ROBERT BORZĘCKI
MOJA PRAWIE UKOŃCZONA
POWIEŚĆ
Są miejsca na świecie gdzie upór i odwaga człowieka przeciwstawia się najpotężniejszej sile na Ziemi – przyrodzie. Jest to opowieść o jednym z takich miejsc, niedostępnej, położonej wśród szczytów górskich polanie, na której wiele pokoleń śmiałków walczyło z naturą by wydrzeć jej tajemnice. Poświęcali wszystko, młodość, rodzinę, majątek. Niektórzy zapłacili najwyższą cenę – życie.
Doliny spały jeszcze kamiennym snem pogrążone w mrokach bezksiężycowej nocy, gdy
nad nagimi szczytami gór niebo już pojaśniało. Poranna mgiełka jeszcze przed
chwilą obficie spływająca stokami w dół rzedła z każdą chwilą aż zanikła
zupełnie. Czasami lekki zefirek zagwizdał gdzieś wśród traw lub strącił ostatnie
krople niedawnego deszczu z wiekowych drzew prastarego lasu. Potem nastawała
cisza. Znad wysokich nagich szczytów górskich powoli wyłaniała się wielka jasna
tarcza wschodzącego słońca. Jego promienie przeglądając się w kroplach porannej
rosy iskrzyły ogniem wszystkich barw tęczy. Świat wokół budził się z
odrętwienia. Zaczynał się nowy piękny dzień.
Był ranek pewnego lipcowego dnia kolejnego, wydawałoby się nieszczególnego roku.
Wysoko w górach na dużej hali z dala od szlaków turystycznych stała stara
góralska chata. Wokół rozpościerała się dziewicza puszcza. Do najbliższych
osiedli ludzkich było stąd trzy godziny morderczego marszu. Jedyna droga wiodła
tam stromo opadającym w dół głębokim jarem okresowo wysychającego strumienia.
Innego przejścia przez góry nie było.
Zaczynało już świtać, gdy martwą ciszę przerwało przeraźliwe skrzypnięcie drzwi.
Z chaty wyszli czterej chłopcy. Przystanęli na chwilę rozglądając się wokół.
Położona dużo niżej dolina spowita była jeszcze gęstą mgłą. Z drugiej strony na
tle jaśniejącego nieba rysowały się wyrastające z gęstego lasu wysokie szare
szczyty górskie. Ani ta dolina ani te szczyty nie były jednak celem wędrówki
chłopców. Oni szli na poszukiwanie zagubionej gdzieś wśród szczytów tajemniczej
polany, przed wiekami tętniącej życiem, na której jednak już od kilkuset lat nie
powstała ludzka noga. Nikt z nich nawet nie przypuszczał, że będzie to
największa przygoda ich życia.
Ruszyli w milczeniu. Cisza, jaka panowała wokół wskazywała, że trwająca od
tygodnia ulewa w końcu ustała. Skacząc, co chwilę przez spływające po zboczach
rwące strumienie wolno pięli się pod górę. Szli w kierunku majaczącej na
horyzoncie, czarnej linii prastarego lasu. Wiodła tam wąska ścieżka słabo już
widoczna wśród porastającej bujnie halę szarozielonej trawy. Gdy doszli do
skraju puszczy wokół było już jasno. Zatrzymali się. Przez chwilę jakby
bezradnie rozglądali się wokół. Z wyglądu przypominali zwykłych turystów.
Andrzej, najstarszy z chłopców – wysoki i szczupły wcale nie wyglądał na osiłka
zdolnego udźwignąć swój obficie wypchany plecak. Jako znawca historii górnictwa
i geologii szedł zawsze pierwszy wskazując kierunek. Nie był jednak kierownikiem
wyprawy. Nikt tu zresztą nie był kierownikiem. Robert – wysoki i barczysty o
cechach goliata odpowiadał za stronę techniczną. Jarek – niski grubasek poruszał
się ociężale ciągle posapując, głównie jednak, dlatego że na swoich barkach
dźwigał cały prowiant wyprawy. Jacek – najmłodszy z chłopców miał średni wzrost
i bardzo żywe usposobienie. W takiej wyprawie uczestniczył po raz pierwszy mając
raczej mgliste pojęcie o ewentualnych swoich obowiązkach.
Andrzej zdjął plecak i ostrożnie postawił go na ziemi. Przez chwilę czegoś
szukał. W końcu wyciągnął niewielką pożółkłą kartkę. Była to stara mapa
górnicza. Pozostali chłopcy zbliżyli się do niego.
Czego teraz szukamy? – spytał Jacek zaglądając Andrzejowi przez ramię.
Z mapy wynika, że gdzieś tu powinna być stara droga górnicza – odpowiedział mu
Andrzej i wskazując na ścianę drzew dodał – Przejdźmy się skrajem lasu a może
znajdziemy jej ślad. Potem pozostanie nam już tylko dotrzeć do polany.
Myślisz, że coś tam znajdziemy? – spytał wątpiąco Jarek. – Ta mapa powstała
prawie trzysta lat temu. Zobacz zaznaczyli tu same hałdy, więc wszystkie
podziemne wyrobiska już wtedy musiały być niedostępne.
Pamiętaj, że są jeszcze szkody górnicze – wtrącił Robert. – Stare wyrobiska
zawsze mogą się zawalić i odsłonić wejście do któregoś z nich.. Nieraz przecież
tak nam się poszczęściło.
Nie ma sensu dyskutować. Jak dojdziemy na miejsce to będziemy kombinować –
podsumował Jacek.
Najpierw jednak musimy to miejsce znaleźć – odparł Jarek.
No to chodźmy – uciął krótko Robert.
Ruszyli dalej. Andrzej szedł pierwszy uważnie rozglądając się dookoła to znów
zerkając na pożółkły papier. Pozostali chłopcy przeszukiwali zarośla na skraju
lasu. Nagle Andrzej zatrzymał się. Jeszcze raz spojrzał na mapę a potem dał znak
pozostałym. Po chwili wszyscy znikli w gęstwinie.
W lesie panował półmrok i błoga cisza. Nie było słychać świergotu ptaków. Między
wiekowymi drzewami na ciemnozielonym kobiercu mchu wyrastały wielkie rozłożyste
paprocie. Chłopcy z trudem przedzierali się przez ten gąszcz. Szli nikłym śladem
starej drogi górniczej. Wkrótce zeszli do głębokiego jaru. Jego dno pokrywała
gruba warstwa zeschłych liści. Panujący wokół półmrok rozjaśniał się coraz
bardziej. Chłopcy przyśpieszyli kroku. Jar kończył się na skraju wysokiej
skarpy. Widok, jaki teraz ujrzeli, zaparł im dech w piersiach. Poniżej
rozciągała się nieduża polana pokryta gładkim kobiercem soczystej zielonej
trawy. Ze wszystkich stron otaczał ją wianuszek stromych szczytów wyłaniających
się zza ciemnozielonej ściany lasu. Było południe.
Pięknie tu – westchnął Andrzej biorąc jednocześnie głęboki oddech.
Rzeczywiście jest niesamowicie – zachwycił się Robert. – Jeszcze nigdy czegoś
takiego nie widziałem.
Mieliśmy szukać starej kopalni a nie podziwiać krajobrazy – próbował sprowadzić
ich na ziemię Jacek.
Poczekaj chcę trochę odpocząć – zaprotestował Jarek.
Odpoczniesz na dole – przerwał mu Robert. – Chodźmy na tamtą hałdę jest
największa – dodał wskazując jedno z kamiennych usypisk wyrastające z bujnej
trawy. – Tam rozbijemy obóz i zrobimy odpoczynek.
Macie rację, chodźmy już – zadecydował Andrzej.
Chłopcy szybko zsunęli się w dół po stromym zboczu poczym skierowali się w
stronę największej z hałd. Hałda ta wyglądająca z daleka jak mała szara plamka
oślepiła ich teraz swoim białym blaskiem. Bez chwili wahania wspięli się na jej
wierzchołek. W milczeniu zdjęli plecaki. Andrzej ponownie wyciągnął mapę. Robert
z uwagą przyglądał się kamieniom.
To dziwne te odłamki wyglądają bardzo świeżo – powiedział po chwili. Nie są
zwietrzałe ani nawet pokryte porostami.
Może ulewne deszcze zmyły porosty – wtrącił Jacek zajęty właśnie rozpakowywaniem
swojego plecaka.
Nie sądzę. Po drodze mijaliśmy przecież liczne kamienie. Większość z nich była
aż czarna od różnego rodzaju nalotów i porostów – oponował Robert. – Coś tu nie
gra
Tej hałdy nie ma na naszej mapie. Musiała powstać już po zamknięciu kopalni –
oznajmił Andrzej, który już od dłuższej chwili uważnie przyglądał się starej
mapie.
A więc jednak był tu ktoś przed nami i to całkiem niedawno. Jestem ciekaw, kto i
czego tu szukał – wtrącił Robert.
Nie wiem. Sądząc jednak po wielkości tej hałdy wykonano tu potężne prace
górnicze – odpowiedział Andrzej.
Mówcie, co chcecie a ja idę się rozejrzeć – poinformował Jacek i wolno ruszył
przed siebie.
Tylko nie oddalaj się zbyt daleko – krzyknął za odchodzącym chłopcem Robert. –
Nie wiemy jeszcze czy jesteśmy tu sami.
Robert zbliżył się do Andrzeja. Obaj pochylili się teraz nad mapą. Żywo coś
dyskutowali, co chwila zerkając to na mapę to wskazując coś w okolicy. Ich
dyskusję przerwał nagły okrzyk Jacka.
Mam! Znalazłem!
Po chwili Jacek przybiegł zdyszany.
Tam na zboczu jest jakaś dziura – mówił zachłystując się powietrzem i wskazując
bliżej nieokreślony punkt za sobą.
Andrzej i Robert poderwali się na równe nogi.
Idziemy to sprawdzić – zadecydował Robert.
Chłopcy szybkim krokiem ruszyli w kierunku wskazanym przez Jacka. Po chwili
wszyscy trzej pochylali się nad wąskim lejem w ziemi. Z czarnego otworu wionęło
chłodne, wilgotne powietrze. Czuć było zapach pleśni. Pierwszy odezwał się
Robert.
E! To tylko dziura wymyta przez wodę – stwierdził.
Tak, ale ta woda musiała gdzieś odpłynąć. Może przedarła się tędy do jakiegoś
starego wyrobiska – odpowiedział mu Andrzej.
Schodzimy? – pytał w podnieceniu Jacek.
Chwila! Najpierw musimy się przyszykować! – upomniał go Andrzej.
I coś zjeść – dodał Robert.
Chłopcy wrócili do obozu. Jarek do tej pory nieinteresujący się zbytnio
poczynaniami swoich kolegów teraz wykazał umiarkowane zaciekawienie.
No i jak to wygląda? - spytał
Mamy wejście do starego chodnika! – wołał Jacek, który jeszcze nie ochłonął po
swoim odkryciu.
Jest jakaś dziura w ziemi. Wygląda na wymytą przez wodę – sprostował Robert
rozgrzebując jednocześnie swój plecak w poszukiwaniu jakiś produktów
spożywczych.
Myślę, że to stary chodnik. W dole widać resztki spróchniałych belek – dodał
Andrzej i zaczął ustawiać kuchenkę gazową.
Zaraz będziemy tam wchodzić – wszedł mu w słowo Jacek kręcący się bezradnie po
obozie.
Po zjedzeniu ugotowanego na prędce obiadu chłopcy rozpoczęli przygotowania do
zejścia pod ziemię. Z plecaków wyciągnięto gruby sznur i latarki. Chłopcy
przebrali się w robocze kombinezony. Jarek, który jak zwykle nie chciał brać
udziału w tego typu wyprawie rozsiadł się wygodnie na swoim plecaku. Andrzej
zwrócił się teraz do niego.
Zostajesz? – zapytał.
Jarek kiwnął głową.
Jeżeli nie będzie nas dłużej niż godzinę to wiesz, co masz robić? – spytał
Wiem – odpowiedział Jarek zerkając na zegarek.
No dobrze to możemy iść. Wszyscy gotowi?
Gotowi. Gotowi – odpowiedział Robert.
Do otworu pierwszy wczołgał się Andrzej.
W porządku możecie schodzić to jest stary chodnik! – krzyknął z dołu.
Na ten znak zaczął wczołgiwać się Robert a po nim Jacek. Po chwili wszyscy trzej
stali już w starym wyrobisku górniczym. Miało ono około 2 metry wysokości i
tyleż samo szerokości. Jego strop i ściany były zabezpieczone drewnianą obudową.
Belki, mimo iż już nieco spróchniałe trzymały się jeszcze mocno. Wszędzie było
bardzo wilgotno. Od czasu do czasu słyszeli głuche odgłosy spadających kropel
wody.
Gdzie teraz idziemy? – wyszeptał Jacek świecąc latarką to w jedną to w drugą
stronę.
Chodźmy na razie w lewo – zaproponował Robert i ruszył w tym kierunku.
Szli uważnie rozglądając się dookoła. Po chwili dalszą drogę zagrodziły im zwały
ziemi i kamieni.
Dalej nie przejdziemy, tu jest zawał – oznajmił szeptem Andrzej.
Zawrócili. Minęli szczelinę, przez którą się tu dostali jednakże po kilkunastu
metrach i z tej strony drogę przegrodziły im zwały kamieni.
Co teraz? - spytał Jacek.
Wracajmy, nic tu nie ma. Poszukamy czegoś sensowniejszego w innym miejscu –
odparł mu Robert.
Poczekajcie chwilę. Chcę się jeszcze rozejrzeć – zatrzymał ich Andrzej i zaczął
dokładnie przyglądać się ścianom. W pewnym momencie kierował światło latarki w
dół prawej ściany, pochylił się i wskazując wąską szczelinę tuż nad ziemią
podnieconym głosem wyszeptał
Patrzcie tu jest dalsze przejście – poczym nie czekając na odpowiedź wśliznął
się do otworu.
Przez chwilę słychać było szmer osypujących się kamieni poczym nastała cisza.
Co widzisz? – próbował dowiedzieć się Jacek.
Jest tam co! Wracaj! – zaniepokoił się Robert.
Nie otrzymali jednak żadnej odpowiedzi. Dopiero po chwili usłyszeli stłumiony
głos Andrzeja.
Poniżej jest drugi chodnik, ale przez metr trzeba przeciskać się w kruchej
skale. Możecie tu zejść, tylko uważajcie na kamienie.
Ja chcę iść pierwszy – oznajmił Jacek.
Dobrze. Ja będę Cię ubezpieczał – zgodził się Robert.
Dolne wyrobisko biegło poprzecznie poprzedniego. Było tej samej wysokości, ale
znacznie węższe. Jego szerokość nie przekraczała jednego metra. Nie posiadało
ono również żadnej obudowy. Chłopcy ruszyli najpierw w lewą stronę. Posuwali się
wolno uważnie obserwując strop, spąg i ściany.
Czy tu jest bezpiecznie? Dlaczego nie ma obudowy? – Jacek zwrócił się do
Andrzeja.
Wyrobisko, w którym się przedtem znajdowaliśmy to fragment starej sztolni. Jest
to taki chodnik, drążony poziomo na zboczu góry. Ponieważ początkowo przechodził
on przez warstwy ziemi i zwietrzałych, kruchych skał jego strop i ściany musiały
być wzmocnione belkami. Wyrobiska biegnące w litej skale na ogół nie
potrzebowały takich zabezpieczeń.
A tu mamy przodek górniczy – wszedł mu w słowo Robert wskazując na skalną
ścianę, która znienacka zagrodziła im drogę.
Chłopcy zawrócili. W przeciwnym kierunku chodnik stawał się bardziej kręty.
Początkowo ostro odbił w prawo a następnie zataczał łuk w lewo. W jego spągu
pojawiła się woda.
Może zawrócimy? – spytał niepewnie Jacek.
Co ty wody się boisz? Przecież mamy gumowce – zganił go Robert
Chłopcy ruszyli dalej a Andrzej kontynuował swoją wypowiedź
Widzisz Jacku te ślady – powiedział pokazując siatkę podłużnych rys na ścianie.
Tak, co to jest?– spytał Jacek
To są ślady po pracy pyrlikiem i żelazkiem. Żelazko to taki mały ostro
zakończony kilofek. Górnik przykładał go do ściany i pobijając od góry
pyrlikiem, czyli takim młotkiem obu stron tępo zakończonym odłupywał kawałki
skały. Pozostałością po tych pracach są te półkoliste rysy na ścianach i stropie
wyrobiska.
To musiała być bardzo ciężka praca – stwierdził Jacek.
O tak. W ciągu dwunastu godzin pracy górnik drążył zaledwie cztery centymetry
chodnika.
Po kolejnym zakręcie woda skończyła się. Chodnik biegł teraz prosto nieznacznie
wznosząc się do góry. Przeszli nim jeszcze kilkadziesiąt metrów. Nagle Andrzej
zatrzymał się.
Patrzcie – wyszeptał wskazując w głąb wyrobiska.
Na jego środku w niewielkiej komorze znajdowała się jakby studnia. Biło z niej
tajemnicze niebiesko-białe światło.
Co to może być? – spytał Andrzej.
Nie idźmy tam – wyszeptał Jacek.
Nie bądź tchórzem. Powinniśmy to sprawdzić – zganił go Robert.
Chłopcy ostrożnie zbliżyli do krawędzi studni. Zajrzeli do środka i zamarli.
Poniżej trzymetrowej głębokości szybiku znajdowała się duża jasno oświetlona
komora skalna. Na jej środku stał potężny dysk kształtem przypominający latający
spodek. Chłopcy zauważyli że nie jest on wsparty na żadnych podporach, tak jak
by wisiał w powietrzu. Na ścianach komory wisiały duże ekrany. Pod nimi ciągnęły
się wokół liczne stanowiska komputerowe. Przy talerzu stali dwaj ludzie w
białych fartuchach. O czymś rozmawiali. Poza nimi nie było tu nikogo.
Ci chłopcy, którzy napsuli nam tyle nerwów w Kletnie, Miedziance i Kowarach są
teraz tutaj – oznajmił dość wysoki mężczyzna o wyglądzie naukowca.
Można się było tego spodziewać – z ciężkim westchnieniem odparł jego rozmówca.
Był to postawny starszy pan. Jego twarz pokrywała gęsta siwa broda.
Jakie mają szanse dotarcia tutaj? – spytał.
Praktycznie żadne. Wloty wszystkich sztolni są zabezpieczone zawałami a górne
poziomy kopalni zalaliśmy wodą – odparł naukowiec.
To dobrze. Myślę, że to ich powstrzyma – stwierdził brodacz.
Chyba tak. W prawdzie w Miedziance i Kletnie ominęli nawet najtrudniejsze
przeszkody, ale woda i zawały skutecznie zniechęciły ich do dalszej penetracji
tych kopalni – odparł naukowiec.
A jakie szkody wyrządziła ostatnia ulewa? – spytał brodacz.
Większość szkód jest już usunięta. Na razie nie wiemy jedynie, co dzieje się w
krętym chodniku, bo woda wypełniła go pod sam strop. Posłałem dwóch ludzi na
najwyższy poziom, aby spróbowali to sprawdzić od góry – relacjonował naukowiec.
W tym momencie do komory wbiegł ubrany na wojskowo młody człowiek. Rozejrzał
się, podbiegł do stojących mężczyzn, skłonił się nisko i łapiąc oddech meldował.
Nieszczęście Panie! Woda wdarła się do wyrobiska numer pięć na pierwszym
poziomie a następnie szczeliną przedostała się do krętego chodnika. Teraz jednak
opadła na, tyle, że można tamtędy przejść.
Nie widzę w tym żadnej katastrofy. Trzeba tylko szybko zasypać te przejścia, aby
nikt z zewnątrz nie mógł się tam dostać. Na razie wystawcie tam straże. Mogą
udawać geologów – odpowiedział spokojnie brodacz.
Ale Panie! Moi ludzie twierdzą, że tam już ktoś był – relacjonował dalej
żołnierz. – Na spągu widzieli świeże ślady. Jeden z nich moich ludzi wyjrzał
nawet przez dziurę. Na zewnątrz zobaczył stojące niedaleko cztery plecaki.
Nikogo przy nich nie było. Ci gówniaże mogą być nawet tu – w tym momencie
wskazał na strop komory.
Wszyscy spojrzeli do góry. Chłopcy odskoczyli gwałtownie od krawędzi studni.
Chyba nas nie zauważyli – szepnął Jacek.
Nie wiem, ale to i tak bez znaczenia, bo wiedzą, że tu jesteśmy – odpowiedział
Robert.
Co o tym myślicie? – spytał szeptem Andrzej.
To na pewno tajna baza kosmitów – wyrwał się Jacek – Widzieliście ten talerz?
A widziałeś tam jakieś małe, zielone ludziki – odparł rozłoszczony Robert i
zaraz dodał – Widziałeś te komputery i ekrany? Dla nas to może szczyt techniki
ale dla prawdziwych kosmitów to by był jakiś przedpotopowy złom.
To twoim zdaniem co to jest? – dopytywał się Jacek.
Trudno powiedzieć. Może to jakieś tajne laboratorium wojskowe – odpowiedział
Robert.
W każdym bądź razie to zagadkowa sprawa. Nie podoba mi się to – wtrącił w
zamyśleniu Andrzej.
Zobaczmy, co się dzieje – zaproponował Robert.
Chłopcy ostrożnie zajrzeli do studni, ale w komorze poniżej nie było już nikogo.
Co teraz? – spytał Jacek.
Musimy się stąd szybko ewakuować – odpowiedział Robert.
Tak, ale jak? Słyszałeś, że pilnują wejść – przypomniał Andrzej.
Mam pewien pomysł, ale może być dość trudny do wykonania – odparł Robert.
Wszyscy skierowali uwagę na niego – Pamiętacie te zalane sztolnie w Kowarach i
Miedziance. Wprawdzie było w nich wody po pas, ale przejść się dało. Tylko nam
się nie chciało moczyć. Jeżeli tutaj zrobili to samo to mamy wyjście. Trzeba
tylko znaleźć którąś z tych sztolni.
Trudno najwyżej się zmoczymy – wtrącił Jacek jednocześnie próbując sobie
wyobrazić jak taka przeprawa ma wyglądać.
Tak to chyba jedyne wyjście – potwierdził po namyśle Andrzej.
Zatem zbierajmy się stąd – zarządził Robert.
