 roku wcielony do eskadry C43 jako obserwator. W dniu 10 listopada 1916 na czas określony mianowany porucznikiem i przeniesiony do eskadry N62. Był najlepszym fotografem armii francuskiej. Specjalizował się w długich misjach rozpoznawczych daleko za niemieckich liniami. Jego zdjęcia często miały decydujący wpływ na przebieg najważniejszych ofensyw wojskowych pierwszej wojny światowej.
Charles Alexandre Borzęcki W dniu 25 czerwca dwa samoloty zwiadowcze grupy
G 4 z Charles'em Borzęckim jako obserwatorem wykonały misję zdjęciową na
tyłach wroga.
Dwa wielkie nazwiska szwadronu N 62 W sumie walkach
powietrznych z nieprzyjacielem Charles Borzęcki odniósł 5 udokumentowanych zwycięstw: W 1918 roku Charles Borzęcki został przeniesiony do rezerwy. Odznaczony orderem Legii Honorowej, Medaille Militaire i Croix de Guerre.
Caudron G 4 eskadry C 43 na tle pierwszej wersji samolotu L3,
w rejonie Villers-Bretonneux w lipcu 1916
Médaille
Militaire, 4 sierpnia 1916.
Legia
Honorowa, 8 marca 1917. W 1929 roku, Charles Borzęcki był zatrudniony w Geograficznej Służbie Indochin w Hanoi (obecnie Wietnam). Zmarł w Boom (Sarthe) 30 maja 1959 roku. Pochowany na cmentarzu Sopwith, kwatał 1, kwatera A2. [Carte du site Spa 62; Escadrille C 43 - SOP 43 - BR 4; Escadrille N 79 - SPA 793] |
Historia obrazu. [W:] Parafia Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w
Komorowie.
Włodzimierz i Zofia Borzęccy. Zofia [?] poślubiła zamożnego inżyniera Wacława Trojanowskiego. W 1916 roku w Petersburgu urodziła córkę Julię. Po wybuchu rewolucji sytuacja materialna rodziny drastycznie się pogorszyła. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości Trojanowscy przenieśli się do Warszawy. W tym czasie dwuletnia Lula (Julia ) zapadła na chorobę Heinego-Medina. Mimo intensywnego leczenia i kilku operacji, już do końca życia pozostała kaleką. Po jakimś czasie małżonkowie rozwodzą się. Zofia wychodzi powtórnie za mąż za znanego adwokata warszawskiego Włodzimierza Borzęckiego który wychowuje kaleką pasierbicę jak własną córkę. Borzęccy prowadzą „dom otwarty”. Dużo w nim gości, odbywają się wieczory taneczne. Na jednym z nich Lula poznała swego przyszłego męża. Ślub odbył się w 1936 roku. Małżeństwo to trwało jednak krótko, zaledwie kilka miesięcy, bo Juszkiewicz okazał się łowcą posagu i źle traktował ułomną żonę. Julia zostawiła wszystko i odeszła od męża. Nigdy więcej go nie spotkała, ale zachowała po nim nazwisko. Wojna zastała rodzinę Borzęckich w Milanówku. W 1941 roku umiera Pan Borzęcki. Zofia z córką Julią popadają w straszną biedę.
Julia Trojanowska |
Olga Boznańska była mistrzyną portretu o wnikliwym zmyśle obserwacyjnym. Malowała specyficzne studia postaci oparte nie tyle o precyzyjne odwzorowanie szczegółów stroju czy tła, ale o wydobycie charakteru, indywidualności portretowanej osoby. Co więcej, odrealniała wizerunki portretowanych, aby osiągnąć pełnię duchowego wyrazu [Anna Król]. Dzięki temu portrety Boznańskiej przełamywały surowy realizm. Wydobywały to, co niewidoczne na pierwszy rzut oka: cechy charakteru, uczucia, budujące osobowość człowieka. Do grona sportretowanych przez malarkę zaliczali się m. in. hrabia Zygmunt Pusłowski, Henryk Sienkiewicz, Wincenty Lutosławski, Maria Konopnicka i inni. Portret Marii Borzęckiej namalowany został z wykorzystaniem charakterystycznej dla Boznańskiej tonacji kolorystycznej: zieleni, brązów, czerni, różu. Barwa podłoża (tektura) istotnie dopełnia wizerunek pani w kapeluszu. Szerokie pociągnięcia pędzla, plamy kolorów zacierają kontury postaci, szczególnie w partii tułowia. Przez to obraz sprawia wrażenie odrealnionego. Istotne, pisano, że Boznańska przełamywała zdecydowanie konwencję portretu, który ukazywał kobietę jako istotę piękną, lecz pozbawioną własnej indywidualności a odrzucała idealizację kobiecych modeli [Zofia Ostrowska-Kębłowska]
Maria Borzęcka Wymiary: 51 x 39 cm Przedstawiona dama o łagodnym uśmiechu pojawia się również na obrazie artystki z 1920 roku, który w katalogach muzealnych widnieje pod tytułem „Portret pani z synkiem” lub „Portret kobiety z małym chłopcem” [Olga, 2014; Ostrowska-Kębłowska, 1957]
OSTROWSKA-KĘBŁOWSKA Z. : Studia nad portretami Olgi Boznańskiej. Muzeum Narodowe w Poznaniu. Studia Muzealne, 1957, T. 3. S. 52-111, Rys. 28 (S. 87). Twórczość Boznańskiej od pierwszych lat XX wieku (ok. 1905), aż do około 1920 r. cechuje charakter raczej jednolity. Nie znaczy to, aby wszystkie dzieła tego długiego okresu powtarzały jedynie zdobycze lat poprzednich. Boznańska tworzy w tym czasie cały szereg różnych rozwiązań, jednak zamiast szybkiego rozwoju i zdecydowanych zmian obserwujemy powolne dojrzewanie i samodzielne eksperymentowanie. Wśród dzieł tego rodzaju powstających już dość wcześnie (portret Konstancji Dygatowej z r. 1907) wyróżnia się grupa portretów malowanych w latach 1910-15, których kompozycja zarówno przez konsekwentne przeprowadzenie tego schematu, jak przez niemal hieratyczne i symetryczne ujęcie nabrała cech monumentalności...
Skłonność do możliwie wielostronnej
i bogatej charakterystyki człowieka powoduje,
że stosunek doń Boznańskiej jest
złożony. Czasem idzie artystka po linii Żaden polski portrecista tego czasu nie zdobył się na tak prawdziwy wizerunek polskiej burżuazji i inteligencji, ich towarzyskich ideałów, kultu bogactwa i związanej z tym niejednokrotnie pychy „dorobkiewiczów”, (portret pani H., lub portret pani z synkiem)... Mimo monumentalnej niemal kompozycji niektórych portretów, jest w charakterystyce tych osób jakiś niepokój, niepokój jaki cechuje życie, (portret pani H., liczne portrety kobiece, portret Karola Smólskiego, portret pani z synkiem).
Portret Pani z synkiem
|
|
MISIUK A. : Policja Państwowa 1919-1939. Warszawa : Wydawnictwo Naukowe
PWN, 1996.
W dniu 16 maja 1919 roku w Sejmie
przedstawiono projekt nowej ustawy o zunifikowanej służbie bezpieczeństwa który
jak było do przewidzenia wywołał burzliwą, trwającą kilka miesięcy debatę.
Ostatecznie jednak mimo wielu zastrzeżeń Sejm w dniu 24 maja 1919 roku uchwalił
ustawę o Policji Państwowej. W literaturze spotkać można sugestie że projekt
ustawy policyjnej nie był rodzimego autorstwa. Jego twórców upatrywano w
przedstawicielach angielskiej misji policyjnej która przebywała w Polsce w
latach 1919-1920. Sugestie te opierają się m.in. na wypowiedzi
Mariana
Borzęckiego będącego wysokiej rangi funkcjonariuszem Policji Państwowej,
który w przemowie wygłoszonej w 1920 roku na pożegnaniu angielskich doradców
podkreślił że „za pośrednictwem angielskich gości przeniesiono na grunt polski
zasady organizacji jednego z najlepszych na Świecie systemów policji
nowoczesnych państw praworządnych”. Wreszcie przyznano się otwarcie, iż taka policja istnieje i istnieć musi, dobrze się również stało iż wreszcie przestano ją traktować jako coś wstydliwego... W krótkim czasie po ujawnieniu istnienia Policji Politycznej, zaczęły uwidaczniać się uwidaczniać konflikty pomiędzy jej organami i administracją publiczną. Od 1925 roku trwała już zorganizowana kampania przeciwko dotychczasowej organizacji tej służby. Miała ona na celu całkowite podporządkowanie wywiadu i kontrwywiadu politycznego administracji politycznej. Na jednej z narad służbowych szef Policji Politycznej alarmował że w ciągu krótkiego okresu czasu jego wydział przechodzi już ósmą reorganizację. W tych warunkach nic się nie tworzy, a przeciwnie, burzy to co istniało wywołując zupełny chaos w dziedzinie bezpieczeństwa państwa...