Chłopcy podnieśli się i ostrożnie ruszyli w głąb chodnika. Na jego końcu
odchodziła w lewo pochylnia. Zeszli po niej na niższy poziom gdzie napotkali
kolejne biegnące poprzecznie wyrobisko. Przystanęli na chwilę zastanawiając się,
w którą stronę mają teraz iść. Nagle usłyszeli odgłos kroków. Dźwięk nadbiegał z
obydwu stron i potęgował się.
Ktoś idzie! – syknął Robert i uskoczył w głąb pochylni.
To samo uczynił Andrzej ciągnąc za sobą nieco jeszcze zdezorientowanego sobą
Jacka. Po chwili wszyscy trzej skryli się za skalnym występem. Przykucnęli i
zgasili latarki. Dwie postacie w wojskowych strojach spotkały się dokładnie na
przeciwko pochylni. Żołnierze przywitali się dziwnym pozdrowieniem
przypominającym te z czasów trzech muszkieterów poczym wdali się w rozmowę. Do
chłopców docierały strzępki rozmowy były jednak niezrozumiałe. Robert ostrożnie
wychylił się za skały. W tym momencie jeden z żołnierzy skierował swój reflektor
w głąb pochylni. Robert gwałtownie uskoczył do tyłu, przygniatając schowanego za
nim Jacka. Ten cicho zasyczał. Chłopcy zamarli w bezruchu. Zaczęli nadsłuchiwać.
Nic jednak się nie działo. Żołnierze spokojnie kontynuowali rozmowę.
Słuchajcie mają Jarka – wyszeptał Robert.
Skąd wiesz? – spytał Andrzej.
Widziałem – odpowiedział Robert. – Stoi tam jak ciele i nawet nie próbuje
uciekać.
Musimy go uwolnić – szepnął Jacek.
Robert ty jesteś z nas najsilniejszy. Jak ten drugi odejdzie spróbuj
unieszkodliwić strażnika – zaproponował Andrzej.
Tak, ale czym? – spytał Robert.
Kamieniem kochany, kamieniem – ironizował Jacek.
Cicho, bo nas usłyszą – upomniał go szeptem Andrzej.
Żołnierze rozmawiali jeszcze przez chwilę poczym zakończyli rozmowę tym samym
dziwnym pozdrowieniem. Jeden z szybko się oddalił. Drugi – strażnik Jarka
obejrzał się jeszcze za odchodzącym kolegą. Pchnął swojego więźnia i już miał
ruszyć w przeciwnym kierunku, gdy zza załomu skalnego jak piorun wyskoczył
Robert i zdzielił go kamieniem w głowę. Żołnierz osunął się na ziemię.
Może tak być? – spytał Robert przyjmując pozę torreadora stojącego nad pokonanym
bykiem poczym nie czekając na odpowiedź pochylił się nad leżącym i zaczął
przeszukiwać mu kieszenie.
Jacek rozwiąż Jarka – komenderował Andrzej klękając obok Roberta.
Mam nadzieję, że go nie zabiłeś – wyszeptał i przyłożył żołnierzowi głowę do
piersi. Ten nawet się nie poruszył.
I co? I co? – pytał zaniepokojony teraz Robert.
Andrzej jeszcze chwilę nasłuchiwał poczym podniósł się z westchnieniem ulgi.
Żyje. Jest tylko zamroczony. Trzeba go stąd zabrać w jakieś ustronne miejsce –
oznajmił i chwycił żołnierza za ręce. Robert uniósł go za nogi.
Idziemy do studni – zadecydował.
Po przeniesieniu żołnierza pochylnią na wyższy poziom i ułożeniu go przy wylocie
studni. Robert postanowił dokończyć rewizję. Andrzej skorzystał z tej okazji i
jeszcze raz zajrzał do studni. W komorze poniżej nadal pozornie nic się nie
działo. W każdym razie nie było tam żadnych ludzi. Ekrany na ścianach były
jednak włączone a na pulpitach komputerów mrugały liczne kolorowe światełka.
Chyba dokonują jakiś obliczeń – stwierdził Andrzej.
Ciekawe, po co – odpowiedział Robert zajęty przeszukiwaniem kamizelki leżącego
żołnierza.
W tym momencie na jednym z ekranów ukazał się trójwymiarowy przekrój kopalni. W
jego górnej części mrugał czerwony punkt. Włączył się alarm.
Wykryli nas! Wynośmy się stąd! – krzyknął Andrzej i zaczął biegnąć w kierunku
pochylni. Robert już się podrywał do biegu, gdy nagle w wewnętrznej kieszeni
jego ręka natrafiła jakiś papier. Zatrzymał się.
Poczekaj! Mam coś! – wysapał.
Andrzej, który stał już przy pochylni ponaglał go.
Skończ już to! Musimy uciekać!
Robert jeszcze raz szarpnął ręką próbując ją wyrwać spod obcisłej kamizelki
żołnierza. Syknął, ale zdołał się uwolnić. Poderwał się. Przebiegając koło
Andrzeja pomachał swoim znaleziskiem. Potem obaj zbiegli pochylnią w dół.
W tym czasie Jacek rozwiązywał Jarkowi ręce zadając przy tym mnóstwo pytań. Ten
jednak by ł tak przestraszony i zaskoczony nagłą zmianą sytuacji, że nic nie
odpowiadał.
Co tam tak wyje? – spytał widząc zbiegających pochylnią kolegów.
Włączyli alarm musimy się stąd szybko wynosić – wyrzucił z siebie zziajany
Andrzej.
Chłopcy odruchowo ruszyli w lewo. Chodnik, którym szli był bardzo obszerny. Miał
około 2,5 metra wysokości i tyleż samo szerokości. Nie biegł prosto, lecz
zataczał szeroki łuk w lewo. Na jego spągu widać było charakterystyczne
poprzeczne zagłębienia po podkładach kolejowych. Był to dowód, że kiedyś
jeździła tu kolejka kopalniana. Charakterystyczne ślady na ścianach wskazywały,
że wydrążono go przy użyciu materiałów wybuchowych. Wszystko to świadczyło, że
nie powstał on później niż na początku XX wieku. Odkrycie to tak zaskoczyło
Andrzeja, że postanowił przy najbliższej okazji się podzielić nim ze
współtowarzyszami. Jego rozmyślania przerwał Robert.
Czy my na pewno dobrze idziemy? – zapytał.
Wszyscy rozejrzeli się bezradnie.
Ja się już zgubiłem – stwierdził Jacek.
Dobrze! Zastanówmy się! – zaproponował Andrzej. - Jarka przyprowadzili z tej
strony a więc tam jest jakieś wyjście.
Ten kierunek odpada – wtrącił Jarek. – Tam jest pułapka. Później wam o tym
opowiem.
W takim razie wracamy –– zarządził Andrzej. – A ty Jarek opowiadaj skąd się tu
wziąłeś.
Chłopcy zawrócili a Jarek zaczął swoją opowieść.
Po waszym odejściu postanowiłem, że w tym czasie jak was nie będzie pozbieram
trochę roślin do zielnika. Początkowo kręciłem się w pobliżu plecaków potem
poszedłem na zbocze nad hałdą. W pewnym momencie z wnętrza otworu dobiegł mnie
dziwny łoskot jakby spadających kamieni. Potem wydawało mi się, że słyszę jęki.
Pomyślałem, że musiało wam się coś stać. Najpierw chciałem biegnąć po pomoc, ale
zdałem sobie sprawę, że zanim wrócę może być już za późno. Postanowiłem, więc że
wejdę za wami. Wczołgałem się do dziury i poszedłem w lewo. Chodnik wkrótce
kończył się małą komorą. Przed wejściem do niej leżała mała kupka kamieni.
Przeskoczyłem ją...
To niemożliwe przecież tam tył zawał. Wszyscy widzieliśmy – przerwał mu Robert.
Nie wiem, jak wy, ale ja wiem, co widziałem – oburzył się Jarek.
To zapewne jedna z tych przeszkód, o których mówił naukowiec – wtrącił Andrzej.
Jaki naukowiec? – zainteresował się Jarek.
Nieważne. Później Ci o tym wyjaśnimy a na razie opowiadaj dalej.
Na prawej ścianie komory zobaczyłem metalowe drzwi. Podszedłem do nich i
próbowałem je otworzyć, kiedy nagle za moimi plecami rozległ się straszny rumor.
Odwróciłem się. W miejscu gdzie u wejścia do komory znajdowała się przedtem ta
mała kupka kamieni teraz był zawał. Zdążyłem jeszcze pomyśleć, że mam odcięty
odwrót Wtedy otworzyły się drzwi i wypadło z nich dwóch żołnierzy. Związali mnie
i poprowadzili w głąb jakiegoś chodnika. Nie mam pojęcia gdzie szliśmy i po co.
Potem jeden z żołnierzy gdzieś się zawieruszył. Zapewne wrócił do komory.
Pomyślałem, że to dobrze, bo łatwiej mi będzie uciec. Czekałem tylko na dogodną
okazję. Przeszliśmy już spory kawałek drogi, gdy z na przeciwka nadszedł drugi
żołnierz. Co było dalej już wiecie.
A nie mogłeś zabrać mu broni? – spytał Jacek.
Głupi – skarcił go Andrzej i zwrócił się do Jarka. – Nie słuchaj go. Dobrze, że
nie udawałeś bohatera i nie zrobiłeś żadnego głupstwa.
Oni nie noszą żadnej broni – odpowiedział Jarek. – Ja przynajmniej niczego
takiego nie widziałem.
To prawda – dodał Robert – przeszukałem tego żołnierza bardzo dokładnie i nie
znalazłem przy nim żadnej broni.
Teraz z kolei chłopcy opowiedzieli Jarkowi o swoich przygodach. Jarek z każdą
chwilą dziwił się coraz bardziej w końcu stwierdził.
Koniecznie musimy dowiedzieć się, o co tu chodzi.
Przez krótką chwilę chłopcy szli w zamyśleniu. Pierwszy odezwał się Andrzej.
Wiecie, że to wyrobisko ma nie więcej niż sto lat.
Chłopcy zaskoczeni tą nagłą wypowiedzią skierowali na niego pytający wzrok.
Większość wyrobisk, w których do tej pory byliśmy pochodzi z przełomu XIX i XX
wieku. Są, więc o wiele młodsze niż nasza mapa. Ta kopalnia nie jest, zatem tak
stara jak nam wydawało.
I co z tego wynika? – Spytał zniecierpliwiony Robert.
Nic. Zastanawia mnie tylko, dlaczego nie było na ten temat żadnych informacji w
literaturze – odpowiedział Andrzej.
Może wydobywali tu uran – wtrącił Jacek.
To mało prawdopodobne. W tego typu złożach nie występują rudy uranu a poza tym w
XIX i na początku XX wieku uran nie miał jeszcze żadnego znaczenia, więc nie
było potrzeby ukrywania informacji o nim. Wszystko to jest bardzo zagadkowe.
Chłopcy szli jeszcze przez chwilę w milczeniu jednak wkrótce dalszą drogę
zagrodziły im metalowe drzwi. Andrzej chciał je otworzyć, ale powstrzymał go
Robert.
Pozwól, że ja to zrobię – powiedział.
Andrzej usunął się na bok. Robert zaparł się silnie nogami. Z całej siły pchnął
dżwi i ...
padł na ziemię. Drzwi ustąpiły bez żadnego oporu. Chłopcy stłumili śmiech.
Andrzej podszedł do leżącego Roberta i podał mu rękę. Ten jednak nie skorzystał
z pomocy. Wściekły wstał o własnych siłach.
Myślałem, że będą większe problemy – stwierdził krótko i ruszył na przód.
Drzwi wiodły do małej komory. Panował w niej wyjątkowy porządek. Jej dno było
starannie uprzątnięte. Nie leżały tam żadne kamienie. Na stropie i ścianach nie
było widać żadnych nawisów i większych załomów. Wszystko to bardzo zdziwiło
chłopców.
Jak na stare wyrobisko górnicze to tutaj jest stanowczo za czysto – stwierdził
Andrzej.
Może ktoś posprzątał ma nasze przyjście – odpowiedział mu Jacek.
Po tym, co do tej pory widziałem nic mnie już tu nie zdziwi – wtrącił Robert.
Dobrze. Skończcie już – przerwał im Jarek. – Mamy stąd cztery wyjścia to, którym
przyszliśmy i jeszcze trzy inne. Wybieramy na chybił trafił czy będziemy
losować?
Zapadła konsternacja.
Poczekajcie może to nam coś da – powiedział nagle Robert wyciągając z kieszeni
złożona w czworo kartkę papieru. – Znalazłem to przy tym żołnierzu.
O rany! To plan kopalni! – wykrzyknął Jacek. – Miałeś go cały czas przy sobie i
nic nie mówiłeś?
Nie wiedziałem, co to jest a poza tym nie było, okazji żeby to sprawdzić –
tłumaczył się Robert.
Jest w porządku – stwierdził Andrzej wpatrując się w papier. – Teraz wiemy jak
iść.
Jesteśmy chyba tutaj – Robert wskazał palcem coś na planie.
Tak – potwierdził Andrzej – Chodnik biegnący na wprost prowadzi jakiś do
laboratoriów i komory z talerzem a chodniki po lewej i prawej stronie, do
starych zrobów, z których być może jest jakieś inne wyjście na powierzchnię.
Gdzie idziemy?
Jeżeli dojdziemy do tych laboratoriów to może się wreszcie dowiemy, co tu się
dzieje – stwierdził Robert.
A co będzie jak nas złapią – oponował Andrzej.
Ten żołnierz, który mnie prowadził powiedział żebym się nie bał, bo ich pan jest
bardzo wyrozumiały i nie zrobi mi krzywdy – powiedział Jarek. – A poza tym jest
tu wiele bardzo fajnych rzeczy, więc na pewno mi się spodoba a po jakimś czasie
przyzwyczaję się do życia pod ziemią.
I ty dałeś się nabrać na te bujdy – zaśmiał się Robert.
Nie, ale pomyślałem sobie, że nie będę tu jedynym więźniem, bo prędzej czy
później do mnie dołączycie – odciął się Jarek.
Więc gdzie idziemy? – powtórzył pytanie Andrzej.
Do spodka! Do talerza! Do miski! – wykrzyknął Jacek.
Chyba do dna! - wtrącił uszczypliwie Jarek.
Jesteście pewni? – zwrócił się do pozostałych chłopców Andrzej.
Robert i Jarek pokiwali głowami.
Andrzej otworzył środkowe drzwi i chłopcy weszli do małego wąskiego chodnika. Po
paru metrach chodnik nagle rozszerzał się. Przed chłopcami otwierała się długa i
niska komora poeksploatacyjna. Jej środkiem biegło wygodne dokładnie uprzątnięte
przejście. Jego boki wyznaczały ściany ułożone ze starannie dobranych kamieni.
Za nimi piętrzyły się zwały drobnego gruzu skalnego, na których gdzie niegdzie
leżały oberwane ze stropu duże bloki skalne.
Wygląda mi to na XVIII-XIX wiek – skomentował ten widok Andrzej.
Dlaczego tak sądzisz? – spytał Jacek.
Wcześniej drążono zwykle tylko wąskie chodniki i to bezpośrednio za
srebronośnymi żyłami. Chciano w ten sposób uniknąć bardzo pracochłonnego
kruszenia bezużytecznych skał.
Komorową metodę eksploatacji złóż poza jednym XVI wiecznym przypadkiem
zakończonym zresztą totalną katastrofą wprowadzono dopiero pod koniec XVIII, gdy
w górnictwie upowszechniły się materiały wybuchowe. Ponieważ kruszenie skał nie
stanowiło już wtedy problemu zamiast eksploatować pojedyncze żyły zaczęto
strzelać całe okruszcowane strefy a potem wybierać srebronośne bryłki. Przy
odstrzale pozostawało jednak dużo bezużytecznych odłamków skalnych. Aby nie
wydobywać ich na powierzchnię, co było dość kosztowne układano je starannie pod
ścianami komory jako tak zwaną podsadzkę. Miało to jeszcze jeden pozytywny
aspekt. Podsadzka chroniła strop komór przed zawaleniem. Pozostałością po tego
typu pracach są właśnie takie jak ta komory.
Chłopcy przeszli szybko przez komorę i weszli do kolejnego wąskiego wyrobiska.
Za nim ciągnęła się następna jeszcze większa komora. Będąc już w połowie jej
długości usłyszeli nagle odgłos zbliżających się z naprzeciwka kroków. Bez
namysłu uskoczyli na bok. Czołgając się po wypełniającym komorę prawie pod strop
gruzie skalnym szukali jakiegoś zagłębienia. Znaleźli niewielki dół o głębokości
może pół metra, szybko wczołgali się do niego i przywarli do ziemi.
Wkrótce nadeszli dwaj żołnierze. Reflektorami dokładnie przeszukiwali zwały.
Chłopcy usłyszeli ich rozmowę.
Ci gówniarze nieźle narozrabiali. Słyszałeś jak załatwili jednego z naszych –
mówił jeden z żołnierzy.
Tak. Dobrze, że nic mu się nie stało – odpowiedział ten drugi – Ma tylko
porządnego guza.
Ciekawe, co nasz Pan każe z nimi zrobić? – kontynuował pierwszy żołnierz.
Myślę, że ich nie wypuści – odpowiedział ten drugi.
Nasz Pan jest bardzo wyrozumiały, ale rzeczywiście teraz nie może ich wypuścić –
stwierdził pierwszy żołnierz. – Zresztą to nie nasza sprawa.
Masz rację a poza tym najpierw musimy ich znaleźć – dodał drugi.
W tym momencie światło reflektora przesunęło się ponad kryjówką chłopców.
Wszyscy trzej wstrzymali oddech. Nasłuchiwali jednak nic nie nastąpiło. Po
chwili usłyszeli odgłos oddalających się kroków. Odczekali jeszcze chwilę.
Pierwszy wyjrzał Robert.
Droga wolna poszli sobie – stwierdził.
Chłopcy wyczołgali się z dołu i otrzepując z kurzu kombinezony ruszyli dalej.
Słyszeliście! Temu żołnierzowi, co go tak koncertowo załatwił Robert nic się nie
stało – stwierdził Jacek.
I bardzo dobrze. Najbardziej bałem się, że go nie znajdą – wtrącił Robert.
No to na razie nie mamy nic na sumieniu – podsumował Andrzej.
Na końcu komora zwężała się i przechodziła w zwykły chodnik. Zaraz potem
otwierała się kolejna największa z dotychczas mijanych komór. Była również od
nich znacznie wyższa. Jej dno komory zostało starannie uprzątnięte z gruzu.
Strop podpierały kunsztownie wykonane drewniane kaszty a pod ścianami stały
różnorakie drewniane urządzenia górnicze. Chłopcy patrzyli na to wszystko nie
mogąc wyjść z zachwytu.
To niesamowite – zachwycił się Andrzej.
Wygląda jak jakieś muzeum – stwierdził Jarek.
Chyba nie włamaliśmy się do Wieliczki – żartował Jacek.
Nagle Robert zatrzymał się.
Słyszycie. Ktoś idzie za nami – wyszeptał.
To tamci dwaj wracają – sykną Jacek wskazując migoczące w dali światełka.
W chwilę potem światełka zaczęły rytmicznie mrugać.
Zauważyli nas i biegną w naszym kierunku – rzucił Andrzej.
Panowie w nogi – krzyknął Robert.
Chłopcy rzucili się do ucieczki. Przebiegli kilkadziesiąt metrów i stanęli na
rozwidleniu chodników.
Którędy teraz – spytał pośpiesznie Andrzej.
W lewo obok jakiejś czerwonej komnaty a potem pochylnią w dół – odpowiedział mu
Robert zerkając pośpiesznie na plan.
Chłopcy skręcili we wskazanym kierunku. Przebiegli kilkadziesiąt metrów, minęli
jakieś drzwi i zatrzymali dopiero obok wejścia do pochylni. Już chcieli biegnąć
dalej, gdy Robert zatrzymał ich nagle.
Cicho! – wysyczał.
Chłopcy zamarli w bezruchu. Nasłuchiwali. Od strony pochylni wyraźnie było
słychać odgłosy zbliżających się kroków.
Wycofujemy się – zarządził Robert.
Chłopcy zawrócili, dobiegli do mijanych wcześniej drzwi. Robert spróbował je
otworzyć jednak bez powodzenia. Cofnęli się, więc jeszcze kilka metrów do tyłu.
Zgasili latarki i przywarli do ściany.
Z pochylni wyszli czterej żołnierze. Przystanęli nad czymś się naradzając. W
końcu jeden z nich podszedł do drzwi, odsunął jedną z kwadratowych płytek ich
metalowego okucia i na znajdującej się pod nią małej klawiaturze zaczął
wstukiwać kod. Po pierwszej próbie drzwi nie ustąpiły. Spróbował jeszcze raz.
Również bez powodzenia. Jego towarzysze zaczęli się z niego podśpiewywać.
Zeźlony odwrócił się do nich raptownie.
Co się śmiejecie. Lepiej by mi który podał kod do tych cholernych drzwi. Ja
jestem z
„dziesiątki” i rzadko tu nie bywam.
5, 7, 4, 9 – odpowiedział jeden z towarzyszy.
Żołnierz wystukał podany kod. Drzwi natychmiast ustąpiły. Ze znajdującej się za
nimi komory popłynęło czerwone światło. Żołnierze weszli do środka zatrzaskując
za sobą drzwi.
Chłopcy ponownie ruszyli w kierunku pochylni i ponownie usłyszeli dochodzące
stamtąd kroki. Chcieli się cofnąć, ale w dali ujrzeli migoczące światła pogoni.
Jesteśmy zgubieni – wyszeptał Jarek.
Cicho! Nie panikuj – zasyczał Robert. – Schowamy się tutaj – wskazał na drzwi. -
Tamci czterej pewnie już sobie poszli.
To powiedziawszy podbiegł do drzwi, odsuną płytkę i wystukał szyfr. Drzwi
ustąpiły. Za nimi znajdowała się mała komora. Była pusta. Chłopcy szybko wbiegli
do jej środka. Chwilę potem drzwi zatrzasnęły się. Stanęli przy nich i zaczęli
nasłuchiwać, ale z zewnątrz nie dobiegały żadne dźwięki. Odczekali jeszcze
chwilę poczym zaczęli rozglądać się dookoła. Ściany komory były obite czerwonym
suknem. Na podłodze leżał puszysty czerwony dywan a z sufitu biło tajemnicze
czerwone światło.
Już wiem, dlaczego ta komora nazywa się czerwona – stwierdził Jacek.
Mógłbym tu zamieszkać. Lubię czerwony kolor – zażartował Andrzej.