Stanowisko to w pełni poparł Komendant
Główny Policji Państwowej Marian Borzęcki. Ostatecznie jednak przyjęto
rozwiązania kompromisowe które nie zadowoliły żadnej z zainteresowanych stron. |
MICHTA N. : Z lat walki. Warszawa : Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, 1975 MICHTA N., WARZNIEWSKI W. : Dzieje Polskiej Wojskowej Organizacji Rewolucyjnej w latach 1939-1943. Wojskowy Przegląd Historyczny, 1973, Nr 2. S. X. S[tanisław] Borzęcki ps. Tatarski miał być oficerem kontraktowym w 57 p[ułku] p[iechoty], potem był naczelnikiem więzienia we Lwowie, przed samą wojną pracował w firmie Polmin. W miechowskim znalazł się poprzez żonę, która miała tu siostrę.
Stanisław
Borzęcki dostawał informacje z Komisariatu Policji w Nasiechowicach. Podobno miał
też zaufanych wśród niektórych policjantów w Racławicach.
Stanisław Borzęcki w lasach miechowskich.
PWOR głosiła ideę jedności działania wszystkich Polaków, pragnących brać udział
w antyhitlerowskiej konspiracji. To decydowało o jej szybkim rozwoju, lecz stało
się jednocześnie przyczyną wewnętrznych tarć. Już w kwietniu 1940 roku w łonie
organizacji zaznaczyły się tendencje rozłamowe, które uległy nasileniu gdy po
napaści Niemiec na Związek Radziecki, a zwłaszcza po klęsce armii hitlerowskiej
pod Stalingradem w PWOR umocniły się wpływy lewicowe i proradzieckie. Lewicowcy
nawoływali do niezwłocznego podjęcia walki partyzanckiej, oraz stosowania
dywersji i sabotażu wszędzie tam gdzie tylko jest to możliwe, bez względu na
koszty. W ich mniemaniu rozprzestrzenienie się wystąpień zbrojnych przeciwko
okupantowi na ziemiach polskich nieuchronnie musiało prowadzić do osłabienia
jego potęgi militarnej na froncie wschodnim i w konsekwencji niosło nadzieję
szybkiego wyzwolenia kraju przez Armię Czerwoną. Z poglądami tymi nie zgadzali
się prawicowi członkowie PWOR. Zwracali oni uwagę na fakt że wzrost akcji
zbrojnych przeciwko okupantowi spowoduje wzmożenie działań represyjnych wśród
ludności cywilnej pociągając za sobą tysiące niepotrzebnych ofiar. Zwiększy
również ryzyko przypadkowych wpadek lub celowych denuncjacji zagrażając
istnieniu samych organizacji konspiracyjnych. Prawicowcom bliższe były raczej
hasła głoszone przez Narodową Organizację Wojskową i Związek Walki Zbrojnej
nawołujących do zachowania względnego spokoju i jednocześnie wskazujących
potrzebę prowadzenia dalszej rozbudowy struktur konspiracyjnych oraz dozbrajania
oddziałów bojowych w oczekiwaniu na chwilę wybuchu wielkiego zrywu narodowego.
Zryw ten miał nastąpić dopiero gdy rozgromione na froncie wschodnim wojska
hitlerowskie, wycofując się pod naporem Armii Czerwonej w głąb krajów
okupowanych stały by się niezdolne do podjęcia regularnej walki na swoim
zapleczu. Poglądy te przypominały scenariusz z 1918 roku kiedy to zbrojne
oddziały polskie własnymi siłami wyzwoliły kraj spod zaborów, ponosząc przy tym
stosunkowo niewielkie straty.
Wzmożona aktywność
organizacyjna i dywersyjna PWOR wzbudziła duże zaniepokojenie działającej na tym
samym terenie Narodowej Organizacji Wojskowej. W obawie przed wywołaniem przez
działania PWOR zakrojonego na szeroką skalę odwetu ze strony okupanta na
mieszkańcach powiatu miechowskiego rozważano nawet możliwość wydania
„Tatarskiego” i innych członków tej organizacji władzom niemieckim. Ostatecznie
jednak zdecydowano się na ich likwidację własnymi siłami. Sporządzeniem aktu
oskarżenia zajął się wywiad NOW. Wkrótce potem władze tej organizacji wydały
rozkaz zlikwidowania komendanta i jego najbliższych współpracowników. Z różnych
przyczyn akcje te zakończyły się jednak niepowodzeniem. Przypuszczalnie były one
jednak koordynowane z działaniami ZWZ gdyż niemal w tym samym czasie jeden z
byłych członków PWOR a obecnie aktywista ZWZ wykradł w nocy nadajniki oraz
maszynę do pisania i powielacz pozbawiając w ten sposób organizację łączności i
możliwości wydawania „Ogniem i mieczem”. „Nie wiadomo jakim sposobem ale
„Tatarski” zdołał wydrukować jeszcze ostatni pożegnalny numer tego pisma.
Uukazał się on w dniu 5 kwietnia 1943 roku i ponownie nawoływał on do podjęcia
akcji dywersyjnych. |
|
Stanisław Jozef Borzęcki. 304 (Polish) Squadron - RAF.
Stanisław
Józef Borzęcki. Był pilotem. Urodził się 5 sierpnia 1921 roku w Słobodce
Dzuryńskiej w województwie Tarnopolskim. Był najmłodszym z czworga dzieci
Jana i Marii Borzęckich. Do szkoły uczęszczał w Trembowli. W 1938
roku złożył dokumenty do SPL w Dęblinie. Od 30 września 1938 roku do 3 stycznia
1939 roku odbywał Zasadniczą Służbę Wojskową w 54 Pułku Piechoty. Przydzielony
do Eskadry nr 1 przy Akademii Sił Powietrznych w Dęblinie. Początkowo studiował
tylko teorię ale od 1 kwietnia do 10 czerwca 1939 roku miał również szkolenie
praktyczne. Zostało ono przerwane z powodu zbliżającej się wojny z
Niemcami. W końcu sierpnia 1939 roku awansowany na kaprala. W czasie kampanii
wrześniowej wraz z innymi kadetami pod dowództwem majora Moszkowskiego
przekroczył granicę z Węgrami. Został natychmiast internowany w obozie Nagy-Kata.
W tym początkowym okresie wojny ochrona obozu nie była jeszcze rygorystyczna
dzięki czemu 16 października 1939 roku udało mu się z niego uciec. Niemal na
pewno dzięki pomocy polskiego korpusu dyplomatycznego który dostarczał fałszywe
dokumenty i pieniądze aby pomóc przedostać się naszemu personelowi wojskowemu na
Zachód udał się
przez Budapeszt, Belgrad i Saloniki do Aten w Grecji. W
dniu 25 października 1939 roku wypłynął z portu Pireus w Atenach do Marsylii we
Francji gdzie wstąpił do sił polskich na emigracji. Przybył do Lyon-Bron ale nie
miał możliwości kontynuowania szkolenia lotniczego. Po kapitulacji Francji
opuścił Lyon-Bron i ruszył droga morską do Wielkiej Brytanii gdzie przyjechał w
dniu 1 lipca 1940 roku. Został wysłany do RAF w Kirkham (Lancashire) a następnie
5 sierpnia 1940 roku do polskiej bazy koło Blackpool gdzie otrzymał numer
serwisowy P-783410. Jego zadaniem było tam uczenie się języka angielskiego oraz
zapoznanie z brytyjskim sprzętem i środkami. W okresie od 23 stycznia do 23
lipca 1941 roku brał udział w kursach w jednostce nr 1 Polskiej Szkoły Lotnictwa
w Hucknall (Nottighamshire), jednostce nr 10 Szkoły Bombardowania i Wiedzy
Artyleryjskiej w Dumfries w Szkocji i 18 OTU w Bramcote (Nuneaton, Warwickshire).
24 lipca 1941 roku wysłany do dywizjonu 304 RAF w Lindholme koło Doncaster
(Yorkshire). W nocy z 5 na 6 sierpnia 1941 roku poleciał jako drugi pilot na
swoją pierwszą misję bojową do Frankfurtu. W nocy z 11 na 12 sierpnia 1941 roku
w samolocie Wellington N2852 (Nz-D) uczestniczył w misji bombowej, która z
powodu złej pogody została odwołana. Załoga jego samolotu nie usłyszała jednak
rozkazu wycofania się, a ponieważ nie mogła znaleźć właściwego celu
zbombardowała
Essen. W drodze powrotnej silnik ich samolotu uległ awarii i
zaczęli tracić wysokość. Na rozkaz kapitana dwóch członków załogi ewakuowało się
skacząc na spadochronach. Samolot jednak wylądował bezpiecznie w RAF East
Wretham w Norfolk. Sierż Borzęcki i reszta załogi polecieli następnego
dnia z powrotem do RAF Lindholme.
Załoga Vickers Wellington N2852, NZ D for
Dolores |
BARTOSZEWSKI W. : Warszawski pierścień śmierci. Warszawa : Zachodnia Agencja Prasowa, 1970. DOMAŃSKA R. : Pawiak, więzienie gestapo. Warszawa : Wydawnictwo Książka i Wiedza, 1978. W dniu 20 listopada1943 roku, około godziny 1130 w pobliżu toru kolejki na Ługach (przedmieście Otwocka) hitlerowcy rozstrzelali 20 więźniów Pawiaka. Jedną z ofiar był Wojciech Borzęcki. Urzędowy komunikat o tej egzekucji który ukazał się w dniu 23 listopada 1943 roku brzmiał następująco:
W dniu 22.09.1942 roku odjechał z Warszawy do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu transport 107 więźniów. Na liście przeznaczonych do wywiezienia widniał Lucjan Borzęcki, więzień Pawiaka. Tego samego dnia transport dotarł do celu jednak w obozie oświęcimskim zarejestrowano tylko 74 nowych więźniów (w tym Lucjana) pod numerami obozowymi 64779-64853. W dniu 28.04.1943 roku odjechał z Warszawy do obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu transport 400 mężczyzn i 107 kobiet. Na liście przeznaczonych do wywiezienia widniała Janina Borzęcka.