Być może twoja prośba spełni się szybciej niż się spodziewasz – dobiegł go z za
pleców głos Roberta.
Andrzej obrócił się. Robert stał przy drzwiach i próbował je otworzyć. Te jednak
nawet nie drgnęły.
Poszukaj zamka szyfrowego – poradził Jacek.
Już szukałem. Z tej strony drzwi są zupełnie gładkie. – Robert popukał w blachę.
– Sprawdziłem też ściany wokół.
Tam są jakieś drugie drzwi – spostrzegł Jacek wskazując na przeciwną ścianę
komory.
Chłopcy szybko podbiegli do nich. Mimo jednak usilnych prób również i te drzwi
nie dały się otworzyć.
No to jesteśmy uziemieni – stwierdził Jarek siadając na środku komory.
Musi być stąd jakieś wyjście – odpowiedział mu Jacek badając uważnie ściany.
W tym momencie na jednej ze ścian zamigotał ekran monitora. Na ekranie ukazała
się twarz starszego mężczyznę z siwą brodą. Chłopcy od razu rozpoznali nim,
brodacza z komory z talerzem. Jegomość z ekranu przemówił do nich.
Witam Panów w moim królestwie. Nie długo kazaliście mi na siebie czekać, ale nie
bójcie się nie zrobimy wam krzywdy.
Chciałbym w to wierzyć – burknął pod nosem Jarek.
Nie pytam, co was tu sprowadza gdyż wiem, że młode dusze rwą się do przygody.
Sam kiedyś taki byłem. Miałem także okazję obserwować wasze działania w innych
kopalniach. Tym razem jednak narobiliście nam nie lada kłopotu.
Przepraszamy za tego żołnierza – wyrwało się Robertowi.
Nie ma, o czym mówić – odpowiedział brodacz. – Wiem chcieliście uwolnić kolegę.
Rozumiem to. Poza tym żołnierzowi nic się nie stało. Zresztą zaraz sami się
przekonacie.
Ale nie o tym chciałem mówić. Przez lata bez trudu udawało nam się wywodzić
różnych ciekawskich w pole. W końcu jednak trafiliśmy na was. W miarę jak
pojawialiście się w kolejnych kopalniach coraz trudniej było przed wami ukryć
nasze działania. Pamiętacie tego nietoperza w Kowarach.
Tak. Prawie mnie wtedy zasypało – ożywił się Andrzej.
To nie był zawał – sprostował brodacz. – Musieliśmy odstrzelić nasz główny
chodnik transportowy i to szybko, bo wy nie zamierzaliście zawrócić. W tym
pośpiechu moi ludzie źle obliczyli moc ładunków wybuchowych. Całe szczęście, że
wyszliście z tego z życiem. Gdyby coś wam się stało nigdy bym sobie tego nie
darował.
Potem przez pół roku usuwaliśmy skutki tej akcji a musicie wiedzieć, że przez
cały ten czas byliśmy zupełnie odcięci od świata. Na szczęście starczyło nam
zapasów. Teraz mogę wam powiedzieć, że od naszej bazy dzieliło was tylko
trzydzieści pięć metrów chodnika. Gdyby nie ten nietoperz już wtedy
poznalibyście moją tajemnicę.
Doskonale wiedziałem, że prędzej czy później traficie również tu. Była to tylko
kwestia czasu. Postanowiłem się dobrze przygotować i prawie mi się udało. Muszę
jednak przyznać, że przeszliście moje najśmielsze oczekiwania. Fakt pomógł wam
przypadek. Gdyby nie ulewne deszcze prawdopodobnie nic poza hałdami nie udałoby
wam się tu zobaczyć. Niestety z pomocą przyszła wam najpotężniejsza siła na
świecie – przyroda i zniweczyła moje plany. Może to jakiś znak? W każdym bądź
razie jestem pełen podziwu dla waszej wiedzy i wytrwałości.
Dziękujemy – odpowiedzieli zgodnie chłopcy.
Zapewne chcielibyście wiedzieć, co tu się dzieje – kontynuował brodacz. –
Zapewniam was, że nic niezwykłego. Prowadzimy tu pewien eksperyment charakteru,
którego nie mogę wam na razie zdradzić. Pragnę jednak abyście wiedzieli, że
będzie miał on doniosłe znaczenie dla całej ludzkości. Dopóki jednak nie
zostanie zakończony musi być utrzymywany w ścisłej tajemnicy. Dlatego też nie
mogę na razie zwrócić wam wolności. Na razie, zatem czujcie się, moimi gośćmi.
Obiecuję, że jeżeli będziecie przestrzegać obowiązujących tu zasad nic złego wam
się nie stanie. Być może pozwolę wam również wziąć bezpośredni udział w
eksperymencie. Przemyślcie to. Do zobaczenia wkrótce.
Do widzenia – odpowiedzieli chłopcy chórem.
Ekran zgasł i w tym momencie ich uszu dobiegły subtelne dźwięki muzyki. Chłopcy
nie umieli jednak zlokalizować jego źródła. Chwilę potem drzwi otworzyły się i
do komory wszedł żołnierz z obandażowaną głową.
Cześć jestem Marek. Mieliśmy wątpliwą okazję już się poznać. Ale jak widać
jestem cały i zdrów – zażartował i usiadł na podłodze.
Bardzo boli? – spytał Robert dotykając bandaży na głowie Marka. Ten syknął i
gwałtownie cofnął się do tyłu.
Przepraszam za mojego kolegę. Jestem Andrzej.
Marek – odpowiedział ściskając jego rękę.
Robert. Jarek. Jacek – przedstawili się pozostali chłopcy.
Teraz, kiedy już się znamy chciałbym wam powiedzieć, że nie mam do was żalu za
ten wypadek. Na waszym miejscu zapewne zrobiłbym to samo.
Jeszcze raz bardzo cię przepraszam – odpowiedział Andrzej.
Powiedzcie, co was tu sprowadza – kontynuował rozmowę Marek.
Chcieliśmy zobaczyć... - zaczął Jacek, ale Robert wszedł mu w słowo.
Chcieliśmy zobaczyć czy nas tu jeszcze nie było. Nie gniewaj się, ale my też
mamy swoje tajemnice.
W takim razie powiedzcie jak tu trafiliście – przykro nam, ale to też nasza
tajemnica – odpowiedział szybko Robert.
No cóż to może porozmawiamy o pogodzie – zaproponował Marek.
Teraz z kolei odezwał się Jacek – O pogodzie proszę bardzo. A co chciałbyś
wiedzieć.
No trudno nie chcecie rozmawiać to nie – powiedział z rezygnacją Marek i już
miał się podnosić, ale Andrzej powstrzymał go ruchem ręki.
No dobrze nie gniewaj się – powiedział łagodnym tonem. – Porozmawiajmy.
Wiesz jesteśmy tu w pewnym sensie więźniami. Możemy czuć się nie swojo. –
kontynuował.
A po zatem skąd mamy wiedzieć, kto tu przyjaciel a kto wróg – z rozbrajającą
szczerością stwierdził Robert.
W takim razie pozwólcie, że wam od razu coś wyjaśnię – odpowiedział Marek. –
Owszem kazano mi tu przyjść, ale to polecenie wykonałem z przyjemnością. Znam
was lepiej ni ż wam się wydaje. Nie raz już widziałem was w akcji. I bardzo
chciałem abyśmy poznali się osobiście. Nie przypuszczałem tylko, że to poznanie
będzie takie bolesne – Marek potarł się ręką po głowie.
Pamiętasz jak w sztolni książęcej w Złotym Stoku zgasła latarka. Szedłem wtedy
za tobą prawie do samego wyjścia pilnując, aby ci się nic nie stało.
A wiesz miałem wtedy takie właśnie wrażenie, że ktoś za mną idzie – potwierdził
Andrzej.
A ty Robert pamiętasz jak na Miedziance zgubiłeś wszystkie dokumenty i
pieniądze. Potem cudownie się odnalazły w twoim plecaku. Gdyby nie ja do tej
pory gniłyby na dnie szybu Jedność, do którego zresztą próbowałeś zjechać na
sznurku od bielizny. To był ciekawy widok. Na wszelki wypadek na dno szybu
napompowaliśmy z kolegami trzy metry wody, żebyś w razie, czego miał miękkie
lądowanie.
Ty Jarku pamiętasz z kolei jak zostałeś sam z dobytkiem w Starej Górze, gdy twoi
koledzy prawie na pięć godzin znikli pod ziemią. Kilku miejscowych typków
chciało Ci wtedy złożyć wizytę. Nieźle się musieliśmy z kolegami namęczyć żeby
im wytłumaczyć, aby tego nie robili. Nie zdziwiło cię, że potem cała wieś mówiła
ci dzień dobry.
Albo na przykład...
Dobrze, dobrze wierzymy Ci – przerwał mu Andrzej. – Powiedz lepiej jak ty się tu
dostałeś.
Chcecie to mogę wam powiedzieć. Dla mnie to żadna tajemnica – odparł Marek. –
Starałem się o to prawie tak samo jak wy.
To znaczy – wszedł mu w słowo Robert.
Jestem chłopakiem z Miedzianki i od małego łaziłem po starych sztolniach –
kontynuował Marek. – Jak nie było, co robić to szło się na hałdy lub do kopalni.
Kiedyś odsłonił się nowy szybik. Tylko ja wiedziałem gdzie. Nie chciałem iść
sam, ale kumple nie mieli czasu a korciło mnie strasznie żeby zobaczyć, co tam
jest. Wziąłem ze sobą sznurek i poszedłem. Szybik nie był głęboki. Miał może ze
dwadzieścia metrów. Przywiązałem sznurek do drzewa i zacząłem schodzić w dół. W
pewnym momencie bujneło mną za bardzo i uderzyłem w ścianę. Coś gruchnęło i
wszystko wokół zaczęło się walić. Próbowałem się wspiąć do góry, ale poczułem,
że lecę w dół. Potem nic już nie pamiętam. Obudziłem się tutaj. Przez kilka
miesięcy leżałem połamany. Potem jakoś doszedłem do siebie.
Nie próbowałeś się stąd wydostać – spytał Jarek.
Nie musiałem próbować – odparł Marek. – Nasz Pan. To ten z siwą brodą sam
zaproponował mi odwiedzenie mojej rodzinnej miejscowości. Pojechaliśmy nocą.
I co? – dopytywał się Jacek.
Nic. Mam piękny nagrobek na cmentarzu. A poza tym spodobało mi się tu i wcale
nie miałem zamiaru stąd odchodzić. No dobrze. Na mnie już czas – Marek podniósł
się. – Rozgośćcie się. Aha! O szóstej jesteście zaproszeni na kolację.
To powiedziawszy Marek skierował się do drzwi. Te otworzyły się samoczynnie, gdy
tylko się do nich zbliżył i zamknęły ponownie, gdy tylko przekroczył ich próg.
Chłopcy zostali sami. Siedzieli zamyśleni.
Co o tym wszystkim myślicie? – pierwszy przerwał milczenie Andrzej.
Nie wiem mam mętlik w głowie – odpowiedział Robert. – Z jednej strony podoba mi
się tu. Z drugiej bardzo chciałbym się dowiedzieć, co tu jest grane, ale mam też
pewne obawy...
Masz pietra. Nie martw się ja też – wtrącił Jacek.
Brodacz mówił, że jak eksperyment się skończy to zwróci nam wolność – pocieszał
Jarek.
Tak, ale z wypowiedzi Marka wynika, że jest on tu już kilka lat. Cholera wie jak
długo to jeszcze potrwa – oponował Robert.
Zawsze jeszcze możemy próbować ucieczki. Z czasem przestaną nas pilnować. Nie
możemy tylko zrobić jakiegoś głupstwa – podsumował Andrzej.
Chłopcy zamilkli. Siedzieli tak w zamyśleniu już dłuższą chwilę, gdy nagle drzwi
od komory otworzyły się. Chłopcy poderwali się z miejsca. W drzwiach ponownie
stał Marek.
Jest za pięć szósta. Zbierajcie się. Kolacja czeka – powiedział i ruszył w głąb
korytarza.
Na dźwięk słowa kolacja chłopcy odruchowo ruszyli za nim. Przeszli dość szerokim
korytarzem kilka metrów i znaleźli się w dużej jasno oświetlonej komory. Była to
raczej sala niż typowa komora górnicza. Miała prostokątny kształt i gładkie
otynkowane ściany, na których wokół wisiały lustra. Prosty i gładki był również
sufit, z którego zwisały trzy piękne kryształowe żyrandole.
Na środku sali stał długi stół syto zastawiony jadłem i napojami. Na jego końcu
siedział brodacz i przeglądał jakieś dokumenty. Marek podszedł do niego.
Panie już są – wyszeptał.
Brodacz podniósł się i ruchem ręki wskazując miejsca po swojej lewej stronie
powiedział.
A zapraszam, zapraszam. Siadajcie Panowie. Czym chata bogata.
Chłopcy podeszli do niego i zajęli wskazane miejsca. Najbliżej brodacza usiadł
Andrzej. Zanim usadowił się Robert a dalej Jarek i Jacek. Marek usiadł ma
przeciwko Andrzeja.
Proszę częstujcie się – zachęcał brodacz.
Chłopcom nie trzeba było dwa razy powtarzać. W końcu od południa nic nie mieli w
ustach.
Przy jedzeniu usługiwały dwa roboty zielony i niebieski. Były to niewielkie
pękate urządzenia poruszające się na trzech niezależnych kółkach. W czapie miały
dwa obiektywy zapewne zastępujące oczy i jedną żółtą lampkę na szczycie. Z ich
korpusów wystawała para chwytaków, którymi posługiwały się dość sprawnie. Z
początku chłopcy czuli się w ich obecności trochę nie swojo śledząc każdy ich
ruch. Widząc to brodacz uśmiechał się tylko. W końcu zagadnął ma ten temat.
Widzę, że interesują was nasze roboty.
O tak są strasznie zabawne – wyrwał się Jacek. Stworzyliśmy je własnymi siłami,
więc może nie są doskonałe, ale sporo już potrafią i w prostych czynnościach są
niekiedy bardzo pomocne – kontynuował brodacz.
Nam raczej roboty kojarzą się z praca na taśmie a nie z rolą służących –
próbował wyprostować wypowiedź Jacka Robert.
No cóż. Nie mamy tu służących. Więc ich rolę musieliśmy powierzyć robotom.
Jak to nie macie służących? Przecież wszyscy zwracają się do Pana jak do władcy
– podchwycił Andrzej.
To nie zupełnie tak. Wprawdzie wszyscy uważają mnie tu za swojego Pana, ale
czynią to raczej z przyzwyczajenia niż z obowiązku. Po prostu jestem tu
najstarszą i najgłówniejszą osobą. Każdy z moich współpracowników jest tu jednak
z własnej i nieprzymuszonej woli. Nikt ich nie zmusza do pozostawania ze mną i
pracy dla mnie. Marek to może potwierdzić Zresztą trudno nawet mówić, że oni
pracują dla mnie. Wszystkich nas jednoczy wspólny cel.
A moglibyśmy, chociaż w przybliżeniu poznać ten cel? – pytał dalej Andrzej.
Brodacz spojrzał na Andrzeja takim wzrokiem jakby chciał prześwietlić jego umysł
poczym wolno powiedział – Na to pytanie odpowiem wam dopiero wtedy, gdy będę
pewny, że nie zaszkodzi to naszej sprawie.
Andrzej nic nie odpowiedział. Zamyślił się. Pozostałych chłopców nadal
intrygowały roboty i dalsza rozmowa ponownie zeszła na ten temat.
Kolacja dobiegła końca. Brodacz podniósł się i podając rękę każdemu z chłopców
powiedział.
Na mnie już czas muszę śpieszyć do swoich obowiązków. Zostawiam wam moje roboty.
W miarę możliwości odpowiedzą na wasze pytania. Wyśpijcie się dobrze, bo jutro
czeka was ciężki dzień – tu zrobił dłuższą przerwę aż chłopcy popatrzyli na
niego z niepokojem poczym uśmiechając się dodał - Będziecie zwiedzać kopalnię.
Oczywiście, jeżeli do tego czasu jeszcze nie uciekniecie.
Potem brodacz zwrócił się do Marka – Marku ty, choć ze mną muszę jeszcze z tobą
omówić kilka spraw.
Chłopcy podziękowali za posiłek i skierowali się do czerwonej komory. Roboty
jechały pierwsze i gdy tylko zbliżyły się do drzwi te otworzyły się samoczynnie.
Nasze bagaże - zawołał od progu Jacek.
Na środku komory stały ich plecaki. Chłopcy podbiegli do nich i wyrzucając
wszystko ze środka zaczęli sprawdzać czy niczego nie brakuje.
Już myślałem, że straciłem swoje okazy minerałów – wołał uradowany Andrzej na
widok woreczka z kamieniami.
A ja roślin – wtórował mu Jarek wyciągając zielnik.
Patrzcie zostawili nam również moją finkę – wtrącił Robert.
Mnie także niczego nie brakuje – dodał Jacek.
W tym czasie roboty zlustrowały dokładnie komorę i ustawiły się przy drzwiach
wyjściowych niczym wartownicy. Chwilę stały nieruchomo, kiedy jednak chłopcy
uspokoili się nieco niebieski robot przemówił do nich.
Na razie będziecie musieli spać we własnych śpiworach. Gdybyście czegoś
potrzebowali proszę mówić.
Niczego więcej nie pragniemy jak tylko położyć się spać – odpowiedział Jacek.
Po dokładnym sprawdzeniu zawartości chłopcy odstawili plecaki pod ściany i
zaczęli rozkładać zaczęli na podłodze rozkładać swoje posłania.
Ułóżmy się głowami do środka to będziemy mogli jeszcze sobie porozmawiać –
zaproponował Robert.
To niezła myśl aczkolwiek ze mną już długo nie pogadacie – odpowiedział Jarek.
Chłopcy ułożyli się do snu. Chwilę leżeli w milczeniu. W końcu pierwszy odezwał
się Andrzej.
Ciekawe, nad czym tu pracują.
Może nad jakimś wynalazkiem. W każdym bądź razie raczej nie jest to baza
wojskowa – odparł Robert.
Ani baza kosmitów – dorzucił Jacek.
Może spytamy roboty? – zaproponował Jarek.
Ja się spytam – powiedział Robert.
Tylko zrób to w miarę inteligentnie – wtrącił Andrzej.
To się rozumie – odparł Robert i zawołał. – Hej roboty chciałbym się coś spytać.
Słuchamy – odpowiedział zielony robot.
Na jakiej planecie powstaliście.
Na ziemi – odpowiedział niebieski robot.
A z jakiej planety pochodzą wasi konstruktorzy.
Z planety Ziemia.
Ostatnie pytanie. Ile planet o nazwie Ziemia jest we wszechświecie.
Z tego, co mi wiadomo to jedna.
Dziękuję nie mam więcej pytań – zakończył rozmowę Robert i odwrócił się do
kolegów.
A nie mówiłem. To nie kosmici – powiedział z satysfakcją.
Mi się wydaje, że to jakaś prywatna inicjatywa. Może brodacz to jakiś szalony
naukowiec. Konstruuje tu jakieś urządzenie, które pozwoli mu zawładnąć światem –
stwierdził Jarek.
Skoro chce zawładnąć światem to, dlaczego jest dla nas taki łagodny. Sam
przecież przyznał, że narobiliśmy mu poważnych kłopotów – oponował Andrzej.
Teraz jego kłopoty już się skończyły – burkną Jarek.
Ciekawe, do czego jesteśmy mu potrzebni? – zastanawiał się Jacek.
Może potrzebuje królików doświadczalnych – odpowiedział mu Jarek.
Musimy mieć się na baczności – odparł Robert. – Proponuję żeby dzisiejszej nocy
pełnić warty.
Zgadzam się z tobą. Kto chce być pierwszy? – spytał Andrzej.
Najlepiej ciągnijmy losy – zaproponował Jacek.
Ja mam zapałki – wtrącił Jarek sięgając do swojego plecaka.
Z losowania wynikło, że pierwszą wartę ma pełnić Jarek, drugą Robert, trzecią
Jacek a ostatnią Andrzej.
Dobrze, że stoję pierwszy. Przynajmniej będę miał okazję jeszcze się wyspać –
skomentował wyniki losowania Jarek.
Ja się już kładę – obudź mnie jak przyjdzie moja kolej – zwrócił się do Jarka
Robert poczym wygodnie ułożył się na swoim posłaniu.
Ja też już padam – stwierdził Jacek przekręcając się na bok.
I ja też. Śpijmy już – wtrącił Andrzej.
A więc dobranoc wszystkim i do jutra – odpowiedział ziewając Jarek i zamknął
oczy.
Noc upłynęła spokojnie. Chłopcy zmęczeni wrażeniami poprzedniego dnia spali jak
zabici. Obudziło ich dopiero wołanie Marka.
Wstawać! Pobudka! Śniadanie czeka! – krzyczał od drzwi.
Jarek otworzył oczy. Rozejrzał się. Spojrzał ma Marka poczym stwierdził.
Czego krzyczysz w środku nocy? Daj ludziom spać i ponownie skrył się w śpiworze.
Robert, który w międzyczasie również się ocknął poderwał się gwałtownie.
Co? Co się stało? – wydukał zdezorientowany i odwracając się do Jacka zaczął go
szarpać za ramię. – Wstawaj teraz twoja kolej.
Jacek jeszcze mocno zaspany pomacał w plecaku poczym wyciągnął z niego pastę i
szczoteczkę do zębów. Wyczołgał się ze swojego śpiwora i bezradnie zaczął
rozglądać się po komorze. W końcu machnął ręką i ponownie zaległ na swoim
posłaniu. Marek przyglądał się temu nie mogąc opanować śmiechu. W końcu zwrócił
się do stojącego przy nim robota.
Zielony zmień światło na dzienne.
W tym momencie w komorze zapaliło się jasne światło.
Robert ocknął się ponownie. Przetarł oczy i widząc w drzwiach Marka zawołał –
Cześć Marek, co się dzieje?
Wstawajcie śniadanie czeka – oznajmił Marek.
Jacek, Jarek wstawajcie! Budźcie Andrzeja – wołał szarpiąc chłopców.
Jarek powoli wyczołgał się ze swojego śpiwora mrucząc coś pod nosem. Obudził
Andrzeja.
Jacek ponownie sięgnął do plecaka. Wyjął pastę i szczoteczkę do zębów. Wstał i
zaczął rozglądać się wokoło.
Gdzie tu jest łazienka? - spytał widząc Marka.