Więzienie „na Pawiaku”
przy ulicy Dzielnej 24 w Warszawie W początku czerwca 1943 roku powstanie żydowskie w Getcie Warszawskim dogorywało. Hitlerowcy już od miesiąca prowadzili tu bezwzględną pacyfikację stosując taktykę spalonej ziemi. Postępujące wyniszczenie dzielnicy żydowskiej spowodowane wypaleniem do piwnic setek domów i obróceniem w ruinę całych ulic doprowadziło do zupełnego wyludnienia okolic Pawiaka. Ta dogodna sytuacja umożliwiła hitlerowcom dokonywanie potajemnie, masowych mordów w pobliżu więzienia. Więźniów Pawiaka, a czasem także osoby bezpośrednio przywiezione z miasta rozstrzeliwano w bramach i na podwórkach spalonych kamienic. Egzekucji dokonywano głównie na terenie posesji przy ulicy Dzielnej 25 i 27, w pobliżu domu przy ulicy Nowolipki 29 oraz w podwórzu kamienicy przy ulicy Zamenhoffa 29. Pierwsza z nich miała miejsce już 7 maja 1943 roku. Tego dnia w południe, w bramie domu przy ulicy Dzielnej 27 rozstrzelano 82 więźniów politycznych Pawiaka (77 mężczyzn i 5 kobiet) oraz 5 kobiet przywiezionych prawdopodobnie z innego więzienia warszawskiego lub z siedziby Gestapo w Alei Szucha. Wśród rozstrzelanych znajdowała się Jadwiga Helena z Makowskich Borzęcka. (członek PPR, aresztowana 25.02.1943). Była wtedy w ósmym miesiącu ciąży.
Kamienica przy ulicy Dzielnej 21 w Warszawie (Warszawa, b.r.). W dniu 23.05.1944 r. od rana do godziny 18-tej na podwórzu Pawiaka trwała selekcja wśród 2140 więzionych tam mężczyzn. Wybrano 1000 z nich i podzielono na trzy grupy. Następnego dnia między godziną 230 i 700 rano wyselekcjonowani mężczyźni byli wywożeni na bocznicę kolejową przy ulicy Towarowej. Tam krępowano im ręce i wpychano do wagonów. Tak sformowany transport, skierowano do obozu koncentracyjnego w Stutthof. Przez całą drogę pociąg był wyjątkowo silnie strzeżony przez uzbrojonych w karabiny maszynowe żołnierzy W dniu 24.05.1944 r. transport dotarł do celu jednak w obozie zarejestrowano tylko 859 nowych więźniów pod numerami obozowymi 35417-36275. Był wśród nich Stanisław Borzęcki. |
KRAJEWSKI K, ŁABUSZEWSKI T. : Białostocki Okręg AK-AKO. Warszawa : Oficyna Wydawnicza Wolumen, 1997. W składzie
czwartego Obwodu AK
„Ostrołęka”
obejmującego swoimi działaniami teren przedwojennego powiatu ostrołęckiego
znajdowała się m. in. 11 Kompania
„Turośl”. Jej
dowódcą był podporucznik rezerwy piechoty Kazimierz Borzęcki,
pseudonim
„Ryś II”.
W połowie 1944 roku Kompania ta była dość osłabiona w wyniku odejścia dużej
grupy żołnierzy do działającego w okolicy oddziału partyzanckiego NSZ. W sumie
liczyła wtedy tylko 124 żołnierzy (w tym 1 oficer, 16 podoficerów i 107
szeregowców) zgrupowanych w dwóch plutonach. Mimo skąpego składu osobowego nie
utraciła jednak zdolności bojowej. Gdy w dniach 30.06 - 2.07.1944 r. żandarmeria
niemiecka aresztowała 11 osób (w tym 5 żołnierzy AK) zaraz zaplanowano akcję ich
odbicia. Przeprowadzona w dniu 3.07.1944 r. koło stacji Rudne Łyse akcja w
której udział wziął oddział partyzancki NSZ wsparty przez 5 osobowy patrol AK
podporucznika
„Rysia II”
zakończyła się pełnym sukcesem
jednak w czasie odbijania przewożonych koleją więźniów partyzanci NSZ
zabili 4 żandarmów. W odwet za poniesione straty w dniu 6.07.1944 r. Niemcy
przeprowadzili na terenie gminy Turośl masowe aresztowania zatrzymując w sumie
około 400 osób. Około 200 z nich zginęło potem w obozie koncentracyjnym
Stutchoff. Żołnierze AK, ostrzeżeni w porę przez wywiad organizacji, w
większości uniknęli wtedy aresztowania, jednak wielu z nich zagrożonych
zdekonspirowaniem musiało się potem ukrywać na terenie sąsiednich placówek co
dezorganizowało działalność oddziału. Z tego m. in. powodu nie powiodła się
zorganizowana wkrótce przez AK próba odbicia z transportu kolejowego do obozu,
pojmanych ludzi. |
DOMAŃSKI P. : Zarys rozwoju sportu w Żabnie od początków do 1990 roku. Żabno : Mała Poligrafia Redemptorystów w Tuchowie, 1995. Bardzo ciekawą i wielce zasłużoną postacią Klubu LZS Żabno był Feliks Borzęcki. Urodził się 8 listopada 1897 roku w Dąbrowie Tarnowskiej. Jeszcze przed pierwszą wojną światową był członkiem PSL. Później prawie całe swoje życie związał właśnie z Żabnem. Tu po odzyskaniu niepodległości zajął się czynnie sportem. Około 1920 roku został członkiem Klubu Sportowego „Dunajec” Żabno, przemianowanym później na Akademicki Klub Sportowy „Strzelec”. Jako zawodnik w barwach tego Klubu występował do 1925 roku. W wywiadzie udzielonym reporterowi tygodnika „Sport” tak wspomina początki Klubu:
Feliks Borzęcki Po pierwszej wojnie światowej powstał nasz Klub Sportowy „Dunajec” do którego garnęli się przede wszystkim rzemieślnicy. Pierwszym prezesem był adwokat i burmistrz miasta Stanisław Witek. Niestety nie przeżył drugiej wojny światowej gdyż zginął w Oświęcimiu. „Dunajec” słynął z dobrych piłkarzy i strzelców, dlatego nawet w końcu zmieniono mu nazwę na Akademicki Klub Sportowy „Strzelec”. Rozgrywaliśmy Zawody z okolicznymi drużynami, jeździliśmy także do Tarnowa, Mielca, Radomyśla i Bochni. Sport istniał wówczas na marginesie życia towarzyskiego. Warunki na pewno były gorsze niż dzisiaj ale sport cieszył się ogromnym powodzeniem. Nie było tak dużej konkurencji innych rozrywek i zawody sportowe miały dużą siłę przyciągania.
Po drugiej wojnie światowej Feliks Borzęcki nadal kontynuował swoją działalność sportową w naszym miasteczku. M. in. był inicjatorem rozbudowy trybun na stadionie Klubu. W tym czasie szatnia i magazyn sprzętu sportowego znajdowały się w budynku Ochotniczej Straży Pożarnej. Kiedy w początku lat sześćdziesiątych rozpoczęto jego remont, sprzęt przeniesiono do pomieszczeń po starym sklepie w domu Państwa Borzęckich. Nie był tu jednak składowany zbyt długo gdyż nową szatnię na rozbudowanym boisku sportowym oddano do użytku już w 1961 roku. Feliks Borzęcki na przestrzeni wielu lat pełnił również szereg funkcji społecznych w LZS „Żabno”. Można o nim powiedzieć że był stałym skarbnikiem Klubu. Funkcję tę objął na przełomie lat 1969/1970 i sprawował aż do 1982 roku, tj. do zakończenia swojej działalności sportowej. Za pracę i poświęcenie dla sportu Feliks Borzęcki otrzymał od władz szereg odznaczeń i wyróżnień. M. in. za wybitne zasługi położone dla rozwoju kultury fizycznej i sportu na wsi Prezydium Rady Głównej Zrzeszenia LZS przyznało mu w dniu 21 stycznia 1965 roku srebrną odznakę LZS. Złotą Odznakę LZS przyznano mu już w dniu 10 lutego 1967 roku. Uwieńczeniem działalności sportowej Feliksa Borzęckiego był otrzymany w dniu 19 czerwca 1981 roku Medal Za Zasługi Dla Rozwoju Kultury Fizycznej, Sportu i Turystyki na wsi tarnowskiej.