Marek podszedł do jednej ze ścian i przycisnął coś ręką. W tym momencie ściana
rozsunęła i ukazał się w niej prostokątny otwór. Jacek skierował się w tym
kierunku, ale Robert wyprzedził go.
Ja muszę pierwszy. Ja bardzo muszę. Dobra? - powiedział podskakując i
zasłaniając mu przejście. Jacek zawrócił.
Po porannej toalecie chłopcy przeszli do jadalni. Usiedli przy stole. Śniadanie
było znacznie skromniejsze niż wczorajsza kolacja, ale na brak jedzenia nie
mogli narzekać.
A gdzie jest wasz Pan – spytał Andrzej.
Nasz Pan zjadł śniadanie już dawno temu. Tylko wy tu jesteście takimi śpiochami
– odpowiedział Marek.
To nie będziemy zwiedzać kopalni? – spytał Jacek.
Będziecie. Nasz Pan mi powierzył ten miły obowiązek. Będę dziś waszym
przewodnikiem – powiedział z dumą Marek. – Idziemy zaraz po śniadaniu.
Po posiłku chłopcy wrócili do swojej komory. Przebrali się. Robert ukradkiem
wyciągnął plan i schował go do kieszeni.
Jesteśmy gotowi – oznajmił Markowi.
W takim razie proszę za mną – odpowiedział Marek i skierował się do wyjścia.
Chłopcy ruszyli za nim. Przeszli przez jadalnię i weszli do wąskiego korytarza
oświetlonego czerwonym światłem.
Jesteśmy teraz w czerwonym chodniku – oznajmił Marek. – Jest to główna część
naszej bazy. Jak zapewne zauważyliście znajdujące się tu pomieszczenia raczej
nie przypominają wyrobisk kopalnianych. Urządzono je tak, dlatego aby
przebywający w nich ludzie nie odczuwali zbytnio tego, że znajdują się głęboko
pod ziemią.
Tu mamy bibliotekę – chłopcy skręcili w lewo do podłużnej, lecz niezbyt
szerokiej sali Całe jej oświetlenie stanowiły zwisające z sufitu dwa duże
kryształowe żyrandole. Wokół sali ciągnęły wysokie regały wypełnione książkami.
Po środku słały cztery stoliki.
W bibliotece mamy zgromadzone książki z różnych dziedzin. Są tu zarówno prace
popularnonaukowe, albumy jak i poważne dzieła a nawet rękopisy. Oczywiście
szczególny nacisk położyliśmy na górnictwo. Jeśli chcecie możecie z nich
korzystać do woli. Tu jest katalog – oznajmił wskazując niewysoką szafkę z
szufladkami stojącą na prawo od drzwi.
Chłopcy wyszli z biblioteki. Po kilkunastu metrach korytarz zaczął skręcać w
lewo i wkrótce dochodził do innego poprzecznego chodnika. Skręcili w prawo.
Nasza kopalnia nie jest zbyt wielka. Wszędzie tu blisko – kontynuował Marek.
Niektórzy z nas narzekali, zatem na brak ruchu. Szczególnie dotyczyło to
pracowników laboratoriów. Z myślą o nich wybudowaliśmy basen. Marek wskazał na
lewo i chłopcy weszli do przestronnej hali oświetlonej łagodnym jasnym światłem.
Jej ściany i podłoga wyłożone były jasno zielonymi kafelkami. Po środku
znajdował się basen z kryształowo czystą wodą.
Woda i powietrze są tu specjalnie ogrzewane tak, aby nikomu nie było ani za
zimno ani za gorąco. Czy chcecie może skorzystać? – spytał zwracając się w
stronę chłopców.
Nie dziękujemy. Może innym razem – odpowiedział Andrzej.
W takim razie chodźmy dalej – powiedział Marek.
Ruszyli przed siebie. Przeszli może kilka metrów, gdy po prawej stronie
korytarza napotkali następne drzwi. Marek zatrzymał się przed nimi.
Jak zapewne wiecie – opowiadał dalej. – Po ciężkiej pracy należy się odpoczynek.
Ale odpoczynek odpoczynkowi nie równy. Jedni wypoczywają oddając się rozrywkom
umysłowym inni wolą wypoczynek czynny na przykład jakiś sport. Z myślą o nich
wszystkich stworzyliśmy tu takie małe centrum odnowy biologicznej. Weszli do
kolejnej sali. Wokół niej Ciągnęły się regały z różnego rodzaju grami. Na środku
stały cztery stoły bilardowe a po prawej stronie znajdowało się stanowisko do
gry w kręgle.
Patrzcie bilard – zawołał Jacek i podbiegł do niego. – Kto gra ze mną?
Ja – odpowiedział Jarek.
Ja też będę grać! – zawołał Robert. – Możemy Prawa – spojrzał na Marka. Ten
kiwnął głową na tak.
Chłopcy zaczęli ustawiać bile. Marek z Andrzejem podeszli do nich.
To jest komora gier umysłowych. Dalej na wprost znajduje się boisko do gry w
siatkówkę i koszykówkę a na lewo siłownia – próbował dalej objaśniać Marek.
Daj sobie spokój. Oni są teraz w innym świecie – powiedział Andrzej kładąc mu
rękę na ramieniu.
Masz chyba rację. Usiądźmy gdzieś – zaproponował Marek wskazując stoliki stojące
w rogu na końcu sali. Podeszli w ich kierunku. Robert usiadł przy ścianie tak,
aby mieć widok na salę.
Chcesz się czegoś napić? – spytał Marek.
Chętnie – odpowiedział Andrzej.
Marek podszedł do stojącego obok automatu.
Woda mineralna, sok pomarańczowy, sok jabłkowy, sok brzoskwiniowy. Co wybierasz?
Sok pomarańczowy.
A ja wodę mineralną.
Po chwili Marek przyniósł napoje i usiadł koło Andrzeja.
O czym pogadamy? – spytał.
Fajnie tu macie, ale to wszystko musiało chyba kosztować majątek – zaczął
rozmowę Andrzej.
Niekoniecznie. Jest u nas wielu zdolnych ludzi. Większość z tego, co tu
widziałeś zrobiliśmy sami. – odpowiedział Marek.
Nie wszystko jednak da się zrobić samemu. Niektóre rzeczy czy choćby materiały
do ich wykonania na pewno musieliście kupić. A poza tym utrzymanie tego też
nieźle kosztuje – pytał dalej Andrzej.
No tak, ale to mały problem. Nasz Pan ma znaczne zasoby pieniężne a i pozostali
też coś dorzucili od siebie.
Chcesz powiedzieć, że wy też dołożyliście się do tego interesu? – zapytał
zdumiony Andrzej.
A co w tym dziwnego. Jeżeli już ktoś decyduje się tu pozostać wszystko, co
posiadał tam na górze przestaje mieć dla niego jakąkolwiek wartość. Liczy się
tylko to, co jest tutaj, więc wszyscy dbamy, aby tu żyło się nam jak najlepiej.
Sam przecież widziałeś. Ale największe koszty ponosi nasz Pan.
Powiedz mi wiesz, kim on właściwie jest.
Szczerze mówiąc nie interesowałem się tym. Ale wiem, że pochodzi ze starego
arystokratycznego rodu. Chyba to on wymyślił tę całą bazę, chociaż nie jestem
tego zupełnie pewny.
A jak długo istnieje ta baza.
Tego nie wiem, ale chyba bardzo długo. Kiedyś usłyszałem jak nasz Pan rozmawiał
przy winie ze swoimi najstarszymi współpracownikami. Opowiadali o tym jak to ich
praprzodkowie kopali tu srebrną rudę.
Słuchaj Marek a możesz mi powiedzieć, nad czym oni tu pracują.
Ha! Nie wiem, ale coś niecoś słyszałem.
Co? Powiedz proszę.
Słyszałem, że kombinują tu coś z czasem i przestrzenią a poza tym jak kiedyś
siedzieliśmy tu z chłopakami po meczu koszykówki podszedł do nas nasz Pan i
powiedział, że jesteśmy jego przyszłością i będziemy pierwszymi, którzy... Marek
zamilkł. Patrzył w kierunku sali.
Którzy co?.. – Andrzej skierował wzrok w tę samą stronę i również zamilkł.
Od wejścia w ich kierunku szła młoda dziewczyna. Była piękna Jej delikatna twarz
wyraźnie rysowała się na tle ciemnych nieco kręconych włosów. Szczupłą sylwetkę
podkreślała obcisła skórzana bluza zasuwana z przodu na suwak i takież same
spodnie. Przepasana była skórzanym pasem. Na nogach miała sięgające za kolana
brązowe skórzane buty.
To siostrzenica naszego Pana. Wspaniała dziewczyna tylko trochę mało przystępna
– wyszeptał Marek.
Dziewczyna podeszła do automatu z napojami. Nalała sobie soku pomarańczowego i
nie zwróciwszy nawet uwagi znajdujące się na sali osoby skierowała się do
wyjścia.
Chłopcy odprowadzili ją wzrokiem.
Którzy co? – próbował kontynuować rozmowę Andrzej starając się jednocześnie
ukryć swoje zainteresowanie dziewczyną.
Którzy... Którzy – powtarzał Marek – Aha powiedział, że będziemy pierwszymi,
którzy zasieją nowe światy. Dziwne, co?
Rzeczywiście dziwne – przyznał mu rację Andrzej.
No koniec tego dobrego. Musimy się zbierać, bo nie zdążymy na obiad – powiedział
Marek.
Wstali od stołu i podeszli do pozostałych chłopców nadal zacięcie grających w
bilard.
Kończcie już. Musimy iść na obiad – powiedział Andrzej.
Jeszcze chwileczkę tylko dokończymy – prosił Jacek.
Jak chcesz jeść zimne to proszę cię bardzo możesz zostać – odpowiedział mu
Andrzej i ruszył do wyjścia.
Po wyjściu z sali gier Marek powiedział W głębi tego korytarza – powiedział
wskazując w prawa stronę znajdują się pomieszczenia mieszkalne dla załogi
kopalni. Jest tam również moje lokum, którego miejmy nadzieje kiedyś będę chciał
was zaprosić.
Chłopcy wybuchli gorącym aplauzem.
A teraz naprawdę pośpieszmy się, bo spóźnimy się na obiad a ja dostanę rugi –
poprosił Marek. Na te słowa chłopcy ruszyli szybkim krokiem w kierunku jadalni.
Obiad minął w miłej atmosferze. Chłopcy żywo komentowali wrażenia dzisiejszego
poranka pytając Marka o różne szczegóły. Po posiłku Marek pożegnał się
tłumacząc, że ma jeszcze ważne obowiązki a nie mógł ich z oczywistych względów
wykonać rano poczym szybko wyszedł. Chłopcy natomiast wrócili do swojej komory.
Co robimy? – spytał Jarek.
Wezmę sobie porządny prysznic a potem trochę się zdrzemnę przed kolacją –
powiedział Robert.
Ja chcę wreszcie przejrzeć swoje kamienie – powiedział Andrzej
Wiesz to dobry pomysł. Też przejrzę swoje – wtórował mu Jacek.
To ja wam potowarzyszę – oznajmił Jarek
Andrzej wysypał swoje okazy na foliową torebkę. Potem kolejno oglądał je przez
lupę i opisywał. Obok rozsiadł się Jacek. Wyciągał, co chwilę jakiś kamień z
kupki oglądał poczym podstawiając go pod nos Andrzejowi pytał, co to jest.
Andrzej początkowo cierpliwie odpowiadał, ale szybko zaczęło go to drażnić w
końcu nie wytrzymał.
Jacek nie wiem, co to jest nazbierałeś jakiegoś złomu a teraz zawracasz mi
głowę.
W tym momencie odezwał się zielony robot.
Czy ja mógłbym to zobaczyć – spytał podjeżdżając do Jacka.
Jacek podał mu kamień. Ten ostrożnie uniósł go w swoim manipulatorze i włożył do
niewielkiej przegrody w swoim korpusie. Widząc to Jacek rzucił się na robota.
Oddawaj to! To moje! Miałeś go tylko zobaczyć a nie przetrawić! – krzyczał.
Proszę poczekać! Już kończę – odparł robot.
To chalkopiryt i tetraedryt częściowo pokryte kowelinem – powiedział po chwili
podając Jackowi kamień. Jacek siedział jak wryty patrząc to na robota to na
kamień. Andrzej także oszołomiony nieco tym, co zobaczył wziął jeden z kamieni
ze swojego zbioru i podał go robotowi.
Srebro rodzime w kalcycie – powiedział poczym oddał kamień Andrzejowi.
Od tej pory Andrzej, Jarek i Jacek zajmowali się tylko kamieniami prześcigając
się nawzajem w pokazywaniu ich robotom. Później przyłączył się do nich również
Robert, który po wyjściu z łazienki widząc, co się dzieje zrezygnował z
poobiedniej drzemki i wyciągnął swoje zbiory. Uczynił to zresztą w samą porę, bo
chłopcom zaczynało już brakować okazów do badań. Miłą zabawę przerwało dopiero
wejście brodacza.
Czy Panowie nie zamierzają już dzisiaj jeść? – spytał.
Chłopcy poderwali się z podłogi.
Zamierzamy, ale odkryliśmy nowe zdolności u pana robotów i tak nas to zajęło,
że... Przepraszamy – powiedział skruszony Robert.
Nic się nie stało. Cieszę się, że czujecie się tu coraz lepiej. Chodźcie przy
kolacji opowiecie mi wrażenia dzisiejszego dnia.
Kolacja upłynęła w miłej atmosferze. Chłopcy opowiadali o tym, co widzieli.
Wyrażali swój zachwyt nad wspaniale urządzonym basenem i salami do gier. Nie
szczędzili również pochwał Markowi jako przewodnikowi wyrażając nadzieję, że
jutro znów im będzie towarzyszyć. W końcu przeszli na roboty i ten temat
zdominował rozmowę już do końca kolacji. Pod koniec brodacz przeprosił chłopców
za to, że dzisiaj nie poświęcił im zbyt dużo czasu i obiecał, że jutro to
naprawi. Potem pożegnał się z nimi serdecznie życząc im miłych snów. Chłopcy
wrócili do swojej komnaty. Chwilę jeszcze rozmawiali z robotami wypytując je o
różne inne możliwości poczym zaczęli układać się do snu. Gdy już wszyscy leżeli
Robert nagle zapytał.
Wiecie, co mnie zastanawia?
Co? – spytał Andrzej.
Zostawili nam wszystkie rzeczy. Mamy scyzoryki, latarki i linę. Czy ci głupcy
naprawdę myślą, że nie będziemy próbowali uciec? – kontynuował Robert.
Może mają do nas takie zaufanie – odpowiedział mu Jacek.
Albo nas sprawdzają wiedząc, że i tak się stąd nie wydostaniemy – powiedział
Andrzej. – Lina i scyzoryki to nie wszystko.
Mamy jeszcze ten plan od Marka. Nie zabrali mi go.
A chcesz się stąd wydostać? Przecież wszystkie drzwi są zablokowane – oponował
Andrzej.
Wcale nie. Sprawdziłem to. Otwierają się same jak tylko się do nich zbliżyć.
Pewnie zdjęli blokady – odpowiedział mu Robert.
I co! I myślisz, że ot tak sobie stąd wyjdziesz a nikt o tym nie będzie wiedział
– zezłościł się Andrzej.
A niby, kto ma im o tym powiedzieć Ja? Ty? – złościł się Robert.
Roboty głupcze. Roboty – powiedział Andrzej stukając się w głowę. – Chodzą
wszędzie za nami i założę się, że przekazują gdzie trzeba wszystko, o czym
mówimy.
Robert nic nie odpowiedział. Odwrócił się tyłem do Andrzeja i znieruchomiał.
Wiecie? – odezwał się po chwili Jacek. - Chcę wam powiedzieć, że mi się to coraz
bardziej zaczyna podobać i wcale nie będę protestować, jeżeli będę musiał tu
jeszcze jakiś czas pozostać.
Cicho! Śpij już! – upomniał go Andrzej. Po chwili podniósł jeszcze głowę –
Niebieski zgaś światło. W komorze zapanowała ciemność.
Następnego dnia Andrzej przebudził się wcześnie rano. Próbował jeszcze się
trochę zdrzemnąć, ale przewracał się tylko z boku na bok. W końcu postanowił, że
przejdzie się do biblioteki. Przy okazji sprawdzi czy z tymi drzwiami to prawda.
Wstał i ubrał się. Raz kozie śmierć – mruknął pod nosem i podszedł do drzwi. Te
otworzyły się bezszelestnie. Wyszedł rozglądając się niepewnie dookoła. Nic się
nie wydarzyło. Zerknął jeszcze na roboty, ale i one nie reagowały. Przyszło mu
do głowy, że może one też śpią. Uśmiechnął się na tę myśl i ruszył w kierunku
biblioteki. Po chwili stał już przed jej drzwiami. Te otworzyły się. A więc
Robert miał rację. Zdjęli blokady ze wszystkich drzwi – pomyślał. Można próbować
uciekać. Tylko czy on chciał uciekać. Machnął ręką koło głowy jak by próbował
odgonić tę myśl. Wszedł do biblioteki. Ciekawe, co tu mają – mruknął pod nosem i
zaczął czytać tytuły książek. Przeszedł wzdłuż pierwszego regału. Marek nie
kłamał same cenne pozycje powiedział do siebie. – A zobaczymy czy mają Agricolę
– podszedł do katalogu, wyciągnął szufladkę z literą A. Chwilę przeglądał karty.
– Jest! Georgius Agricola, „De Re Matallica” czwarty segment druga półka pozycja
numer czternaście – zamruczał pod nosem. Zamknął katalog i znów podszedł do
regałów. No tak. Prawie na samej górze – powiedział do siebie. Rozejrzał się
dookoła. W przeciwległym rogu sali zobaczył drewniane schodki. Przeciągnął je
sobie do swojego regału i wspiął się po nich na górę. Chwilę szukał wśród
książek poczym wyciągnął opasłe tomisko oprawne w skórę. Otworzył je na stronie
tytułowej i aż usiadł z wrażenia. Pierwsze wydanie z 1556 roku – wyszeptał w
amoku. Tak jak „O obrotach sfer niebieskich” Kopernika było skarbem dla
wszystkich astronomów tak ta księga biblią dla wszystkich górników hutników i
geologów. I oto on zwykły pasjonat trzymał ją teraz w ręku. Zaczął ją
przeglądać. Była nieco zniszczona. Niektóre kartki wypadały. Widać często je
czytano – pomyślał. Szybko jednak stwierdził, że piękne drzeworyty zachowały się
w doskonałym stanie. Zapatrzony w księgę Andrzej nie zauważył nawet, że ktoś do
biblioteki wszedł. Z amoku wyrwał go dopiero odgłos kroków. Spojrzał w dół i
ponownie znieruchomiał. Przy katalogu stała ta sama dziewczyna, którą widział w
sali gier. Szukała czegoś. Robert przyglądał jej się z zachwytem Była ubrana w
obcisły, czerwony dres, który jeszcze bardziej podkreślał jej zgrabną szczupłą
sylwetkę Długie gęste włosy opadały jej aż na plecy. Andrzej zapragnął bardzo ją
poznać.
Dziewczyna skończyła poszukiwania w katalogu i wdzięcznym ruchem podeszła do
jednej z półek. Tam wyjęła jakąś książkę odwróciła się i dopiero wtedy ujrzała
siedzącego na szczycie schodków Andrzeja.
O przepraszam Pana! Dzień dobry. Nie myślałam, że ktoś tu może być o tak
wczesnej – powiedziała zaskoczona i nieco zakłopotana.
Dzień dobry. Nie mogłem spać i przyszedłem popodziwiać te arcydzieła –
odpowiedział Andrzej odkładając księgę na miejsce.
Pan jest zapewne jednym z tych nowych gości Karola? To znaczy Pana wuja? To jest
chciałam powiedzieć Pana Karola mojego wuja? – spytała jeszcze nieco zaskoczona
dziewczyna.
No może nie zupełnie gośćmi, ale czymś w tym rodzaju – odpowiedział Andrzej
schodząc ostrożnie ze schodków.
Czy może w czymś pomódz? – spytał.
Nie dziękuję mam już wszystko, czego potrzebowałam – dziewczyna uśmiechnęła się.
Andrzej pomyślał, że pewnie teraz pożegna się i odejdzie a on nie ma zielonego
pojęcia jak ją zatrzymać. Ale dziewczyna stała wcale nie zamierzając odchodzić.
W końcu Andrzejowi udało się zejść na podłogę. Upiorne schody – wysapał poczym
podszedł do dziewczyny.
Przepraszam nie zdążyłem się jeszcze przedstawić. Jestem Andrzej – powiedział
wyciągając rękę.
Elżbieta – odpowiedziała dziewczyna podając mu swoją dłoń.
Co robiłeś tam na górze? – spytała
Studiowałem dzieło Agricoli – odpowiedział Andrzej
Znasz łacinę? – zdziwiła się Elżbieta.
Nie, nie w tym sensie studiowałem. Porównywałem oryginalne ryciny z tym, co znam
z reprodukcji.
I jaki jest efekt?
Są bez porównania ładniejsze. A ty, co czytasz? – spytał Andrzej
E. Nic takiego – speszyła się Elżbieta.
Pokaż, co to jest? – poprosił Andrzej.
To tylko zwykłe romansidło – odpowiedziała Elżbieta pokazując Andrzejowi okładkę
swojej książki.
Hm. „Duma i uprzedzenie” to już raczej klasyka. Zamierzasz przeczytać ją w
oryginalnym języku – zdziwił się Andrzej.
No wiesz jakoś tak wyszło – odpowiedziała Elżbieta poczym dodała. – Przepraszam
cię bardzo, ale muszę już iść.
Nie szkodzi ja też już idę – odpowiedział Andrzej i obydwoje wyszli na korytarz.
Tam przystanęli jeszcze na chwilę.
Miło mi było ciebie poznać – powiedziała Elżbieta.
Mi również – odpowiedział Andrzej To do zobaczenia – powiedziała Elżbieta, ale
nie ruszyła się z miejsca.
Widząc to Andrzej nieśmiało zapytał – A zobaczę cię jeszcze?
Tak – odpowiedziała Elżbieta.
Gdzie? – dopytywał się Andrzej
Na przykład o dwunastej na basenie – zaproponowała Elżbieta. Przyjdę na pewno –
obiecał Andrzej. Podali sobie rękę na pożegnanie i dopiero teraz rozeszli się
każdy w swoim kierunku.
Po powrocie do swojej komory Andrzej położył się jednak nie mógł zasnąć.