Żona Feliksa Borzęckiego Adela z Kwiecińskich oraz ich córka Alicja Borzęcka-Nikolov mieszkają w Żabnie, na ulicy Rynek 24, a brat Włodzimierz Borzęcki, w Warszawie na ulicy Batumi 2 m. 60, tel. 42-42-57 W latach 1946-1960 zawodnikiem LZS „Dunajec” Żabno był także Wiktor Borzęcki [Sport. Katowice, 11 lipca 1978 roku]. |
BORZĘCKI J. : Na własnych skrzydłach. Ossolineum, 1980. BORZĘCKA Elżbieta: Józef Borzęcki.
Meble o charakterze biblioteczek okupował Ojciec. Stosy książek i czasopism, w
pewnych odstępach czasu, ulegały koniecznej redukcji, co Ojciec czynił bez
sentymentów, zostawiając tylko to, co uznał za aktualne i ważne. Obok książek
pojawiały się teczki tematyczne z wycinkami prasowymi. Pod nocną lampką
osłoniętą duraluminiową resztką kadłuba
„Stratusa”,
poradniki konstruktora z nieskończoną liczbą tabel i cyfr, nabierały
szlachetnego piętna zużycia. Stuk spodeczka o szklankę z naparzoną
herbatą „Cholagoga nr II”,
regularnie kończył kolejny dzień z wielu pracowitych dni Ojca z lat
sześćdziesiątych zeszłego stulecia.
Józef Borzęcki urodził
się 19 marca 1928 roku w Olszanach k. Starego Sącza, jako syn Jana i
Wiktorii. Jego matka, pełna pokory i ojciec - człowiek głęboko myślący,
obdarzali małego Józka miłością tworzącą atmosferę bezpieczeństwa i wolności. To
ojciec wzbudził w pięcioletnim chłopcu wyobraźnię i zainteresowanie lataniem,
opowiadając o słynnym locie Stanisława Skarzyńskiego przez Atlantyk w 1933 r.
Przedwojenna atmosfera kultu dla lotnictwa, docierała do każdego zakątka
odrodzonej Polski. Lotnicy byli bohaterami mityngów i legend. Wzrastało
zapotrzebowanie na rodzimych konstruktorów.
Józef Borzęcki W bibliotece, sięgając do
rosyjsko-języcznych podręczników techniki lotniczej, poznaje swoją przyszłą żonę
- Anielę Plucińską, urodzoną w Nieświezu, znającą rosyjski. W
grudniu 1952 roku żeni się z Anielą. W 1953 roku urodziła się córka Elżbieta.
Młode małżeństwo przeprowadza się, wraz z rodzicami żony, do nowego mieszkania.
Tam zaczyna powstawać pierwsza konstrukcja. W 1954 roku przyszła na świat córka
Barbara. Na wiele lat przed śmiercią ojciec napisał wiersz:
Kiedyś ojciec fantazjował na temat własnej śmierci. Na liście tej „idealnej”, umieścił trzy życzenia: umrzeć jako pilot, w wolnej Polsce i gdzie lotnictwo amatorskie jest dozwolone. 14 października 1990 r. warunki atmosferyczne były sprzyjające do oblotów. W słońcu i cieple odbywał się ostatni lot „Skowronka”, który nagle zniknął z nieboskłonu i z oczu ostatnich obserwatorów wydarzenia. Doc. dr inz. Jerzy Wolf - rzeczoznawca lotniczy SIMP, pracownik Instytutu Lotnictwa w Warszawie, badający wypadek, stwierdził w swojej ekspertyzie, techniczna przyczynę katastrofy, która spełniła ostatnie z trzech życzeń Ojca... Zbigniew Bogusz, Józefa Borzęckiego przyjaciel i towarzysz przygód wielu.STRATUS
Początkowe starty odbywały się z silnikiem od czeskiej piły motorowej
„Pilana”(!).
Wskutek małej mocy silnika wystarczającej tylko do lotu poziomego wymagały one
wparcia przy pomocy naciągniętych lin gumowych. Liny przymocowane były do
stalowych kołków wbitych w ziemie a napinanie ich odbywało się przez holowanie
podczepionego do nich płatowca do tylu używając do tego samochodu-amfibii
Volkswagen pochodzącego jeszcze z II wojny światowej i w pełni odrestaurowanego
po wyciągnięciu z jeziora. Wyrwanie się kolka z ziemi w czasie jednego z takich
startów omal nie spowodowało tragicznego wypadku. Wówczas to podjęta została
decyzja o wzmocnieniu napędu przez zastosowanie mocniejszego lecz równie
lekkiego silnika. To były początki zmodernizowanej konstrukcji nazwanej później
„Altostratus”. CIRRUS
Była to najbardziej stabilna i bezpieczna konstrukcja pana Borzęckiego oparta na
drewnianym, krytym płótnem szybowcu Salamandra z obciętym
„nosem”
na zamocowanie silnika. Napędzany był 4-cylindrowym silnikiem Volkswagena z
obudową ze bardzo lekkiego stopu magnezowego. Posiadał klasyczny układ ogonowy
co umożliwiało starty i lądowania z bocznym wiatrem. Swoim zachowaniem w locie
przypominała szkolne szybowce typu Czapla i wybaczał wiele pilotażowych błędów.