Przewracał się tylko z boku na bok. Przed oczami cały czas miał obraz Elżbiety.
W końcu postanowił, że jeszcze raz pójdzie do biblioteki by wśród książek
uspokoić trochę swoje uczucia. Wstał po cichu i wyszedł z komnaty. W sali
jadalnej zastał brodacza. Ten siedział przy stole i wczytywał się w jakieś
papiery. Na widok Andrzeja odsunął je na bok.
Zapraszam do stołu. Wprawdzie śniadanie jeszcze nie gotowe, ale zaraz mogę kazać
podawać a w my w tym czasie sobie trochę pogawędzimy – zaproponował
Nie dziękuję na razie nie jestem głodny – odpowiedział Andrzej siadając obok
brodacza.
Ranny z Pana ptaszek –kontynuował rozmowę brodacz.
Jakoś dzisiaj wcześnie wstałem. Chyba zaczynam się oswajać z tym miejscem –
odpowiedział Andrzej.
Czy to znaczy, że zaczyna się tu Panu podobać? – spytał brodacz.
Owszem nie przeczę to miejsce coraz bardziej mnie ciekawi, ale proszę nie
zapominać, że nadal jesteśmy Pana specjalnymi gośćmi – stwierdził Andrzej.
Brodacz nic nie odpowiedział i prze chwilę siedzieli w milczeniu. W końcu
Andrzej zapytał.
Powiedział Pan, że nie długo na nas czekał Czy to znaczy, że zwabił nas pan w
pułapkę?
Tak aczkolwiek nie zupełnie – odpowiedział brodacz.. – Kiedy się tutaj
pojawiliście myślałem, że jednak uda mi się wywieść was w pole. Przypadek jednak
sprawił, że dostaliście się do kopalni od strony, od której nikt się was nie
spodziewał. W ten sposób ominęliście wszystkie nasze zabezpieczenia. Wkrótce
dowiedziałem się również, że zdobyliście plan wyrobisk. Mogłem kazać was
schwytać i zamknąć w najgłębszym wyrobisku a potem zapomnieć, że istnieliście,
ale zaimponowała mi wasza i wiedza, odwaga i wytrwałość. Pomyślałem, że może
lepiej mieć w was sprzymierzeńców niż wrogów i postanowiłem się z wami spotkać.
Wiedząc, że zmierzacie w kierunku czerwonej komory zdecydowałem się ułatwić wam
zadanie. Wysłałem pod drzwi czterech żołnierzy, którzy mieli wam dyskretnie
pokazać jak się je otwiera. Sam natomiast śledziłem każdy wasz ruch. I tak oto
możemy teraz ze sobą rozmawiać.
Andrzej zamyślił się. Brodacz przyglądał mu się przez chwilę z uwagą poczym
odezwał się wyrywając go z zadumy – Proszę już iść budzić kolegów, bo za chwilę
będzie śniadanie. Andrzej wstał ze swojego miejsca ociągając się jakby chciał
jeszcze coś powiedzieć. Brodacz zauważył to i spojrzał na niego wyczekująco. W
końcu Andrzej podjął decyzję.
Mam do Pana jeszcze jedną prośbę – powiedział.
Jaką? Proszę mówić – odpowiedział brodacz.
Czy mógłby Pan mówić do mnie po imieniu, bo jakoś nie mogę przyzwyczaić się do
tego Pan? Jestem Andrzej – powiedział i wyciągnął do brodacza rękę. Ten wstał i
podając mu swoją powiedział. Nie ma problemu jestem Karol.
Wiem... – wyrwało się Andrzejowi.
Wiem, że to może dziwnie zabrzmi, ale z racji, że jest Pan tutaj najważniejszą
osobą proponuję jednak abyśmy pozostali przy zwrotach Pan Karol i Andrzej –
zaproponował Andrzej.
Jak Pan... Jak sobie życzysz – poprawił się brodacz.
Dziękuję – odpowiedział Andrzej i poszedł budzić pozostałych kolegów.
W chwili, gdy chłopcy przybyli do jadalni śniadanie było już przygotowane.
Brodacz zaprosił ich do stołu i chłopcy zajęli swoje miejsca.
Brodacz poprosił ich o chwilę uwagi. Dzisiaj pokażę wam część muzealną kopalni –
oznajmił. – Ponieważ jednak mam czas tylko do dwunastej, teraz musimy się szybko
uwinąć abyśmy zdążyli wszystko obejrzeć a zapewniam was jest, co oglądać
Ta ostatnia wiadomość zelektryzowała Andrzeja. Tyle się nakombinował jak wymknąć
się na spotkanie z Elżbietą a tu proszę bardzo. Problem sam się rozwiązał.
Zadowolony zabrał się do jedzenia.
Po śniadaniu chłopcy ruszyli za brodaczem. Szli znanym już z wczorajszego dnia
czerwonym chodnikiem jednak po dojściu do biegnącego w poprzek korytarza zamiast
skręcić w prawo w kierunku sali gier poszli w lewo.
Mieszkańcy kopalni nazwali tak ten korytarz gdyż znajduje się przy nim
laboratorium chemiczne, fizyczne i biologiczne. O tu proszę jest wejście do
laboratoriów – powiedział wskazując mijane właśnie drzwi po prawej stronie
korytarza.
Moim zdaniem powinien on nazywać się korytarzem muzealnym, ponieważ wiedzie do
przepięknych sal muzealnych, ale widocznie moi pracownicy częściej odwiedzają
laboratoria niż kopalniane muzeum.
Chłopcy wybuchli śmiechem. Po kolejnych kilkudziesięciu metrach korytarz kończył
się nagle drzwiami.
Oto i cel naszej wędrówki. Tu mamy dwie sale muzealne poświęcone geologii,
mineralogii i petrografii. Chciałbym jeszcze dodać, że wszystkie okazy, które tu
zobaczycie zostały znalezione w naszej kopalni. – oznajmił brodacz wchodząc do
pierwszej z sal. Była to duża dobrze oświetlona komora o nagich ścianach. Na
podłodze miała kamienną posadzkę. Wszędzie stały tu szklane gabloty z okazami.
Chłopcy rozeszli się po sali. Byli zachwyceni. Nie mogli oderwać oczu od
pięknych okazów miedzi i srebra rodzimego, złocistego pirytu i chalkopirytu,
srebrzystej galeny, zielonego malachitu i szafirowego azurytu oraz wielu innych
minerałów i skał. Przez cały czas słychać było ochy i achy.
Spacerując po salach Andrzej zauważył, że niektóre okazy mają bardzo stare
jeszcze ręcznie pisane etykietki a część z nich napisano po łacinie. Pomyślał,
że ten zbiór musiano chyba gromadzić od początku istnienia kopalni, ale wydało
mu się niedorzeczne. Przecież w dawnych czasach nikt nie zbierał minerałów.
Liczyły się tylko kamienie szlachetne, które dawały przerobić się na oczka do
biżuterii. Wszystko pozostałe albo trafiało do pieców hutniczych albo na hałdy.
Z zamyślenia wyrwał go brodacz. Musimy już wracać, bo się spóźnimy. Proszę
zwołać kolegów – powiedział. Andrzej pochłonięty jeszcze swoimi rozważaniami nie
do końca zrozumiał sens tej wypowiedzi. Zrobił jednak, co mu kazano i po chwili
zapomniał o niej zupełnie.
W powrotnej drodze chłopcy gratulowali brodaczowi pięknej kolekcji. Chwalili
również widziane wcześniej obiekty jak basen i salę gier. Brodacz z kolei
opowiadał im ile trudu kosztowało jego i jego współpracowników urządzenie tego
wszystkiego. Gdy grupa doszła do wylotu czerwonego chodnika brodach zatrzymał
się.
Stąd już chyba traficie do swojej komnaty – powiedział.
A musimy – spytał nagle Robert. Brodacz zdumiał się.
Bo wie pan my chcielibyśmy pójść trochę do sali gier. Nie będzie Pan miał nic
przeciwko temu.
Ależ skąd. Sala gier, basen i biblioteka są do waszej dyspozycji. Korzystajcie z
tego ile chcecie – odpowiedział brodacz
Hura – wykrzyknęli chłopcy radośnie.
Odradzałbym wam natomiast wchodzenie do innych pomieszczeń. Nie, dlatego jednak
żebym się bał, że poznacie jakieś moje tajemnice, ale że po pierwsze, że jeszcze
was tu nikt nie zna i możecie zostać potraktowani jak intruzi a po drugie, że
moi współpracownicy po prostu nie lubią jak im się przeszkadzać.
Chłopcy obiecali dostosować się do tych zasad. Brodacz przyjął ich obietnicę z
zadowoleniem poczym pożegnał się i ruszył z powrotem.
Po odejściu brodacza Robert oznajmił Idę do gier. Kto idzie ze mną?
Ja także idę – wtórował mu Jacek.
Ja wstąpię do biblioteki – odpowiedział im Robert. – Wiesz Jarku nie chcę ci nic
mówić, ale tam chyba jest pierwsze wydanie „O obrotach” Kopernika.
Poważnie! To idę z tobą – zawołał Jarek
No to cześć! – powiedział Robert i razem z Jackiem ruszyli w głąb korytarza.
Robert i Jarek skręcili natomiast do chodnika czerwonego i po chwili byli już w
bibliotece.
Przez cały czas pobytu w bibliotece Andrzej zastanawiał się jak wytłumaczyć
Jarkowi, że musi wyjść tak, aby nie wzbudzić jego podejrzeń. W końcu wymyślił
sobie, że w razie, czego powie, że boli go brzuch i idzie się położyć. Kiedy
jednak przed dwunasta ukradkiem wymykał się z biblioteki Jarek zaczytany w
książkach o tematyce astronomicznej nawet tego nie zauważył. Równo o dwunastej
Andrzej zjawił się na basenie. Rozejrzał się. Elżbieta już tu była. W stroju
kąpielowym leżała na materacu nad brzegiem basenu. Andrzej również rozebrał się
wieszając ubranie na umieszczonym przy drzwiach wieszaku obok ubrania Elżbiety.
Podszedł do niej.
Cześć! – powiedział.
Cześć! Nie spóźniłeś się. – odpowiedziała Elżbieta podnosząc się z materaca.
Twój wuj mi to ułatwił – odpowiedział Andrzej.
Mój wuj? – zdumiała się Elżbieta.
Tak skończył wcześniej oprowadzanie po kopalni i dlatego zdążyłem – wyjaśnił
Andrzej.
Ach tak. Popływamy sobie? – spytała Elżbieta.
Chętnie – odpowiedział Andrzej.
W tym momencie Elżbieta chwyciła go za rękę i pociągnęła w kierunku basenu
poczym razem skoczyli do wody.
Kto pierwszy do końca i z powrotem – krzyknęła Elżbieta i rzuciła się na wodę.
Płynęła bardzo równo pokonując kolejne metry.
Woda w basenie była ciepła, jednak Andrzej jeszcze nieco oszołomiony sytuacją
potrzebował chwilę, aby się przyzwyczaić. Ruszył, więc z pewnym opóźnieniem.
Chcąc koniecznie dogonić Elżbietę płynął bardzo żywiołowo, co go zbliżyło do
Elżbiety, ale jednocześnie wyczerpało jego siły. Ostatecznie, więc Elżbieta
przypłynęła do brzegu jako ciut szybciej. Wyszli na brzeg i położyli się obok
siebie. Odpoczywając.
Po chwili jednak Andrzej przekręcił się na bok i opierając głowę na ręce spytał.
Powiedz mi. Właściwie, co ty tu robisz?
Właściwie to nic. Po prostu jestem siostrzenicą tego jak wy go tam nazywacie
brodacza – odpowiedziała Elżbieta.
Skąd wiesz jak nazywamy twojego wuja? – zdumiał się Andrzej.
To nie ja. To wuj wie tu wszystko. Co mówicie, co robicie i czasami dzieli się
ta wiedzą ze mną – odpowiedziała Elżbieta.
Ale na pewno nie wie, co myślimy i co czujemy – stwierdził Andrzej.
A co teraz czujesz? – spytała nagle Elżbieta.
Może, to, że mi się podobasz? – odpowiedział pytaniem Andrzej.
Tylko podobam? – dopytywała się dalej Elżbieta
A co byś jeszcze chciała? – powiedział Andrzej.
Prawdę – odpowiedziała Elżbieta.
Prawda jest taka, że... że chyba muszę już iść – oświadczył z wahaniem Andrzej
Trudno. To cześć! – rzuciła mu krótko Elżbieta.
Andrzej wstał i podszedł do wieszaka. Ubrał się szybko i wyszedł. Bił się z
myślami. Chyba nic głupszego nie mógł wymyślić. Trudno może następnym razem uda
mu się to naprawić. Jeżeli jeszcze będzie następny raz. Wrócił do komory, ale
nikogo jeszcze w niej nie było. Położył się.
Czy to wszystko ma sens? – pomyślał. Czy wuj Elżbiety wie, że się spotkali?
Jasne, że wie. On wie wszystko Sama mu to powiedziała. W takim razie może
Elżbieta umówiła się z nim, bo specjalnie żeby się czegoś dowiedzieć o nim i
jego kolegach. Zaraz czy nie powiedział czegoś ważnego. Zaniepokoił się i zaczął
sobie przypominać cała rozmowę z Elżbietą. Nie chyba nic ważnego nie powiedział.
Uspokoił się. Pyzatym Elżbieta wcale nie próbowała czegoś z niego wyciągać. Na
pewno by to zauważył. W takim razie, dlaczego w ogóle się z nim spotkała.
Przecież ona jest taka piękna a on no cóż raczej mało atrakcyjny. Doskonale o
tym wie.
Dalsze rozważania Andrzeja przerwał odgłosy nadchodzących kolegów.
O tu jesteś a myśmy cię wszędzie szukali. Co ty śpisz? – pytał od drzwi Robert
widząc lezącego Andrzeja.
Nie mam kłopoty żołądkowe – odpowiedział Andrzej.
Wiesz ta biblioteka to rzeczywiście skarbnica wiedzy. Jeszcze do tej pory nie
mogę ochłonąć – wszedł mu w słowo Jarek.
A myśmy sobie tak poszaleli w sali gier, że się w głowie nie mieści. Żałuj, że
cię z nami nie było – wtrącił Jacek. – Po obiedzie też tam idziemy jak chcesz
możesz pójść z nami.
Albo ze mną do biblioteki. Pokażę ci, co znalazłem – licytował się z Jackiem
jarek.
Dziękuję wam, ale to chyba nie byłby dobry pomysł – odpowiedział im Andrzej i
skrzywił się udając bul.
A na obiad pójdziesz? – spytał Robert.
Nie idźcie sami a ja tu sobie poleżę to może do wieczora mi przejdzie –
odpowiedział Andrzej i ponownie się skrzywił.
Dobrze to na razie. Trzymaj się – powiedział Robert i wszyscy wyszli z komory.
Robert pozostał sam. Bił się ciągle z myślami. Jeżeli Elżbieta została przysłana
przez wuja to wcale jeszcze nie oznacza, że jej na mnie nie zależy. Z drugiej
strony gdyby jej na nim nie zależało to, dlaczego zadawała mu takie osobiste
pytania. Jeżeli jednak jej na nim zależy to mówiąc jej, że mu się tylko podoba
zachował się jak ostatni dureń. Przecież jemu też na niej zależy. Dlaczego więc
skłamał? Skłamał dziewczynie, która poprosiła go o to, aby powiedział jej
prawdę. Jaką prawdę? Że.., że... O rany, ale z niego dureń.
Kolacja jak zwykle upłynęła na opowiadaniu wrażeń i rozmowach na różne
nieistotne tematy. Jedynie Andrzej był jakiś markotny. Brodacz od razu to
zauważył, ale nic nie powiedział. Pod koniec kolacji brodacz oznajmił, że musi
na jakiś czas zabrać swoje roboty. Wyraził również nadzieję, że uda się chłopcom
jakoś bez nich obejść. Po żegnał się i wraz z robotami wyszedł z sali. Chłopcy
także wrócili do swojej komory i zaczęli układać się do snu.
Gdy już wszyscy leżeli odezwał się nagle Robert. Teraz moglibyśmy uciec. Mamy
sprzęt. Mamy plan kopalni i miej więcej znamy również jej rozkład. A brodacz
zabrał roboty, więc teraz nikt już nas nie pilnuje.
Jak chcecie to uciekajcie. Ja tu zostaję – stwierdził Andrzej.
Ja też bym tu chętnie został jeszcze przez jakiś czas. Tu jest jeszcze tyle
ciekawych rzeczy, które chciałbym obejrzeć, że nie śpieszy mi się na zewnątrz –
dodał Jarek.
Wiecie a ja jeszcze nigdy nie widziałem starej kopalni od środka a poza tym tu
jest fajnie. Ta sala gier i basen. Też mi się nie śpieszy – wyznał Jacek.
Dobra żartowałem z tym uciekaniem. Chciałem was tylko wybadać. Mnie też się
tutaj podoba i chciałbym tu zostać przynajmniej dotąd dopóki wszystkiego nie
zobaczę.
Na śniadanie wszyscy stawili się punktualnie i w doskonałych nastrojach. Aby
więc jeszcze bardziej zmobilizować chłopców już na samym wstępie brodacz
oznajmił, że dzisiaj idą zwiedzać czynne wyrobiska kopalni. Ponieważ wyprawa
miała potrwać aż do kolacji zaproponował, aby wszyscy dobrze się najedli i
zabrali jakiś prowiant ze sobą. Poprosił również, aby po śniadaniu szybko się
spakowali do plecaków młotki, dłuta i co im tam potrzebne, ale niech nie
zabierają ubrań roboczych i latarek i hełmów, bo wszystko to dostaną na miejscu.
Na tę wiadomość chłopcy szybko zjedli śniadanie zrobili sobie kanapki i poszli
się pakować. Po chwili wszyscy byli już z powrotem gotowi do drogi. Poszli
najpierw czerwonym chodnikiem a potem chodnikiem laboratoryjnym. Przeszli
następnie przez sale muzeum i znaleźli się w dość szerokim i wysokim wyrobisku
oświetlonym zwykłymi lampami górniczymi.
Jesteśmy teraz w głównym chodniku udostępniającym – objaśnił brodacz. Te odnogi,
które widzicie po prawej stronie prowadzą do najstarszych wyrobisk naszej
kopalni. Wprawdzie złoże nie zostało tam jeszcze całkowicie wyeksploatowane, ale
jest tam zbyt niebezpiecznie, aby prowadzić dalsze prace.
Co to znaczy zbyt niebezpiecznie? – spytał Andrzej
Ja wiem, że wy macie trochę inne pojęcie niebezpieczeństwa niż fachowi górnicy,
ale zaręczam, że wam też by się tu nie spodobało. Ciągnie się tam cały labirynt
chodników, szybików komór i pochylni, których nie ma na żadnych mapach.
Większość z nich jest w fatalnym stanie i w każdej chwili grozi zawaleniem.
Jeżeli chcecie się tam pchać to wasza wola, ale ostrzegam znałem już kilku
takich śmiałków, którzy tam weszli i więcej już ich nie zobaczyliśmy. Do w miarę
bezpiecznych wyrobisk idzie się prosto. Najpierw jednak musimy się przebrać. To
powiedziawszy brodacz skręcił w prawo i wszedł do przestronnej komory, w której
stały rzędy metalowych szafek.
To jest szatnia naszych górników – objaśnił i zawołał. – Marek jesteś tu!
Jestem! Jestem! – odpowiedział Marek wychodząc zza rzędu szafek. – Proszę tu
podejść wszystko jest już przyszykowane.
Brodacz z chłopcami podszedł do Marka a następnie wszyscy udali się w głąb
komory. Tam na ławach leżało sześć kompletów nowiutkich ubrań roboczych, hełmów
i lamp górniczych.
Chyba będą pasować a jak nie to się wymieni – Stwierdził Marek i zaczął
przymierzać pierwszy z brzegu kombinezon.
Dobrze się spisałeś – pochwalił Marka brodacz.
Po chwili wszyscy już przebrani byli gotowi do wyjścia. Ruszyli. Brodacz
prowadził ich wyrobiskami i pochylniami na coraz niższe poziomy.
Co jakiś czas zatrzymywali się, aby chłopcy mogli zebrać okazy do swoich
kolekcji. A było, co zbierać. Jacek znalazł piękną szczotkę kryształów azurytu,
Robert druciki miedzi na kalcycie a Andrzej bryłkę ze srebrem rodzimym i
czerwonymi kryształkami minerałów srebra. Wszystkich przebił jednak Jarek i to
całkiem przypadkiem. W pewnym miejscu usiadł on sobie ot tak po prostu, aby
chwilkę odpocząć. Tak się jednak złożyło, że miał przed sobą niewielką rdzawą
bryłę limonitu, więc odruchowo zaczął ją rozbijać. Bryła pękła a w środku w
brunatnych porach masy limonitowej zaświeciły drobne druciki złota. Jarek aż
krzyknął z wrażenia. Wszyscy zaraz zbiegli się do niego myśląc, że może mu się
coś stało. Wtedy pokazał im swoje znalezisko.
No tak głupi ma zawsze szczęście – skomentował to Robert.
Nie zazdrość gdybyś lepiej szukał też mógłbyś coś takiego znaleźć – upomniał go
Andrzej.
Po prostu chłopak miał szczęście – stwierdził Marek.
I to wielkie szczęście. Muszę przyznać, że nigdy jeszcze czegoś takiego tu nie
znaleziono – oznajmił brodacz.
Jarek popatrzył na dwie połówki swojego okazu poczym wręczając jedną z nich
brodaczowi powiedział.
Skoro tu tego jeszcze nie znaleziono to proszę wziąć ten okaz może się przyda do
waszego muzeum.
Z przyjemnością. Dziękuję bardzo. Obiecuję, że już jutro znajdzie się on w
gablocie z etykietką oraz imieniem i nazwiskiem znalazcy – odpowiedział brodacz.
W tym momencie wszyscy zaczęli bić brawo.
W sumie każdy był zadowolony z tej wycieczki. Wszyscy też zakończyli ją dość
mocno umorusani. Brodacz stwierdził, że nie mogą tak iść na kolację zwłaszcza,
że dziś będą mieli na niej specjalnego gościa. Zaproponował, więc aby najpierw
poszli do łaźni. Łaźnia znajdowała się tuż obok szatni. Była to przestronna sala
wyłożona białymi kafelkami. Wewnątrz znajdował się rząd kabin z prysznicami.
Bocznym chodnikiem była ona połączona bezpośrednio z szatnią.
Wszyscy bez wahania skorzystali z oferty brodacza. Po umyciu się i przebrani
chłopcy z brodaczem ruszyli w kierunku jadalni. Po drodze zastanawiali się, kto
może być tym tajemniczym gościem. Padały różne propozycje, że to może jakiś
naukowiec, stary górnik a nawet sam duch kopalni. W pewnym momencie Andrzejowi
przyszło go głowy, że to może być Elżbieta i na myśl, że ją jeszcze zobaczy
zrobiło mu się raźniej. Po wejściu do jadalni chłopcy zajęli swoje stałe już
miejsca. Nikt jednak nie zaczął jeść. Wszyscy czekali z niecierpliwością na
tajemniczego gościa. W końcu usłyszeli odgłos kroków na korytarzu. Do jadalni
weszła Elżbieta. Na jej widok wszyscy poderwali się z miejsc. Elżbieta podeszła
do brodacza. Ten objął ją ramieniem.
To jest moja siostrzenica Elżbieta. Od dzisiaj będzie z nami jadała posiłki.
Dobry wieczór – powiedziała Elżbieta.
Dobry wieczór – odpowiedzieli chórem chłopcy.
Elżbieto pozwól, że ci przedstawię naszych przyjaciół – powiedział brodacz
zwracając się do siostrzenicy.
Andrzeja już znasz a dalej to Pan Robert, Pan Jarek i Pan Jacek.
Chłopcy w miarę jak brodacz wymieniał ich imiona skłaniali się pochylając głową.
Miło mi Panów poznać – powiedziała Elżbieta.
Chłopcy jeszcze raz skłonili się głowami.
No a teraz bieżmy się do jedzenia – zaproponował Brodacz i odsunął Elżbiecie
krzesło stojące na wprost Andrzeja. Elżbieta podziękowała i usiadła. Wówczas
chłopcy również zajęli swoje miejsca. I od rzucili się do jedzenia. Jedynie
Andrzej zachował umiar. Jedli tak łapczywie, że w pewnym momencie Andrzejowi,
który jako jedyny zachował umiar zrobiło się wstyd.
Daruj Elu moim przyjaciołom, ale oni praktycznie od rana nic nie jedli, bo
przecież jak można się najeść tylko obfitym śniadaniem i stosami kanapek
zrobionymi na później – powiedział.
Młode wilki jedzą jak wilki cóż w tym złego – uśmiechnęła się Ela.
Słysząc to chłopcy opamiętali się trochę. Kolacja przebiegła jednak prawie w
milczeniu a wszelkie próby brodacza podjęcia rozmowy na jakikolwiek temat
kończyły się niepowodzeniem gdyż chłopcy poza kilkoma prostymi słowami w rodzaju
tak, nie wiem nie powiedzieli nic. Bardziej rozmowniejsi stali się dopiero pod
koniec kolacji. Wkrótce rozmowa przerodziła się w długą dyskusję. W między
czasie brodacz pożegnał się i poszedł do swoich zajęć zostawiając młodych samych
sobie. Ci jednak prawie tego nie zauważyli przechodząc od jednego do drugiego
tematu nie patrząc na to czy mają one ze sobą jakiś związek. Dyskusja ta trwała
by zapewne aż do rana gdyby Elżbieta nie zakończyła jej w pewnym momencie
stwierdzając, że jeżeli wszyscy chcą być jutro zdolni do czegokolwiek to już
najwyższa pora położyć się spać. Chłopcy z żalem przyznali jej rację. Elżbieta
pożegnała się z nimi poczym wyszła z jadalni. Po drodze dogonił Ją Andrzej.
Mogę cię odprowadzić – spytał.
Tak, ale tylko do końca tego korytarza. Nie chcę, aby nas ktoś widział samych,
bo to mogłoby spowodować plotki – odpowiedziała miło, ale dość stanowczo
Elżbieta.
Dobrze. Skoro tak sobie życzysz. Jak ci się podobają moi koledzy? – spytał
Andrzej.
Są bardzo mili i ciekawie się z nimi rozmawia – odpowiedziała Elżbieta. – Musisz
mi kiedyś więcej o was opowiedzieć.
Słuchaj a odnośnie tego, co było na basenie... – zaczął Andrzej.
Ja też cię lubię i też mi się podobasz. I niech tak zostanie – przerwała mu
Elżbieta.
Dalej szli już w milczeniu. Dopiero, gdy doszli do kończ czerwonego chodnika
Andrzej odważył się zapytać, kiedy się teraz zobaczą.
Oprócz tego, że będę teraz jadać z wami posiłki codziennie o dwunastej jestem ma
basenie. Pa. Do jutra – odpowiedziała Elżbieta i pocałowała Andrzeja w policzek
szybko odwróciła się i odeszła w kierunku części mieszkalnej. Andrzej patrzył
chwilę za nią poczym zawrócił i poszedł do swojej komory.
Gdy Andrzej wszedł do czerwonej komory jego koledzy żywo dotąd o czymś
dyskutujący nagle zamilkli. Wszyscy zwrócili się teraz w jego stronę. Chwilową
konsternację przerwał Robert.
Masz nam może coś do powiedzenia? – spytał.
A co chcecie wiedzieć? – odpowiedział Andrzej.
Na przykład, od kiedy jesteś z brodaczem na ty?
Od wczorajszego ranka. Drażniło mnie te Pan. Nie jestem do tego przyzwyczajony.
Dziwię się natomiast, że wam to nie przeszkadza. Ale ja nie robię z tego afery –
odpowiedział Andrzej.
Rozmawiałeś z brodaczem i nic nam nie powiedziałeś? – pytał dalej Robert.
Nie było, o czym.
Mówiłem wam on już dał się im przekabacić – stwierdził Robert zwracając się
teraz do pozostałych chłopców.
To nieprawda – gwałtownie zareagował Andrzej. – Staram się tylko dowiedzieć, co
tu się dzieje. I zrobiłem w tej sprawie więcej niż wy wszyscy razem wzięci –
wykrzyknął Andrzej.
Co ty powiesz? Na prawdę? – pytał ironicznie Robert.
A co ty zrobiłeś w tej sprawie? – odparł Andrzej. – Łazisz tylko z Jackiem do
sali zabaw albo rozmawiasz o robotach no i może jeszcze z nami o ucieczce. Nic
cię więcej nie interesuje. Nic – odpowiedział mu Andrzej i rzucił się na swoje
posłanie.
A pro po robotów to nie wiem czy zauważyłeś, że wróciły do nas z powrotem –
wtrącił się Jarek.
Zauważyłem Trudno było ich nie zauważyć – odburknął Andrzej.
A więc może skończcie te idiotyczne dyskusje, bo znów jesteśmy pod kontrolą –
kontynuował Jarek.
Może masz rację – odpowiedział z rezygnacją Robert i zwrócił się do Andrzeja –
Przepraszam. Nie chciałem cię atakować, ale pomyślałem, że prowadzisz jakąś
własną grę poza naszymi plecami i to mnie trochę wkurzyło.
Ja także was przepraszam. To prawda, że nie mówiłem wam o wszystkim, ale
myślałem, że was to nie interesuje. Możecie być jednak pewni, że gdybym tylko
zauważył, że coś jest nie tak to od razu bym wam bym wam o tym powiedział i
zaraz byśmy stąd uciekli.
Tu wszystko jest nie tak – wtrącił Jarek.
Oj Jarku. Chodzi mi o jakieś zagrożenia dla nas. Póki jednak nic się nie dzieje
postanowiłem zobaczyć jak najwięcej i dowiedzieć się, o co tu właściwie chodzi.
Chłopcy zamilkli na chwilę, ale nie trwało to długo. Pierwszy zaczął Robert.
Nie powiedziałeś nam również, że poznałeś Elżbietę.
A to, to już moja prywatna sprawa – odpowiedział śmiejąc się Andrzej.
Tu nie ma prywatnych spraw. Opowiadaj jak ją poznałeś? – pytał Robert.
Wczoraj w bibliotece –odpowiedział Andrzej.
Przecież ja byłem z tobą w bibliotece i żadnej dziewczyny tam nie widziałem. No
chyba, że ona jest duchem – wtrącił Jarek.
Nie to było rano, gdy wy jeszcze spaliście. Jak byliśmy w bibliotece to
spotkałem się z nią drugi raz na basenie – wyjaśnił Andrzej.
A więc byłeś z nią już także na pierwszej randce? Szybki z ciebie facet –
przekomarzał się z nim Robert.
Pierwszej i chyba ostatniej. Zrobiłem z siebie głupca – odpowiedział Andrzej
nieco zasmucony.
Co oświadczyłeś się jej i dostałeś kosza? – żartował Jacek i dodał. – Nie martw
się ja to już przeżywałem trzynaście razy.
Właśnie nie. Zrobiłem dokładnie coś zupełnie odwrotnego – odpowiedział Andrzej.
– Mimo że Elżbieta już na początku poprosiła mnie abym był względem niej szczery
ja stchórzyłem i wygadywałem jakieś bzdury jak zwykły podrywacz.
Patrzcie wielki odważny i inteligentny Andrzej jest z rzeczywistości małym
nieśmiałym chłopcem – naśmiewał się Robert.
Jestem nieśmiały i co z tego. Zresztą i tak nie ma to już znaczenia – powiedział
z rezygnacją Andrzej i położył się.
Ponownie nastała cisza. Andrzej leżał nieruchomo starając się jeszcze raz
przypomnieć wydarzenia tamtego. Z zamyślenia wyrwał go Jacek.
Powiedz nam przynajmniej, jaka ona jest. Może my będziemy mieli jeszcze, jakie
szanse – pytał
Piękna. Przede wszystkim piękna – rozmarzył się teraz Andrzej
To już wiemy. Wszyscy mamy oczy – odpowiedział mu Robert.
A poza tym wspaniała. Jeszcze z nikim nie rozmawiało mi się tak dobrze jak z
nią. Mało tego często rozumieliśmy się nawet bez słów – kontynuował Andrzej
Naprawdę dużo nam to mówi. Powiedz nam raczej, jaka ona jest tak... Tak w
ogóle... – Jacek nie potrafił znaleźć odpowiedniego określenia, ale Andrzej
zrozumiał, o co mu chodzi.
Tak w ogóle. To jest bardzo fajna. Wesoła, otwarta, lubi pożartować. Jest także
wrażliwa na punkcie szczerości, a jest inteligentna. Tak, więc uważajcie. Poza
tym myślę, że jest bardzo delikatna – ponownie rozmarzył się Andrzej.
Patrzcie on się w niej zakochał – wykrzyknął Robert.
Nie pleć głupstw – Andrzej poderwał się ze swojego posłania i rzucił w Roberta
swoim swetrem. Ten uchylił się i sweter trafił w Jarka. Chłopcy zaczęli się
śmiać. Jarek chwycił sweter Andrzeja i rzucił w nim w Jacka. W między czasie
Robert chwycił swoje spodnie i wycelował w Andrzeja. Po chwili w komorze
rozgrywała się już regularna bijatyka przy wtórze śmiechu i wrzasku jej
uczestników.
Przez następnych kilka dni Robert i Jacek próżnowali spędzając czas w sali gier
lub na basenie a Andrzej i jarek zamykali się w bibliotece. Czasami też chłopcy
wymykali się muzeum żeby jeszcze raz popodziwiać zgromadzone tam okazy a raz
wybrali się nawet do czynnych wyrobisk kopalni. Wycieczki do muzeum i kopalni
miały także inny cel. Po drodze chłopcy musieli przechodzić koło nadal
tajemniczych dla nich laboratoriów, więc liczyli, że być może uda się im
wreszcie do nich zajrzeć.
Ponadto wbrew swoim wcześniejszym obawom Andrzej codziennie spotykał się z
Elżbietą. Szczególnie ulubionym miejscem tych spotkań stała się stara komora z
dawnymi urządzeniami górniczymi. Tam w ciszy i spokoju rozmawiać o różnych mniej
lub bardziej istotnych Andrzej wiele opowiadał Elżbiecie o sobie i swoich
kolegach. Tym razem postanowił być szczery i niczego przed nią nie ukrywać.
Elżbieta odwdzięczała mu się opowiadając o sobie. Swoją matkę znała tylko ze
zdjęć gdyż ta zmarła przy jej porodzie. Okazało się jednak, że nie spędziła
całego swojego życia pod ziemią. Kiedyś była normalnym dzieckiem. Mieszkała z
ciotką w dużym mieście i chodziła do normalnej szkoły. Dopiero po śmierci jej
ojca wuj sprowadził ją tutaj.
Jak zmarł twój ojciec? – spytał Andrzej.
Zginął tu w tej kopalni – odpowiedziała Elżbieta. – Kiedyś wybrał się z
przyjacielem w stare wyrobiska. Chcieli je skartować żeby mieć pełny obraz
sytuacji. Nikt z nich już nie wrócił a ich ciał nigdy nie odnaleziono. Jak tylko
wuj sprowadził mnie tutaj próbowałam po kryjomu go szukać. Byłam tak
zrezygnowana, że za nic miałam wszystkie niebezpieczeństwa. Gdy jednak sama raz
o mały włos uniknęłam śmierci stwierdziłam, że lepiej zrobię kontynuując razem z
wujem jego dzieło niż ginąć bezsensownie.
Pewnego wieczoru, gdy po odprowadzeniu Elżbiety Andrzej wracał do czerwonej
komory niespodziewanie spotkał po drodze robota. Był taki sam jak te stojące w
ich komorze tylko korpus miał czerwony. Dobry wieczór. Jestem osobistym robotem
naszego Pana – powiedział robot.
Dobry wieczór – odpowiedział Andrzej.
Mój pan zaprasza na spotkanie. Dzisiaj o północy w bibliotece. Proszę przyjść
samemu – oznajmił robot.
Dobrze przyjdę – odpowiedział zdumiony Andrzej.
Robot pożegnał się i odjechał. Andrzej stał jeszcze przez chwilę poczym ruszył w
swoją stronę. Po drodze myślał intensywnie.
Czego on może ode mnie chcieć? Czyżby dobre dni już się dla nas skończyły? Czy
ma o spotkaniu powiedzieć chłopcom? A jak to nic ważnego? Będzie ich
niepotrzebnie niepokoił i zrobią jakieś głupstwo. Nie. Na razie nic nie powie.
Najpierw spotka się z brodaczem, dowie się, o co chodzi i dopiero wtedy
zadecyduje, co dalej robić.
Gdy Andrzej wrócił do czerwonej komory wszyscy już spali. On również się
położył. Początkowo myślał jeszcze o mającym nastąpić spotkani, ale po chwili
stwierdził, że to nie ma sensu i dla odmiany zaczął myśleć o ostatnich
spotkaniach z Elżbietą.
Podczas tych spotkań Andrzej coraz bardziej przekonywał się, że Elżbieta jest
taką dziewczyną, z jaką pragnąłby być, że jest tą dziewczyną. Jego uczucie do
niej potęgowało się z każdą chwilą. Nie miał już żadnych wątpliwości. Kochał ją.
Cały czas nie wiedział jednak, Jakim uczuciem darzy go Elżbieta? Czy w ogóle coś
do niego czuje?. Odniósł wrażenie, że traktuje go jak serdecznego przyjaciela,
ale przecież przyjaźń to nie miłość.
Tuż przed północą Andrzej po cichu wymknął się z komory. Z bijącym sercem wszedł
do jadalni. Rozejrzał się, ale nikogo tu nie było. Ruszył dalej i po chwili
wszedł do biblioteki. Na środku stał czerwony robot.
Już jestem – powiedział Andrzej.
Dziękuję za punktualność. Proszę usiąść wygodnie i czekać. Mam Panu coś pokazać.
O może tu na tej ścianie – odpowiedział robot wskazując pusty kawałek ściany nad
katalogiem.
Czyżby chcieli przeprowadzić na mnie jakiś eksperyment – pomyślał Andrzej
podsuwając sobie fotel. Gdy tylko usiadł w bibliotece zgasło światło a na
ścianie pojawił się obraz jakiejś komory. Była to niewątpliwie sypialnia gdyż na
jej końcu stało wielkie bogato zdobione łoże.
Potem nastąpiło zbliżenie obrazu. Andrzejowi serce załomotało z wrażenia. Obok
łoża przy toaletce siedziała Elżbieta. Rozczesywała włosy przed lustrem. Miała
na sobie tylko zwiewną koszulę nocną a więc widocznie zaraz zamierzała położyć
się spać.
Elżbieto musimy poważnie porozmawiać – nagle powiedział z tyłu jakiś głos.
Tak wuju – odpowiedziała Elżbieta.
Co sądzisz o naszych młodych gościach? – pytał brodacz.
Są bardzo mili i ciekawie się z nimi rozmawia. A poza tym, mimo iż tak różnią
się od siebie stanowią tak zgraną grupę. Lubię ich za to – odpowiedziała
Elżbieta poczym zaraz zapytała. – Co zamierzasz z nimi zrobić?
No cóż – zadumał się brodacz. – Zapewne nie uda mi się ich tu zatrzymać.
Może spróbuj przekonać ich jakoś do pozostania tutaj – odpowiedziała Elżbieta.
Już próbowałem, ale bezskutecznie. Oni cały czas myślą o ucieczce. Wiem o tym –
odpowiedział brodacz.
Przecież musi być jakiś sposób, aby ich tu zatrzymać. Wymyśl coś – nalegała
Elżbieta
Mam kazać wszystkich uwięzić? – zapytał brodacz
Nie! – krzyknęła rozpaczliwie Elżbieta poczym drżącym głosem dodała. –
Chciałabym tylko abyś nie podejmował pochopnych decyzji. Nie wiemy przecież czy
nie zdradzą naszej tajemnicy.
To może wypuścić trzech a jednego zatrzymać w charakterze zakładnika. Na
przykład Andrzeja. Co o tym sądzisz? – spytał brodacz.
Zrobisz jak zechcesz – odpowiedziała z rezygnacją Elżbieta.
A ty chciałabyś żeby tu został? – zapytał śmiejąc się brodacz
Elżbieta zarumieniła się, opuściła głowę i wyszeptała
Myślę wuju ty wiesz, co ja bym chciała, ale to chyba niemożliwe. On nie zostawi
swoich przyjaciół.
Nie martw się. Obiecuję, że zobaczę, co się da zrobić – odpowiedział brodacz.
Naprawdę wuju zrobisz to? Jaki ty jesteś dla mnie dobry – ucieszyła się Elżbieta
poczym wstała i mocno się go niego przytuliła.
Postaram się. Ale teraz muszę już iść – powiedział brodacz i ucałował ją w
czubek głowy.
Dobrze, więc do jutra – odpowiedziała Elżbieta i ponownie zasiadła przed
lustrem.
Dobranoc – powiedział brodacz wychodząc.
Dobranoc – odpowiedziała Elżbieta i opierając głowę na dłoniach wpatrzyła się w
lustro.
W tym momencie obraz znikł ze ściany i w bibliotece zapaliło się światło.
Andrzej miał mętlik w głowie. Najchętniej obejrzałby to wszystko jeszcze raz.
Zastanowił się. Przemyślał, ale wiedział, że powtórki nie będzie. Siedział, więc
nieruchomo bijąc się z myślami i w tej pozycji zastał go brodacz, który niedługo
potem wszedł do biblioteki.
Przepraszam, że cię jeszcze zatrzymuję, ale sądzę, że my również powinniśmy
porozmawiać – powiedział.
Tak proszę Pana powinniśmy – wydukał Andrzej
Ta rozmowa zostanie tylko między nami a więc proszę cię abyś był ze mną szczery.
Powiem wszystko, ale proszę żeby Pan również był szczery – odpowiedział Andrzej
Dobrze niech tak będzie. Szczerość za szczerość. A więc powiedz mi, najpierw, co
sądzisz o mojej siostrzenicy? – spytał brodacz.
Z początku myślałem, że Elżbieta spotykając się ze mną robi to tylko dla Pana i
omal wszystkiego nie zepsułem – mówił Andrzej.
Tak wiem. Tam na basenie strasznie się wygłupiłeś – brodacz wszedł mu w słowo.
No właśnie. Pomyślałem wtedy, że już wszystko stracone i postanowiłem o niej
zapomnieć. Myślałem, że już mi się to udało kiedy nagle zobaczyłem ją na
kolacji. Od tamtej pory nie mogę przestać o niej myśleć. To jest silniejsze ode
mnie. Przepraszam Pana – skończył Andrzej.
Za co mnie przepraszasz? – spytał brodacz.
Wiem, że Pan nie pochwala tego, że spotykam się z Elżbietą – odpowiedział
Andrzej spuszczając głowę.
Mylisz się i to bardzo. Gdybym chciał abyś się z nią więcej nie spotkał
wystarczyłoby abym nie robił nic, aby naprawić twój błąd – powiedział brodacz.
Jak to? – pytał zdziwiony Andrzej.
Gdybym po twoim wygłupie na basenie nie wytłumaczył Elżbiecie, że widocznie
jesteś bardzo nieśmiały i nie przekonał jej żeby jeszcze raz spróbowała z tobą
porozmawiać nigdy by się już z tobą nie spotkała.
Ale dlaczego? Nie rozumiem? – spytał coraz bardziej zdziwiony Andrzej.
Widzisz. Matka Elżbiety umarła przy jej porodzie. Lekarzom cudem udało się
uratować dziecko. Potem jej ojciec zginął na moich oczach...
Był Pan przy śmierci ojca Elżbiety? Mówiła, że wtedy wszyscy zginęli – przerwał
mu Andrzej.
Nie powiedziałem o tym Elżbiecie, bo na pewno chciałaby zobaczyć jego grób a to
było by zbyt niebezpieczne – odpowiedział brodacz i kontynuował swoja opowieść.
Jej ojciec był tu najważniejszą osobą można powiedzieć takim dziedzicem tradycji
tej kopalni. Ja mu tylko pomagałem. Kiedyś postanowiliśmy zbadać te stare
wyrobiska, które wam pokazywałem. To był mój pomysł. Chciałem sprawdzić czy z
tamtej strony nie zagraża nam jakieś niebezpieczeństwo. Niestety zrobiliśmy
jeden krok za dużo. Nastąpił zawał. Mnie odrzuciło pod ścianę a jego przygniotły
głazy. Zanim umarł prosił abym zaopiekował się Elżbietą. Od tamtej pory traktuję
ją jak własna córkę. Jej dobro jest dla mnie najważniejsze Obiecałem to jej
ojcu. Ale ja się starzeję i kiedyś mnie zabraknie. Wśród naszych
współpracowników nie znalazłem odpowiedniego następcy. I nagle pojawiłeś się ty
ze swoimi kolegami. Odważny, mądry, gotowy do poświęceń w obronie swoich
ideałów. Zupełnie taki sam jak my z ojcem Elżbiety, gdy byliśmy jeszcze młodzi.