Posiadał też hamulce aerodynamiczne. Zastosowane było tu również
„sterowanie sprzężone”. ALTOSTRATUS Kadłub, belka ogonowa usterzenie pozostało bez zmian ze „Stratusa”. Jednakże ta zmodernizowana konstrukcja posiadała nowy silnik. Własnoręcznie zmontowany z dwóch 2 cylindrowych, 2 suwowych silników „Rydel” zupełnie nowy 4-cylindrowy, 2-suwowy silnik w układzie „bokser” zwany później RB od Rydel-Borzęcki.
Józef Borzęcki i silnik
2-RB Oryginalne skrzydła
„Stratusa”
z byłego szybowca
„Żuraw”
zostały wymienione na lżejsze i o większej doskonałości (bardziej efektywne)
końcówki skrzydeł od szybowca
„Komar”. SKOWRONEK
Skowronek został wykonany w całości już po przeprowadzce konstruktora do Olesna
Śląskiego gdzie były znacznie lepsze warunki do budowy nowego motoszybowca już
na emeryturze. Silnik Volkswagena użyty do Skowronka był starym silnikiem
„Cirrusa”.
Wiele prób nowego zespołu śmigłowo-silnikowego zostało wykonanych na domowej
„hamowni”
i z kilku ręcznie wystruganych śmigieł najlepsze zostało zamocowane na stale. ANTKOWIAK Roch: Wspomnienie o Józefie Borzęckim.
Spacerując w dniu Święta Zmarłych po oleskim cmentarzu komunalnym
niejeden przystanął w rogu tej nekropolii obok charakterystycznego grobu
przy
którym umieszczono samolotowe śmigło a pomnik zdobi fotografia człowieka
w
czapce lotnika. Jest to grób znanego polskiego aeronauty Józefa Borzęckiego. |
100 lat firmy Borzęccy.
W dniu
6 grudnia 2008 roku rodzinna firma Borzęccy obchodziła 100-lecie działalności. Z tej
okazji do Karczmy u Borzanka na zaproszenie seniora rodu Michała Borzęckiego z
rodziną przybyło wielu znakomitych gości...
Zabytkowy zajazd z wozownią, wzniesiony pod koniec XVIII wieku z kamienia łupanego i cegły, tynkowany, korpus poprzedzony portykiem wspartym na dwu kolistych filarach, kryty gontem. W taki sposób można byłoby opisać najstarszy zarówno w Nowym Targu, jak i na „Szlaku Gotyckim” zajazd znajdujący się przy ulicy Waksmundzkiej 105.
„Hej, popijoj, popijoj, Borzanka nie mijoj. Tak śpiewali wędrowcy, przemierzający szlak winny i solny z Węgier z Egeru i Tokaju przez Niedzicę, Czorsztyn, Dębno, Nowy Targ do Wieliczki.
Historia zajazdu przy ulicy Waksmundzkiej 105 w Nowym Targu, była bardzo burzliwa. W 1976 roku zajazd musiał zostać przekazany na rzecz Skarbu Państwa w trybie ustawy o wywłaszczeniu nieruchomości. Skarb Państwa miał zamiar utworzyć w tym obiekcie regionalne muzeum ziemi nowotarskiej. Później obiekt przechodził z rąk do rak i systematycznie ulegał degradacji. W 1990 roku w wyniku braku jakichkolwiek prac budowlanych oraz braku dozoru obiekt zawalił się. Nie mogąc pogodzić się z taką niegospodarnością i marnotrawstwem poprzedni właściciel - Michał Borzęcki wystąpił o zwrot nieruchomości w trybie ustawy o gospodarce gruntami. Postępowanie reprywatyzacyjne zakończyło się w lipcu 1992 roku decyzją kierownika Urzędu Rejonowego o zwrocie nieruchomości. W grudniu 2003 w nowo wybudowanym zajeździe o nazwie „Karcma u Borzanka” odbyła się pierwsza impreza sylwestrowa.
„Hej Borzankowe imie nigdy nie zaginie! |
X |
Jeżeli chcesz szybko przejść do nadrzędnej strony kliknij poniższy interaktywny przycisk.
Jeżeli wykryjecie jakieś niezauważone przeze mnie błędy proszę o informację. Za wszelkie konstruktywne uwagi z góry serdecznie dziękuję.
W SUMIE OD ZAŁOŻENIA WITRYNY W 2005 ROKU ODWIEDZONO JĄ
JUŻ
RAZY