Wiem o tym, bo już od dłuższego czasu obserwowałem wasze poczynania. W końcu
postanowiłem, że musimy się spotkać.
I dlatego sprowadził Pan nas tutaj – stwierdził Andrzej i sam przestraszył się
swoich słów.
Tak, dlatego – odpowiedział brodacz.
Teraz wszystko stawało się jasne. Ta stara mapa, którą Andrzej cudem odkrył w
antykwariacie nie znalazła się tam przypadkowo. A on dziwił się, dlaczego
antykwariusz był dla niego taki miły. Sprzedał mu mapę bardzo tanio. Tak przy
tym wychwalał jego fascynację starym górnictwem, że w pewnym momencie Andrzej
odniósł wrażenie, że gdyby nie miał wtedy pieniędzy oddałby mu ją za darmo.
A więc Pan chciał abyśmy znaleźli tę kopalnię? Chciał Pan abyśmy dostali się tu
do środka i odkryli to wszystko? – powiedział Andrzej
Mała poprawka. Zależało mi tylko na tobie – stwierdził brodacz.
Więc dlaczego wciągnął Pan w to moich kolegów? – pytał dalej Andrzej.
Ja wciągnąłem? Przecież to ty ich tutaj przyprowadziłeś. Mi chodziło tylko o
ciebie – odpowiedział brodacz.
I co dalej? – spytał Andrzej.
No cóż sytuacja się trochę pogmatwała. Jeżeli odejdziesz rozstaniesz się z
Elżbietą na zawsze. Nie wiem jak ty, ale myślę, że ona bardzo mocno to przeżyje.
Jeżeli zostaniesz będziesz musiał zapomnieć o swoich kolegach i o twoim świecie.
Jak więc widzisz wszystko teraz zależy od ciebie. Przemyśl to – odpowiedział
brodacz i podniósł się ze swojego miejsca.
A na razie chodźmy spać. Późno już – rzucił kierując się w stronę wyjścia.
Andrzej również wstał i poszedł za nim.
Od nocnej rozmowy z brodaczem minęło już kilka w czasie, których nic
szczególnego się jednak nie wydarzyło. Andrzej codziennie spotykał się z
Elżbietą, ale charakter ich rozmów nie zmienił się. Opowiadali sobie na wzajem
różne historie, żartowali, przekomarzali się, lecz żadne z nich nie wyjawiło
drugiemu swoich uczuć. Pewnego razu, gdy jak zwykle po kolacji mieli się spotkać
w swojej ulubionej starej komorze Elżbieta długo się nie pojawiała i Andrzej
zaczynał się już niepokoić. Gdy wreszcie nadeszła była jednak jakaś zmieniona.
Nie żartowała jak dawniej, nie śmiała się. Była zamyślona. Andrzej zaczął się
zastanawiać, co takiego mogło się stać. W końcu odważył się i spytał – Elu
jesteś dzisiaj jakaś nieswoja. Powiedz, co się stało?
Nie nic. Mam chyba chandrę. Nie przejmuj się – odpowiedziała Elżbieta i
ukradkiem przetarła łzy. – Zacznij mówić o czymś wesołym to mi przejdzie -
zaproponowała.
Andrzej zaraz spełnił życzenie Elżbiety i opowiedział jej jak to próbował
wystraszyć ducha. Pewnego razu chodząc po skałkach odkryłem przypadkiem starą
sztolnię. Postanowiłem sprawdzić, co w niej jest zwłaszcza, że nie wydawała mi
się zbyt długa. Miałem jednak tylko małą słabo świecącą latarkę, więc niewiele
mogłem zobaczyć. Sztolnia była tak wąska i niska, że musiałem się do niej
wczołgiwać po kilku metrach rozszerzała się jednak na, tyle że mogłem już w niej
kucnąć. Zatrzymałem się. Poświeciłem przed siebie i wtedy zobaczyłem w głębi dwa
świecące punkciki. Przestraszyłem się tak bardzo, że aż zawyłem z całej siły -
Uuu. Światełka znikły a ja szybko wyczołgałem się z powrotem. Jak tylko
znalazłem się na powierzchni pobiegłem z drugiej strony skały? I wtedy
zobaczyłem wyskakującego z niewielkiej jamy małego czarnego kotka. Na ten widok
zacząłem się z siebie się śmiać, że próbowałem wystraszyć ducha
Gdy Andrzej skończył swoją opowieść zapanowała cisza. Nagle Elżbieta zapytała.
Chciałbyś tu zostać.
Nie wiem – wyszeptał zaskoczony Andrzej i zaraz zaczął się tłumaczyć. – Wiesz,
że fascynują mnie stare kopalnie a tutaj mi się wyjątkowo podoba, ale nie wiem,
co ja mógłbym tu robić.
Wuj mówi, że mógłbyś bardzo przysłużyć się naszej prawie – próbowała przekonać
go Elżbieta.
No tak, ale nie wiem czy byłbym tu w stanie wytrzymać przez dłuższy czas. Myślę,
że nie jestem jeszcze do tego gotowy. Jeżeli miałbym tutaj pozostać to tylko...
– urwał Andrzej.
Co tylko? – spytała Elżbieta.
Tylko... No wiesz żeby zachować waszą tajemnicę. Ale nie wiem czy moi koledzy
podzielają to zdanie – odpowiedział Andrzej.
Myślę, więc że powinniście jak najszybciej z stąd odejść. Wybacz muszę już iść,
bo zaraz będzie kolacja – powiedziała Elżbieta i wybiegła z komnaty.
Andrzej został sam. Miał teraz ochotę walić głową w ścianę. Wiedział, że znów
zrobił niewyobrażalne głupstwo. Dlaczego znowu stchórzył? Dlaczego nie
powiedział Elżbiecie, co do niej czuje? Co ona teraz zrobi? Czuł, że stracił ją
już bezpowrotnie. Był zdruzgotany.
Andrzej przyszedł na kolację w momencie, gdy już jego koledzy siedzieli za
stołem. W milczeniu zajął swoje miejsce nie odpowiadając nawet na ich
pozdrowienia. Wkrótce potem w jadalni pojawiła się również Elżbieta.
Wuj kazał was bardzo przeprosić, ale pilne sprawy nie pozwoliły mu dzisiaj zjeść
z nami kolacji. Wyraził jednak nadzieję, że moje towarzystwo wystarczy wam w
zupełności – oznajmiła Elżbieta.
Oczywiście. Nie ma sprawy. Cieszymy się bardzo – odpowiadali jeden przez
drugiego chłopcy.
Kolacja przebiegała w nad zwyczaj miłej atmosferze. Elżbieta, która jeszcze
kilkanaście minut temu była mocno przygnębiona teraz śmiała się i żartowała.
Cały czas unikała jednak wzroku Andrzeja. Ten zastanawiał się skąd wzięła się
taka nagła zmiana w jej zachowaniu. W końcu przyszło mu na myśl, że skoro on
zawiódł teraz Elżbieta próbuje zjednać sobie jego przyjaciół.
Po kolacji Elżbieta oznajmiła.
Słuchajcie. Właśnie dowiedziałam się, że w nowo udostępnionych wyrobiskach
znaleziono bardzo ładne skupienia minerałów. Wuj pozwolił nam tam pójść, ale
musimy zrobić to zaraz, bo jutro zaczną eksploatację i nie będziemy już mogli
się tam kręcić.
Nie ma sprawy możemy iść nawet zaraz – odpowiedział za wszystkich Robert.
Ja nie idę, nie mam dzisiaj nastroju na takie wyprawy – stwierdził Andrzej.
To widać – skomentował tę wypowiedź Jacek.
Albo wszyscy albo nikt – powiedziała stanowczo Elżbieta wpatrując się w
Andrzeja.
No dobrze. Pójdę – odpowiedział z rezygnacja Andrzej.
Chłopcy poszli do czerwonej komory i zaczęli przygotowywać się do wyprawy.
Od razu się przebierzcie się w kombinezony, bo z szatni górniczej nie da się o
tej porze skorzystać. Ach i weźcie ze sobą latarki – zaproponowała Elżbieta.
Chłopcy przebrali się i zaczęli pakować plecaki zastanawiali się, co ze sobą
zabrać.
Słuchajcie nie traćmy czasu. Weźcie wszystko. W końcu to cała noc. Nie wiadomo,
co może nam się przydać. Ja wzięłam nawet śpiwór – poradziła im Elżbieta.
Chłopcy zgodzili się z nią i zapakowali wszystkie swoje rzeczy do plecaków.
Zostawili tylko swoje zbiory kamieni uznając, że one na pewno nie będą im teraz
potrzebne. Po chwili wszyscy stali już gotowi do drogi. Ruszyli. Gdy znaleźli
się w głównym chodniku udostępniającym Elżbieta zatrzymała się.
Teraz pójdziemy tutaj – powiedziała pokazując wlot starego wyrobiska.
Twój wuj mówił te wyrobiska są niebezpieczne i prosił żeby tu nie wchodzić –
odpowiedział Andrzej.
Boisz się? Wuj mówił tak żebyście nie wchodzili do laboratoriów – odparła
Elżbieta.
Andrzej nic nie odpowiedział.
Chodźmy już – zaproponował Jacek.
Weszli do dość szerokiego wyrobiska. Było ono obudowane belkami jednak te w
znacznej części już spróchniały i teraz stały przechylone lub leżały na spągu
tarasując dalsze przejście. Elżbieta, która szła pierwsza omijała je ostrożnie
starając się żadnej z nich nie potrącić. To samo czynili idący za nią chłopcy.
Po jakimś czasie wszyscy doszli do jakiejś pochylni skręcili w nią i weszli na
wyższy poziom.
Za chwilę wejdziemy do labiryntu komór i chodników. Proszę, aby wszyscy trzymali
się razem, bo łatwo można się tu zgubić – powiedziała Elżbieta i ruszyła
przodem.
Rzeczywiście po chwili weszli do bardzo wąskiego i krętego chodnika. Miejscami
był on tak niski, że trzeba się było czołgać. Co chwila w prawo i w lewo
odchodziły od niego stare niekiedy już prawie całkowicie zawalone wyrobiska. W
pewnym miejscu chodnik nieznacznie się rozszerzył. Tam Elżbieta ponownie się
zatrzymała.
Jesteśmy już niedaleko, ale najpierw musimy pokonać ten szybik. Macie linę.
Mamy – odpowiedział Jacek i sięgnął do plecaka.
Robert i Andrzej oglądali w tym czasie szybik.
Trzeba będzie wchodzić zapieraczką – powiedział Andrzej
Tak, ale szybik nie jest zbyt wysoki. Ma może z pięć metrów. Myślę, że bez
problemu da się go pokonać. Ja mogę to zrobić – odpowiedział mu Robert.
Nie ja pójdę. Jestem od ciebie lżejszy a ty w razie, czego mnie ubezpieczaj –
oznajmił Andrzej biorąc linę od Jacka.
Dobrze idź tylko nie zgrywaj bohatera – upomniał go Robert poczym chłopcy
uścisnęli sobie ręce.
Andrzej szybko przewiązał się w pasie i zaczął się wspinać zapierając plecami o
jedną ścianę szybiku a nogami o drugą. Ściany szybiku były dość mocno zwietrzałe
i co chwila sypał się z nich grad kamieni. Andrzej wchodził, zatem bardzo powoli
ostrożnie badając każdy występ skalny. Gdy był już w na wysokości czterech
metrów spod jego nogi wyśliznął się nagle duży głaz. Andrzej obsunął się nieco,
ale błyskawicznie zaparł się rękami o ściany. Ostre jak brzytwa kamienie
poszarpały mu dłonie aż do krwi. Zasyczał z bólu. Wiedział, że teraz nie ma
wyjścia. Musi iść do góry gdyż z poranionymi rękami nie zdołałby sam zejść.
Nic ci nie jest. Trzymasz się jakoś – zakrzyczał w tym momencie Robert, który o
mało nie dostał spadającym głazem w głowę.
Jakoś się trzymam – odpowiedział z góry Andrzej i pokonując ból wspinał się
dalej. W końcu znalazł się na górze. Powoli wyczołgał się z szybu i padł na
ziemię ciężko dysząc. Ręce paliły go niemiłosiernie. Po chwili wstał jednak
rozglądając się dookoła. Był w małej komorze nadszybia. Ślady na ścianach i
spągu wskazywały, że kiedyś ustawione tu było małe urządzenie wyciągowe podobne
do tego, jakiego gdzie niegdzie jeszcze dzisiaj używa się w studniach. Z komory
wychodziły dwa chodniki. Były wąskie i bardzo niskie. Poszukał teraz czegoś, do
czego mógłby przywiązać linę. Znalazł. W jednej ze ścian tkwił mały żelazny hak.
Andrzej sprawdził, że trzyma się mocno poczym przywiązał do niego linę.
Podszedł teraz do krawędzi szybu.
Dobrze możecie wchodzić – krzyknął.
Idzie następny – dobiegło go w odpowiedzi niewyraźne wołanie z dołu.
Po chwili Andrzej zobaczył wyłaniającą się z szybu postać. Bez namysłu chwycił
ją w pół i z pociągnął do siebie. Postać okazała się jednak za lekka jak na
ilość użytej przez niego siły. Stracili równowagę i zwalili się na ziemię
padając jedno na drugie. Leżeli tak przez chwilę ciężko dysząc. W końcu
podnieśli się i wtedy Andrzej ujął, że stoi przed nim Elżbieta.
Przepraszam cię. Chciałem ci pomódz, ale nie wyszło – wydukał Andrzej.
Nie szkodzi dzięki tobie miałam miękkie lądowanie – odpowiedziała i zawołała w
głąb szybu. – W porządku dawajcie następnego.
Następny wspiął się Jarek a potem Jacek i Robert.
Gdy już wszyscy byli na górze Elżbieta oznajmiła – Jesteśmy teraz w najstarszej
części kopalni. Niektóre z tych wyrobisk pochodzą jeszcze z piętnastego wieku.
Ruszyli jednym z chodników, ale po kilkunastu metrach drogę przegrodził im
zawał. Zawrócili, minęli komorę z szybikiem i weszli do drugiego chodnika.
Zataczał on duży łuk w prawo. Po jakimś czasie również i w nim pojawiły się
zwały kamieni, ale pod stropem pozostało jeszcze na tyle dużo miejsca, że można
się było przeczołgać dalej. Przeciskając się przez tę przeszkodę dotarli do
szerokiej, ale tak niskiej komory, że musieli iść na czworaka. Na jej końcu
znajdował się wlot do kolejnego chodnika. Był on dość wysoki tak, że swobodnie
mogli w nim stanąć. Kiedyś musiał posiadać drewnianą obudowę teraz jednak w
większości leżała na spągu zmiażdżona przez odrywające się ze stropu głazy.
Teraz musimy zachować szczególną ostrożność – powiedziała Elżbieta i ruszyła
jako pierwsza. Chłopcy postępowali za nią omijając kolejne zwaliska głazów i
belek. Nagle usłyszeli głośny trzask łamanej obudowy. Odruchowo odskoczyli na
bok kryjąc się za załomami skalnymi. W tym momencie dwie belki i kilka niedużych
głazów zwaliło się z hukiem wznosząc tumany pyłu. Potem nastała cisza. Widząc,
że więcej nic się już nie dzieje wszyscy wyszli ze swoich kryjówek i otrzepując
się z pyłu ruszyli dalej.
Jeżeli chcecie zawrócić nie będę miała do was pretensji, ale jesteśmy już prawie
u celu, więc szkoda by było – wyszeptała niepewnie Elżbieta.
Nie marudź. Prowadź – powiedział stanowczo Robert.
Po przejściu kolejnych kilkudziesięciu metrów Elżbieta zatrzymała się nagle.
To tu. Wystarczy się tylko parę metrów przeczołgać i będziemy u celu –
powiedziała oświetlając prawą ścianę chodnika. Pod stropem znajdował się tam
wylot niewielkiego na wpół zawalonego wyrobiska. Chłopcy po kolei wspięli się do
niego. Miejscami wyrobisko zwężało się tak bardzo, że nawet czołgając z trudem
przeciskali się dalej. W końcu jednak wyszli na pustą przestrzeń. Po długim
czasie czołgania się w pyle i wdychania smrodu gnijącej obudowy uderzyło ich
świeże powietrze.
Ale ta komora wysoka! Latarka nie sięga stropu – powiedział Jacek świecąc do
góry.
Przecież to niebo! Patrzcie tam widać gwiazdy! – krzyknął Jarek.
Gdzie? Zdaje ci się – wątpił Andrzej.
Nie popatrz tam widać wielki wóz! – przekonywał go Jarek wskazując do góry.
Aha rzeczywiście. To znaczy że... – Andrzej nie dokończył.
Elżbieta wyprowadziła nas na powierzchnię – cieszył się Robert.
Hura jesteśmy na powierzchni. Jesteśmy wolni – wtórował mu Jacek.
Ale gdzie ona jest? – zaniepokoił się Andrzej i zaczął świecić w głąb
niewielkiej nory, która się tu wydostali. W środku jednak nie było nikogo.
W chwilę potem rozległ się stłumiony huk i z chodnika buchnęły tumany pyłu.
To Elżbieta! Tam coś się stało! – zawołał Andrzej i nie czekając na to, co
zrobią jego przyjaciele szybko wśliznął się z powrotem do chodnika. Czołgał się
jak opętany nie zważając na pył i ostre kamienie jednak wydało mu się, że trwa
to wieki w końcu napotkał pustą przestrzeń i zwalił się w dół. Natychmiast
jednak poderwał się z ziemi. Był teraz w tym niebezpiecznym chodniku, w którym
przed chwilą zwaliły się na nich skały. Wokół kłębiły się tumany pyłu. Przez
myśl przemknęło mu, że pewnie Elżbieta po wskazaniu im drogi na powierzchnię
wracała z powrotem i tam przywaliły ją skały. Już chciał biegnąć w to miejsce,
gdy nagle spostrzegł, że pył napływa z przeciwnego kierunku. Szybko ruszył, więc
w tę stronę. Szedł prawie po omacku potykając się, co chwilę o kamienie i
zawadzając o resztki spróchniałych belek. Po kilku metrach drogę przegrodził mu
zawał. Przyświecając sobie latarką obejrzał go przy lewej ścianie. Niestety
piętrzyła się tam tylko masa kamieni. Szybko, więc przeszedł na drugą stronę. Tu
u samego dołu złamane belki utworzyły niewielką jamę. Poświecił tam. W środku
przygnieciona belkami i kamieniami leżała Elżbieta. Była nieprzytomna. Szybko
zaczął odgarniać z przodu kamienie. Gdy już oczyścił sobie wejście wczołgał się
tam chwycił Elżbietę pod ramiona i szarpnął do siebie. Elżbieta jęknęła, ale
przesunął ją kawałek do przodu. Spróbował jeszcze raz, lecz w tym momencie jakiś
kamień zsunął się z góry i przygniótł mu nogi. Byli teraz obydwoje
unieruchomieni w tej pułapce. Wokół panowała ciemność.
To moja wina. To wszystko moja wina – wyszeptał. – Gdybym od razu powiedział ci,
co do ciebie czuję nigdy by się to nie stało.
A co czujesz – z trudem wyszeptała Elżbieta.
Że... Że cię kocham – odpowiedział Andrzej zaskoczony nagłym ocknięciem się
Elżbiety.
To pocałuj mnie – wyszeptała Elżbieta.
Andrzej naprężył się z całych sił z trudem wyciągając głowę dotknął jej ust.
Elżbieta westchnęła głęboko i po chwili wyszeptała – Ja też cię kocham.
W tym momencie Andrzej poczuł jak kamień blokujący mu wyjście powoli zsuwa się
na bok. Potem czyjeś ręce chwyciły go za nogi i zaczęły wyciągać z jamy. Gdy był
już na zewnątrz ujrzał w światłach latarek swoich przyjaciół. Oszołomiony usiadł
obok swojej niedawnej pułapki.
Nie myślałeś chyba, że pozwolimy ci tak odejść – powiedział Robert i przykucnął
przy jamie świecąc do środka
Zobaczmy, co my tu jeszcze mamy. A panna Elżbieta. No ładnie. Nie mogliście
sobie wybrać lepszego miejsca na randkę? – dodał poczym szybko wstając
zakomenderował. – Jacek ty jesteś najchudszy. Właź tam i chwyć mocno Elżbietę
pod ręce.
Dobra – odpowiedział Jacek i wśliznął się do jamy.
Po chwili dało się z niej słyszeć jego przeciągłe - Juuuż...
Chłopcy chwycili za nogi Jacka. Robert wydawał ostatnie komendy.
Jarku, jeżeli usłyszymy krzyk Elżbiety natychmiast przestajemy ciągnąć. Nie
chcemy przecież rozerwać panienki na pół prawda? Jeżeli to będą wrzaski Jacka
nie przejmuj się. On jest bardzo rozciągliwy. A teraz i raz.
Na tą komendę chłopcy zaczęli wolno wyciągać Jacka, ale ten nie wysunął się ani
o centymetr.
Robert puścił jego nogę i zajrzał do jamy.
No, co jest, czemu nie dajesz się wyciągnąć – zawołał.
To nie ja to Elżbieta. Jest zaklinowana pomiędzy tamtymi dwiema belkami –
odpowiedział Jacek.
Robert poświecił w głąb. Rzeczywiście miej więcej na wysokości pasa Elżbieta
była zaklinowana pomiędzy dwoma przekrzywionymi belkami.
Andrzej pomórz Jarkowi a ja spróbuję przepchać to cholerstwo. Jak powiem już
ciągnijcie – zakomenderował i zaczął wczołgiwać się do jamy.
Tylko potem nie zapomnijcie mnie wyciągnąć - dodał będąc już w środku.
Przeczołgał się najpierw nad Jackiem potem nad Elżbietą i podnosząc się z całej
siły naparł na złamane belki. Te nieznacznie ustąpiły i na głowę posypał mu się
kamienny gruz. Krzyknął już i naparł jeszcze raz. Zobaczył, że Elżbieta powoli
wysuwa się spod niego, ale jednocześnie poczuł jak z góry napiera coraz większy
ciężar. Belki wokół niego zaczęły pękać i po chwili rozpadły się. Zebrał resztkę
sił i po raz kolejny naprężył się jednocześnie ktoś chwycił go za nogi i silnie
pociągnął. W tym momencie rozległ się trzask i do jamy wpadł wielki głaz
miażdżąc wszystko wokół.
Żyjesz – spytał Andrzej
Żyję – odpowiedział Robert wytrzepując sobie pył z włosów.
Niewiele brakowało a mieli byśmy tu zamiast ciebie krwistą marmoladę –
Powiedział Jacek wskazując jamę.
Całe szczęście Andrzej zdążył się w porę wyciągnąć – dodał Jarek.
Eee! Gorzej bywało – odpowiedział Robert i kierując się do Andrzeja spytał. – Co
z nią?
Chyba nie najlepiej. Znowu zemdlała – odpowiedział Andrzej.
Zostań tu z nią a my pójdziemy sprowadzić pomoc – zaproponował Robert.
Nie. Tu jest zbyt niebezpiecznie. Spróbujmy przenieść ją do szybiku –
odpowiedział Andrzej.
Dobrze chłopaki ściągajcie koszule spróbujemy z nich zrobić nosze –
zakomenderował Robert.
Gdy nosze były już gotowe Andrzej ostrożnie ułożył na nich Elżbietę. Ta jęknęła
cicho, ale nie odzyskała przytomności. Chłopcy chwycili mocno wystające rękawy
koszul unieśli leżącą na tych prowizorycznych noszach Elżbietę i powoli zaczęli
iść w kierunku szybiku. Po drodze kilkakrotnie przystawali głównie po to, aby
nabrać sił przed pokonaniem kolejnej piętrzącej się przed nimi przeszkody. W
niskiej komorze mimo prób nie udało im się przenieść Elżbiety, więc przeciągnęli
ja po spągu. Potem w wąskim chodniku, nieśli ją po dwóch zmieniając się, co
chwila. W końcu dotarli do szybiku. Ostrożnie ułożyli Elżbietę na spągu i
zaczęli opuszczać się szybem w dół. Gdy już wszyscy zjechali na dół Andrzej
usiadł obok Elżbiety i opierając jej głowę na swoich kolanach zaczął głaskać ją
po włosach.
Moje kochanie. Moje najdroższe kochanie – szeptał. – Wytrzymaj jeszcze chwilę
zaraz nadejdzie pomoc. Jeszcze tylko chwilę. Bardzo proszę.
Elżbieta głęboko westchnęła, otworzyła oczy i unosząc nieznacznie głowę
wyszeptała.
Ja zabłądziłam. Ja po prostu zabłądziłam. Andrzej wybacz mi – z jej oczu
pociekły łzy.
W porządku to już nieważne. Ważne, że jesteśmy razem – odpowiedział Andrzej
przytulając ją mocno go siebie. Zapadła cisza.
Pomoc nadeszła w samą porę. Obrażenia Elżbiety aczkolwiek bardzo poważne nie
zagrażały jej życiu a że miała młody organizm szybko wracała do zdrowia. Przez
cały czas chłopcy przesiadywali u niej zabawiając ją rozmową lub grając w różne
gry. Wreszcie kopalniani lekarze orzekli, że czuję się ona już na tyle dobrze,
że może chodzić. Wszyscy przyjęli tę wiadomość z wielką radością i przez
następnych kilka dni włóczyli się po całej kopalni zaglądając to do sali gier,
to do muzeum, to znowu na basen. Wieczorami Andrzej spotykał się z Elżbieta w
bibliotece lub, jeżeli ta była akurat okupowana przez Jarka w starej komorze z
maszynami górniczymi.
Pewnego dnia, gdy Andrzej wracał ze spotkania z Elżbietą spotkał po drodze
brodacza. Ten objął go za ramię i zawracając z powrotem powiedział, – Choć
chłopcze przyszła pora abym ci coś pokazał. W chwilę potem stanęli przed
drzwiami laboratorium. Brodacz otworzył je pilotem i obaj weszli do środka.
Po jakimś czasie Andrzej wrócił do czerwonej komory. Chłopcy już leżeli w swoich
śpiworach. On również położył się na swoim posłaniu i głęboko zamyślił.
Coś dzisiaj długo trwała twoja randka z Elżbietą – powiedział Robert.
Robert nic nie odpowiedział.
Widzę, że coraz trudniej wam się jest ze sobą rozstać. Jak tak dalej pójdzie
to...
To jutro rozstaniemy się na zawsze – przerwał mu Andrzej.
Jak to? Co ty mówisz? – dopytywał się Robert.
A tak to. Przed chwilą rozmawiałem z brodaczem – powiedział Andrzej.
I co? Zabronił ci się spotykać z Elżbietą? – spytał z kolei Jarek.
Wręcz przeciwnie życzył nam wszystkiego najlepszego, ale za dwadzieścia lat –
odpowiedział Andrzej.
To znaczy? – dopytywał się dalej Jarek.
To znaczy, że jutro opuścimy kopalnię a jak dochowamy tajemnicy to za
dwadzieścia lat będziemy mogli tu wrócić – powiedział z rezygnacją Andrzej.
A gdybyśmy tu zostali? – spytał Jacek.
To odpada. Nie jesteśmy pełnoletni i nie możemy sami decydować o sobie. A poza
tym musimy najpierw skończyć szkoły, nabrać doświadczenia życiowego i takie tam
bzdury. W tej chwili nie jesteśmy mu potrzebni – tłumaczył Andrzej.
A czy jak stąd wyjdziemy nie będziemy mogli od czasu do czasu wrócić na przykład
w czasie wakacji – pytał dalej Jacek.
Nie. Jeżeli przed upływem dwudziestu lat ktokolwiek z nas pojawi się tutaj już
nigdy więcej nie zobaczymy ani kopalni ani brodacza ani Elżbiety, niczego –
stwierdził Andrzej.
A Elżbieta, co na to? – spytał Robert.
Nie wiem nie widziałem się z nią potem – odpowiedział Andrzej.
Nie martw się jutro coś wymyślimy. Elżbieta nam pomoże – próbował pocieszać go
Robert. – A na razie chodźmy spać, bo tak czy inaczej czeka nas ciężki ranek.
W nocy chłopcy długo nie mogli zasnąć. Bezustannie się wiercili nie zamienili
jednak ze sobą ani jednego słowa. Rankiem następnego dnia wszyscy obudzili się
niewyspani. Jak zwykle umyli się, ubrali poczym i poszli na śniadanie.
Gdy weszli do jadalni nikogo tam jeszcze nie było. Zajęli, więc swoje miejsca i
zaczęli zastanawiać się, co powiedzą brodaczowi.
W chwilę potem nadszedł brodacz. Był sam.
Witam Panów. Po waszych minach widzę, że już wszyscy znacie tę radosną dla was
nowinę, jaką przekazałem wczoraj Andrzejowi – powiedział podchodząc do stołu.
Może dla pana jest to śmieszne, ale dla nas nie. My się nie zgadzamy –
powiedział stanowczo Robert.
A dlaczegóż to. Nie chcecie zobaczyć swoich rodzin. Swoich domów czy choćby
słonecznego nieba – spytał brodacz.
Chcemy, ale ważniejsze jest dla nas... – urwał nagle Robert.
Co takiego jest dla was tak ważne, że chcecie poświęcić wszystko, aby tutaj
pozostać? – pytał dalej brodacz.
Nasze wspólne dobro – wykrzyczał Jacek.
Kochani wierzcie mi bardzo chciałbym abyście tu zostali – mówił brodacz. –
Polubiłem was a myślę, że i wam się tutaj podoba, ale zrozumcie przebywanie
tutaj to w pierwszym rzędzie ciężka praca. Wy mogliście sobie pozwolić na
nicnierobienie, bo jesteście moimi gośćmi. Ale gdybyście pozostali wakacje by
się skończyły a wtedy nie wiadomo jak długo byli byście w stanie tu wytrzymać.
Poza tym poza łażeniem po starych kopalniach właściwie nic nie umiecie robić, do
czego więc moglibyście mi się przydać. Za kilka lat jak skończycie szkoły i
nabierzecie doświadczenia życiowego sami zadecydujecie czy chcecie tu wrócić czy
nie. Ja natomiast będę w tym czasie mógł się przekonać czy dobrze zrobiłem
obdarzając was swoim zaufaniem.
My jednak koniecznie chcemy tu zostać. Musimy tu zostać – stwierdził
kategorycznie Robert.
Podziwiam waszą solidarność, ale to nie już nie potrzebne. Andrzeju – brodacz
zwrócił się do chłopca. – Chcę żebyś wiedział, że przemyślałem to, o czym
wczoraj rozmawialiśmy i zgadzam się z niektórymi twoimi postulatami. Czynię to
jednakże pod warunkiem, że dotrzymasz swoich obietnic. Resztę wyjaśnię ci po
śniadaniu.
Żeby jednak nie było żadnych wątpliwości jeszcze raz powtarzam wam. Razem tu
przyszliście i razem stąd wyjdziecie bez względu na to, co postanowicie wspólnie
lub każdy z osobna.
W tym momencie do jadalni weszła Elżbieta. Wyglądała prześlicznie. Była ubrana w
białą obcisła bluzeczkę i krótką błękitną spódniczkę. Na nogach miała białe
rajstopy i czarne pantofelki na szpileczce. Uśmiechała się, ale jej delikatny
makijaż nie był w stanie ukryć zapuchniętych od płaczu oczu.
Przepraszam, że się spóźniłam, ale zaspałam – powiedziała zajmując swoje miejsce
przy stole.
Teraz możemy zacząć jeść – powiedział brodacz i zaczął smarować kromkę chleba
masłem.
Poza nim nikt jednak nie zaczął jeść. Wszyscy patrzyli to na brodacza to na
siebie na wzajem. W końcu Andrzej powiedział – słuchajcie Pan Karol ma rację.
Pozostanie tu to wielki obowiązek a my jeszcze do niego nie dorośliśmy. Myślę,
że jego decyzja jest sprawiedliwa i powinniśmy wszyscy się jej bezwzględnie
podporządkować, bo będzie to dowodem naszej dojrzałości.
Chłopcy ze zdziwieniem popatrzyli na Andrzeja. Ten jednak spokojnie zaczął jeść.
Spojrzeli, więc na Elżbietę, ale ta uśmiechnęła się tylko.
Po śniadaniu brodacz powiedział. Proszę teraz panowie abyście udali się do
swojej komory i spakowali swoje rzeczy. A ty Andrzeju i ty Elżbieto poczekajcie
jeszcze chwilę. Gdy chłopcy się już oddalili we trójkę ruszyli do biblioteki. W
korytarzu brodacz zbliżył się do Andrzeja i wtykając mu coś w rękę wyszeptał –
Masz. Tylko nie zgub.
Po chwili byli w bibliotece.
Dobrze moje dzieci. Teraz, gdy jesteśmy już sami chciałbym wam powiedzieć, że
bardzo się cieszę, że po tylu trudach i cierpieniach zarówno waszych jak i
moich...
Wuju proszę cię – przerwała uśmiechając się Elżbieta.
No dobrze a więc uklęknijcie – powiedział brodacz.
Dzieci uklęknęły posłusznie a on kładąc im ręce na głowach powiedział – a więc
błogosławię wam z całego serca i życzę wam abyście wytrwali w swoich
postanowieniach. A teraz wstańcie i możecie się pocałować.
Elżbieta i Andrzej podnieśli się z klęczek i odwrócili do siebie twarzami.
Andrzej ujął dłoń Elżbiety i zakładając jej palec złoty pierścionek z niebieskim
szafirkiem otoczonym wianuszkiem małych diamencików powiedział – wiedz Elu, że
kocham cię bardzo i kochać cię będę i że kiedyś wrócę tu, aby już na zawsze
pozostać z tobą.
Teraz Elżbieta ujęła jego dłoń i zakładając mu na palec złoty sygnet z czarnym
oczkiem wyszeptała ze wzruszeniem – wiedz Andrzeju, że ja również kocham cię
gorąco i że dopóty będę na ciebie czekać dopóki los znowu nas nie połączy abyśmy
już na zawsze mogli być razem.
Amen – powiedział brodacz a młodzi objęli się i pocałowali.
Gdy brodacz z Andrzejem i Elżbietą weszli do czerwonej komory wszystkie plecaki
spakowane stały już pod ścianą.
Spakowaliśmy również ciebie, bo nie wiedzieliśmy ile czasu ci to zajmie –
oznajmił Robert wskazując na plecak Andrzeja.
Dziękuję – odpowiedział Andrzej uśmiechając się.
No dobrze moi Panowie – wtrącił brodacz. – Ale teraz, jeśli pozwolicie chciałbym
zadać wam jedno pytanie. Czy obiecujecie mi, że nie zdradzicie nikomu tajemnic
tej kopalni i że przez najbliższych dwadzieścia lat nie będziecie próbowali tu
wrócić?
Chłopcy popatrzyli po sobie potem zerknęli na Andrzeja. Ten nieznacznie kiwnął
im głową. Wtedy Robert odpowiedział – obiecujemy nigdy i nikomu nie zdradzić
tajemnic tej kopalni i powrócić tu za dwadzieścia lat. Przysięgamy –
przyświadczyli Jarek i Jacek.
Wierzę, że mnie nie zawiedziecie i dlatego proponuję abyście dokładnie za
dwadzieścia lat w dniu 31 grudnia pojawili się o godzinie 1530 w tej
komorze. Uprzedzam zwolnienia lekarskie nie będę uwzględniane.
Chłopcy wybuchli śmiechem.
A dlaczego akurat o 1530
spytał w pewnym momencie Jacek.
Dlatego ponieważ o tej godzinie po raz pierwszy przekroczyliście próg tej
komnaty – odpowiedział Brodacz poczym dodał. – No dobrze pora już iść.
Wszyscy wyszli do chodnika górniczego a następnie ruszyli w kierunku starych
komór. Początkowo wszyscy szli razem jednak komorach Andrzej z Elżbietą
pozostali nieco w tyle. Andrzej trzymał Elżbietę za rękę potem objął ją.
Nie smucisz się, że musimy się rozstać – spytał.
Trochę mi smutno, ale przecież nie rozstajemy się na zawsze – odpowiedziała
Elżbieta.
Tak. Obiecuję, że na pewno tu wrócę – powiedział Andrzej.
A ja, że będę czekała – odpowiedziała Elżbieta.
Po tych słowach pocałowali się a potem przytulając się do siebie poszli dalej.
Po pewnym czasie cała grupa dotarła do małej komory.
Tu się pożegnamy – powiedział brodacz i po kolei uścisnął wszystkim chłopcom
rękę.
Do widzenia – powiedziała z kolei Elżbieta.
Do widzenia. Do zobaczenia – odpowiedzieli chłopcy poczym weszli do starego
chodnika a z niego przez otwór w stropie na hałdę. Szybko zsunęli się w dół po
jej zboczu i skierowali się w stronę ciągnącej się niedaleko skarpy. Brnąc przez
bujną trawę myśleli, co zastaną w tym miejscu za dwadzieścia lat? Co się wtedy
stanie? U podnóża skarpy odwrócili się jeszcze za siebie. Na hałdzie stała
Elżbieta i machała im ręką na pożegnanie. Chłopcy również jej pomachali i
zaczęli wspinać się do góry by wkrótce zniknąć w śród drzew wiekowego lasu.
Było południe w dniu 1 stycznia pewnego bardzo szczególnego roku. Trzech
mężczyzn z trudem brnęło przez śniegi brzegiem dużej górskiej hali. Milczeli.
Robert – wysoki barczysty był inżynierem budowlanym. Jarek - niższy i nieco
grubszy, doktor astronomii specjalizował się w badani innych układów
planetarnych. Jacek – najmłodszy z nich kończył doktorat z chemii. Mężczyźni ci
przez ostatnich dwadzieścia lat skrywali w głęboko sercu pewną tajemnicę nie
wyjawiając jej nikomu nawet swoim najbliższym. Teraz mieli poznać całą prawdę.
Szli w kierunku majaczącej na horyzoncie czarnej ściany lasu. Gdy już dotarli do
jego skraju zatrzymali się.
Nic tu się nie zmieniło – powiedział Robert.
Tylko zrobiło się jakby bielej - zażartował Jacek
Niewątpliwie. Ale mimo wszystko teraz plecak wydaje mi się znacznie lżejszy –
odpowiedział Jarek.
Bo teraz nie dźwigasz prowiantu dla całej wyprawy – wtrącił Jacek.
Która godzina? – spytał Robert.
Za pięć czternasta – odpowiedział Jacek.
To mamy jeszcze czas – stwierdził Robert.
Lepiej sprawdź czy masz plan – upomniał go Jarek.
Mam. Mam. Bez przerwy sprawdzam czy nie zgubiłem – odpowiedział Robert
wyciągając z kieszeni pożółkłą kartkę papieru. Rozłożył ją. Pozostali mężczyźni
zbliżyli się teraz do niego i wszyscy wpatrywali się w nią przez chwilę poczym
zaczęli rozglądać się wokoło.
To chyba musi być gdzieś tam – powiedział w końcu Jacek wskazując niewielkie
zakole w ścianie lasu.
Mnie też się tak wydaje. Podejdźmy tam – zaproponował Robert i mężczyźni ruszyli
w tamtym kierunku.
Po dojściu do zakola lasu wszyscy ponownie zatrzymali się. Spojrzeli w dół.
Wiecie przez chwilę wydawało mi się, że Andrzej jest z nami. Chciałem nawet się
go o coś spytać – powiedział Robert.
Muszę ci powiedzieć, że mnie też jego brakuje – powiedział Jarek.
Jak myślicie czy Elżbieta wie o tym? – spytał Jacek
Myślę, że tak i wiedziała jak tylko to się stał – odpowiedział Jarek.
Po czym tak sądzisz. Przecież nie widzieliśmy się z nią przez ostatnie
dwadzieścia lat? – oponował Jacek.
Ale Andrzej tak. Nie wiem czy zauważyliście, że w przy każdej okazji znikał
gdzieś na kilka dni a jak się potem pojawiał był jakiś odmieniony, pełen chęci
do życia. Myślę, że wtedy właśnie spotykał się z Elżbietą.
I nic by nam nie powiedział? – spytał zaskoczony Robert.
No wiesz w końcu to jego prywatna sprawa – odparł Jarek?
Ale przecież przysięgaliśmy, że przez dwadzieścia lat nikt z nas się tu nie
pojawi. Jeżeli złamalibyśmy ten zakaz to wiesz, co miało się stać – oponował
Jacek.
Tak masz rację tylko, że to myśmy przysięgali. On stał wtedy z brodaczem i
niczego nie obiecywał. A poza tym nie musieli spotykać się tutaj. Założę się, że
Elżbieta od czasu do czasu opuszczała to miejsce. Inaczej by tu zdziczała –
powiedział Jarek i dodał. – Kiedy dziesięć lat temu Andrzej nagle przestał
przyjeżdżać musiała się zorientować, że coś się stało.
Wiecie nie wyobrażam sobie spotkania z Elżbietą. Na pewno zapyta jak zginął
Andrzej i co my jej wtedy powiemy? Że wszedł do jakiejś dziury i nie wyszedł.
Nie wiemy nawet gdzie zginął, jak zginął, nic nie wiemy – powiedział Robert i
kontynuował. – A tak odradzałem mu ten wyjazd do Peru. Miałem przeczucie, że to
się źle skończy, ale on w ogóle nie słuchał.
Tak cieszył się jak dziecko. Można by powiedzieć, że był wtedy najszczęśliwszym
człowiekiem na ziemi – wtrącił Jacek.
Jak my jej to wytłumaczymy? – pytał się dalej Robert.
Ja myślę, że nie będziemy musieli jej niczego tłumaczyć – odparł Jarek.
Chłopcy stali przez chwilę w milczeniu wpatrując się w dal. W końcu Robert
powiedział.
No chodźmy już i tak mamy dzień spóźnienia
Tak i nie będziemy mówić, przez kogo – dodał Jacek patrząc się na Jarka.
To nie moja wina, że na dworcu zatrzasnął mi się zamek w ubikacji – odpowiedział
Jarek.
Może i nie, ale na pewno twoja, że uciekł nam pociąg, bo to ty się spóźniłeś. My
byliśmy na czas – stwierdził Robert.
Jarek nic nie odpowiedział. Uśmiechnął się nieznacznie i jak by trochę
nieszczerze. Nikt jednak nie zwrócił na to uwagi. Mężczyźni ruszyli przed siebie
i po chwili zanurzyli się w gęstwinę lasu...
Las o tej porze roku wyglądał przepięknie. Wysoko nad głowami biały puch
pokrywający gałęzie wiekowych świerków iskrzył się w słońcu wszystkimi barwami
tęczy. Na dole jednak panował półmrok i cisza.
Mężczyźni ciężko sapiąc z coraz większym trudem brnęli przez śnieg miejscami
zapadając się w nim prawie po pas. W pewnym momencie las zaczął się przerzedzać.
Ostatkiem sił rzucili się wtedy do przodu. Ich trudy w końcu się skończyły.
Stanęli na skraju wysokiej skarpy. Spojrzeli w dół i zdrętwieli z przerażenia. W
dole zamiast pięknej ośnieżonej polany rozpościerał się ogromny czarny krater.
Niedowierzając swoim oczom mężczyźni szybko zbiegli w dół. Tam jednak zastali
tylko piętrzące się sterty głazów. Po polanie nie było śladu. Mężczyźni zaczęli
bezradnie rozglądać się w około. Nagle w powietrzu coś zaiskrzyło i nad ich
głowami pojawiła się mała biała kartka. Wolno opadała w dół. Robert chwycił ją w
locie. Na kartce ktoś pięknie wykaligrafował napis:
„Wybaczcie nam i nie martwcie
się,
kiedyś po was wrócimy...
Elżbieta i Robert”
Robert upuścił
kartkę. Zaczął tańczyć śmiejąc się przeraźliwie.
Udało im się! Udało! – krzyczał a po twarzy ciekły mu łzy.
Jacek stał bezradnie rozkładając ręce.
Niczego nie rozumiem. Nie rozumiem – powtarzał w kółko
Jedynie Jarek zachował spokój. Nie mówił nic tylko uśmiechał się tajemniczo.
Jeżeli nie chcesz znać zakończenia tej powieści i szybko przejść do nadrzędnej strony kliknij poniższy interaktywny przycisk.
Jeżeli wykryjecie jakieś niezauważone przeze mnie błędy proszę o informację. Za wszelkie konstruktywne uwagi z góry serdecznie dziękuję.
JESTEŚ
GOŚCIEM
W SUMIE OD ZAŁOŻENIA WITRYNY W 2005 ROKU ODWIEDZONO JĄ
JUŻ
RAZY